Kłamstwo – lektura
Wolno, a trzeba kłamać. Gdybyśmy byli całkiem szczerzy, świat stałby się nie do zniesienia.
Kłamstwem jest św. Mikołaj z workiem prezentów. Lifting i staniki push up. Biznes i reklama. Polityka, w której ostatnio – zamiast nieszczerej dyplomacji – używa się ciężkiego kalibru łgarstw. Dlaczego świat jest taki zakłamany? Odpowiedź jest prosta: bo to my sami go tworzymy. A kłamstwo jest wpisane w naszą naturę. Z badań psychologicznych wynika, że posługujemy się nim średnio od 2 do 200 razy dziennie. Jesteśmy zresztą stworzeni nie tylko do tego, by kłamać, ale także by być okłamywanym. I chociaż brzydzimy się oszustwem, nasza tolerancja dla niego jest ogromna.
Mózg Pinokia
Kłamstwo to jedna z naszych podstawowych umiejętności. Żaden wybryk natury, lecz jej dar. Ludzki mózg jest tak skonstruowany, aby – jeśli jest to w naszej ocenie konieczne – generować kłamstwa albo przynajmniej powstrzymać się od mówienia prawdy. Czasopismo „The Journal of Neu-roscience” doniosło w ubiegłym miesiącu, że międzynarodowy zespół naukowców pod kierunkiem dr. Marcela Brassa z Instytutu Maksa Plancka w Lipsku odkrył centrum samokontroli w mózgu. Ten specyficzny obszar włącza się, ilekroć musimy powstrzymać się od czegoś, na co mamy ochotę. Zjeść ciastko z kremem, nie powiedzieć sąsiadowi dzień dobry albo wykrzyczeć szefowi, jaki z niego gbur.
Naukowcy wpadli na trop tej struktury, śledząc na monitorze rezonansu magnetycznego aktywność mózgów 15 ochotników. Poddano ich testom, podczas których musieli podejmować decyzje, wybierając między chęcią zrobienia czegoś a rozsądkiem. Kiedy wygrywał ten ostatni i ochotnik rezygnował ze zrobienia tego, na co miał ochotę, uaktywniała się grzbietowa część konr czołowo-przyśrodkowej (w skrócie dFMC). Jak wynika z tego doświadczenia, powstrzymywanie się od podejmowania emocjonalnych, impulsywnych decyzji – a do takich należ)’ mówienie w oczy prawdy – nie jest wyłącznie efektem wychowania czy osobistej kultury, lecz funkcją ludzkiego mózgu.
Jak głęboko kłamstwo jest w nim zakorzenione, udowodnił pod koniec 2004 roku prof. Daniel Langleben, neurolog z University of Pennsylvania. Zaproszonym do badań ochotnikom naukowcy wręczyli kopert}1 z dwiema kartami do gry oraz dwudziestodolarówką. – Powiedzieliśmy, że będą mogli zatrzymać pieniądze, jeśli uda im się skutecznie ukryć przed prowadzącymi, jaka jest jedna z dwóch kart – opowiada prof. Langleben. Badanym wyświetlano na ekranie komputera kolejne karty z talii. Dostali instrukcję: przyciskać guzik wtedy, gdy karta wirtualna będzie identyczna z tą, którą otrzymali w kopercie. Ale tak mieli się zachować tylko przy jednej, a przy drugiej – oszukiwać. Prof. Langleben na monitorze funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) podglądał, jak pracuje mózg badanych, i próbował ustalić, kiedy ochotnicy kłamią, a kiedy mówią prawdę.
Test powtórzono kilkakrotnie. Przy kłamstwie – twierdzi amerykański profesor – można było zauważyć, że mózg pracuje całkiem inaczej niż wtedy, kiedy badani trzymali się prawdy. Gdy ktoś kłamał, intensywniej pracowały u niego płaty czołowe, miejsce złożonych procesów myślowych. – Odpowiadają one za to, co nazywamy kombinowaniem. Umożliwiają ocenę sytuacji, rozważenie wszelkich scenariuszy oraz zaplanowanie dalszego działania. Szczególnie pobudzony był obszar kory przedczołowej w przedniej części mózgu. To centrum tzw. pamięci operacyjnej, gdzie dokonujemy analizy sytuacji, niezbędnej do podjęcia decyzji – mówi prof. Langleben.
Rezonans ujawnił też silne pobudzenie przedniego zakrętu obręcz, który uznaje się za ośrodek uwagi. Ten obszar na bieżąco monitoruje to, co robimy. Kiedy kłamiemy, chroni nas przed tym, byśmy nie pogubili się we własnych kłamstwach i nie popełnili błędów, które zdradziłyby nasze oszustwo. Włącza się też, gdy znajdziemy się w trudnej, konfliktowej sytuacji i próbujemy niej wybrnąć. Że kłamstwo pobudza emocje, wiadomo od dawna. I to także było widać na monitorze rezonansu – maszyna rejestrowała silne pobudzenie układu limbicznego, zwłaszcza ośrodków odpowiedzialnych za lęk.
Obrazy mózgu uzyskane za pomocą rezonansu prof. Langleben poddał analizie komputerowej. I tak powstał pierwszy matematyczny algorytm kłamstwa. – To taki wzorzec pracy mózgu zmuszonego do oszukiwania – mówi Langleben. Dzięki niemu – obserwując skany półkul – można z dużą pewnością rozstrzygnąć, kiedy człowiek kłamie, a kiedy jest szczery. Na 100 przypadków rezonans myli się tylko raz. To większa dokładność niż przy obecnie stosowanym wariografie (tu pomyłki stanowią od 4 do 20 proc.). Dlaczego fMRI okazuje się tak skuteczny w demaskowaniu oszustw? Kłamstwo jest dla mózgu o wiele większym wysiłkiem niż mówienie prawdy. Maszyna, rejestrując przepływ krwi i zużycie tlenu przez neurony, pokazuje, jak ciężka jest to praca. Na monitorze widać dokładnie, które obszary są wtedy najbardziej obciążone.
Urodzeni łgarze z wysokim IQ
– Badania neuroobrazowe dowodzą, że nasz mózg jest świetnie przystosowany do kłamstwa. Oszustwa i manipulacja innymi, do czego uciekali się nasi praprzodkowie, znacznie przyspieszyły jego rozwój
– mówi dr Tomasz Witkowski, psycholog, autor książki „Psychologia kłamstwa”. To właśnie dzięki łgarstwom człowiek mógł rozwinąć swoją inteligencję. – Bo kłamstwo to dla człowieka taki trudny stan podwójnej świadomości: pamiętając o prawdzie, zepchniętej gdzieś w czeluści głowy, posługujemy się fałszywkami – tłumaczy prof. Jolanta Antas, kierownik Zakładu Teorii Komunikacji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Oszustwo nie sprowadza się przecież tylko do kreowania fikcyjnych faktów, lecz przede wszystkim do przewidywania, jakimi grozi to konsekwencjami. – A ilość logicznych kombinacji, które trzeba brać pod uwagę, narasta w sposób wielokrotnie proporcjonalny do liczby popełnionych kłamstw – dodaje prof. Antas.
Jeśli ktoś oszukuje więcej, to zwykle nie dlatego, że obce mu są dylematy moralne albo jest z natury zły. Po prostu przychodzi mu to łatwiej niż innym. Mówi się nieraz o kimś: urodzony kłamca. I tacy ludzie rzeczywiście istnieją. To przeważnie osoby o wysokim wskaźniku inteligencji, często obdarzone zdolnościami literackimi i wielką łatwością wysławiania. Kłamstwo jest dla nich sposobem na zabicie nudy i posługują się nim dla przyjemności.
Do górnej normy – 200 kłamstw dziennie – zbliżają się przeważnie ludzie błyskotliwi, bo właśnie oni mają największe szansę, aby nie wpaść w sieć swoich oszustw.
– Jeśli powstrzymujemy się od kłamstwa, to dlatego, że już kiedyś się na nim sparzyliśmy – uważa dr Witkowski. To właśnie z tego powodu ludzie, którzy nie chcą powiedzieć prawdy, wybierają milczenie. Prof. Antas twierdzi, że jest to kłamstwo bierne. Jeśli ktoś boi się kłamać, po prostu milczy, bo to łatwiejsze i bezpieczniejsze.
Dwa kłamstwa dziennie to minimum, jakie pozwala nam normalnie funkcjonować wśród ludzi, wynika z obserwacji psychologów. Niekłamanie kończy się katastrofą.
Paweł Malicha z Warszawy jest świetnym informatykiem. Pracodawcy biją się o niego, ale zwalniają tak samo szybko, jak zatrudniają. Dlaczego nie zrobiłeś tego oprogramowania w terminie? – krzyczał ostatnio jego szef. Zamiast opowiedzieć o chorobie syna, wypadku żony czy awarii systemów, Paweł zgodnie z prawdą odparł:
– Nie chciało mi się. Paweł należy do ludzi, u których zdiagnozowano syndrom Aspergera. To łagodna odmiana autyzmu. Dotknięte nią osoby są szczere do bólu. Mają wysoki iloraz inteligencji, ale wykazują całkowity brak empatii. Nie wędzą, że mówiąc prawdę, mogą innym sprawić przykrość albo wywołać złość. Ludzie z syndromem Aspergera chodzą więc na terapię, podczas której uczą się empatii i uciekania do prostych kłamstw, od których zależą nasze dobre kontakty z ludźmi.
Kłaniamy się sąsiadce, choć to straszna jędza. Uśmiechem maskujemy niezadowolenie, kiedy szef zwali na nas trudne zadanie. Szczerość na co dzień wręcz zrażałaby do nas innych. To przecież nie zasadniczy prawdomówni zyskują naszą sympatię, ale wdzięczni kłamcy. Mówimy o nich, że są taktowni, dobrze wychowani, wrażliwi czy dyplomatyczni. „Społeczeństwo, w którym wszystkie prawdy byłyby ujawnione bez żadnych ograniczeń, bardziej przypominałyby piekło niż raj” – mówi profesor Diana L. Eck, religioznawca z Uniwersytetu Ha-rvarda. A filozof Leszek Kołakowski dodaje, że gdyby nie drobne codzienne kłamstwa, żylibyśmy w chamstwie i grubiaństwie.
Kłamstwo ma przyszłość
Prawda to cenny towar, na który przeważnie nas nie stać. Menedżerowie wielkich korporacji przeżywają nieraz szok, kiedy dowiadują się, jak w anonimowych ankietach oceniają ich podwładni. Takie badanie można zamówić w wyspecjalizowanych firmach. – Programy oceny kadry menedżerskiej mają służyć temu, aby pracownik uświadomił sobie swoje silne i słabe strony – podkreśla Joanna Pommersbach, konsultant firmy doradczej Hay Group. Jak jednak można przewidzieć, najczęstszą reakcją na wyniki badania jest gniew i obraza.
Oceniani menedżerowie oburzają się:jakto, to ja jestem dla nich taki dobry, a oni tak napisali? Dopiero z pomocą konsultantów godzą się z prawdą o sobie.
I w życiu zawodowym, i prywatnym uciekamy od prawdy, bo może ona zaburzyć nasze dobre samopoczucie. Chcemy być oszukiwani. – A im bardziej oszustwa nam schlebiają, tym chętniej je przyswajamy. Mamy wręcz na nie wewnętrzne zapotrzebowanie – twierdzi prof. Rafał Krzysztof Ohme, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Czy ktoś głosowałby na prawdomównego polityka, który obiecywałby tylko ciężką pracę? Czy ktoś kupiłby nów model samochodu, gdyby producent przyznał, że jest gorszy od starego? To właśnie wewnętrzna potrzeba iluzji sprawia, że ulegamy kampaniom, promocjom i reklamom, choć jednocześnie na prawo i lewo rozpowiadamy, że to tylko stek bzdur.
To bzdura przecież, że proszek wywabi każdą plamę na ubraniu, a krem wygładzi zmarszczki. Ale ulegamy reklamie, bo łechcze ona naszą próżność. Dzięki golarce z potrójnym ostrzem będziesz miał powodzenie u kobiet. Gotując zupę w proszku, pokażesz rodzinie, jaka jesteś zaradna i pomysłowa. Uznawane za oszustwo reklamy kupujemy jednak nie tylko dlatego, że mamią komplementami, ale także podpowiadają, jak radzić sobie w życiu. Najpierw pokazują problem, a potem produkt, dzięki któremu zostanie on rozwiązany. W ten sposób widzowie reklamówek przestają czuć się bezradni. Ten pozytywny efekt wykazało jedno z badań pod kierunkiem prof. Ohme. 120 studentów oglądało spoty, narzekając, że są kłamliwe i irytujące. Z testów psychologicznych wynikło jednak, że te krytykowane filmiki wyraźnie poprawiały im nastrój. Wniosek: nawet jeśli jesteśmy przekonani, że reklamy kłamią, akceptujemy je i przyswajamy ich przekaz.
– Kłamstwa kupujemy także z powodu intelektualnego lenistwa – stawia brutalną diagnozę prof. Antas. – Myślenie jest uciążliwe, pochłania mnóstwo energii i tak naprawdę posługujemy się nim tylko wtedy, kiedy jesteśmy do niego zmuszeni. Większość czasu trwamy w stanie błogiej bezrefleksyjności – zgadza się prof. Ohme. – Nie jesteśmy wtedy nastawieni na wykrywanie kłamstw innych ludzi – dodaje.
Dowodzi tego doświadczenie wykonane przez amerykańskich psychologów. Jego bohaterką była dziewczyna stojąca w kilkunastoosobowym ogonku do kserokopiarki. Kiedy prosiła: „Czy mogliby mnie państwo przepuścić?”, ustępowało jej 65 proc. osób. Za drugim razem jej prośba miała nieco inną formę: „Czy mogliby mnie państwo przepuścić, bo mi się śpieszy?”. Każdy z kolejkowiczów mógłby powiedzieć to samo, a jednak przepuścić dziewczynę gotowych było już 93 proc. osób. Za trzecim podejściem zapytała: „Czy mogliby mnie państwo przepuścić, bo chcę coś skopiować?”. Mimo że uzasadnienie prośby uwłaczało inteligencji osób stojących w kolejce, pozytywnie odpowiedziało tyle samo osób co poprzednim razem. – Stojący w kolejce do ksero przepuszczali dziewczynę, nie zastanawiając się nad tym, czyjej uzasadnienie ma sens. Tak naprawdę zadowalali się słówkiem „bo”, a dalej już nie słuchali, trwając w stanie bezrefleksyjności – komentuje prof. Ohme.
Co ciekawe, tak było jednak tylko wtedy, gdy dziewczyna miała do powielenia kilka kartek papieru. Kiedy trzymała w rękach całą ryzę, nikt nie chciał jej przepuścić. – Jeśli mamy coś do stracenia (tu: pół godziny spędzone w kolejce do ksero), budzimy się z umysłowego letargu. Im większe mogą być te straty, tym silniej angażujemy swój rozsądek, demaskujący cudze oszustwa. Jednak pełną jego moc wykorzystujemy tylko wtedy, gdy grozi nam utrata dużej sumy pieniędzy albo zdrowia. Duży rozmiar strat to właśnie granica, na której kończy się nasza tolerancja na kłamstwo – mówi prof. Ohme. Tyle że takie sytuacje zdarzają się nam sporadycznie. Na co dzień nie jesteśmy skłonni do refleksji i zastanawiania się, kto i kiedy nas oszukuje.
Czy ciemny lud to kupi?
To właśnie z powodu naszej bezrefleksyjności kłamstwo w polityce ma takie łatwe życie. Jeśli zarzucamy je politykom, to dlatego, że oni sami – jak ostatnio Giertych z Kurskim albo Lepper z Ziobrą – wytykają sobie krętactwa i oszustwa. Demaskują i nagłaśniają je także dziennikarze. I to oni są głównymi wrogami kłamstwa w polityce, a nie przeciętni ludzie. Wyborcy, o których toczy się walka w kampanii, nie bawią się w dociekanie, czy prawdziwe są przemówienia i hasła na billboardach. – Ludzie uwierzą w każde kłamstwo, jeśli tylko da im ono poczucie bezpieczeństwa – mówi prof. Antas. Wzorcowy przykład to jedna z reklam PiS: rodzinie państwa Iksińskich wiedzie się lepiej, Halinka po raz pierwszy pojedzie na kolonie, bo u steru w państwie są kompetentni i odpowiedzialni ludzie.
W polityce zawsze było miejsce dla kłamstw, ale dziś mamy prawdziwą epidemię. Dlaczego politycy tak odważnie i często ich używają? Bo „ciemny lud to kupi”. Akurat w tym stwierdzeniu Jacek Kurski jest bliski prawdy. Chociaż zdaniem prof. Jolanty Antas zamiast słowa „ciemny” trzeba by raczej powiedzieć „nieskłonny do poznania”. Bo poznanie, także to związane z dociekaniem prawdy, zawsze obciążone jest pewnym ryzykiem (choćby takim, jak utrata wiary w przewidywalną i stabilną przyszłość). A podejmowanie ryzyka to cecha, jaką ma według psychologów zaledwie około 10 proc. ludzi. Dla polityków oznacza to, że tylko taki mały ułamek społeczeństwa jest skłonny do weryfikowania treści ich przemówień i informacji przekazywanych podczas konferencji prasowych. Sądząc po tym, co się dzieje na scenie politycznej, ministrowie i parlamentarzyści doskonale zdają sobie sprawę z tego, że tylko nieliczni gotowi są do analizy ich wypowiedzi. I niestety przekraczają granice.
Uciekanie się do kłamstw, przynajmniej tych cięższego kalibru, jest powiązane z dużym wysiłkiem emocjonalnym. Niezależnie od korzyści osiągniętych drogą oszustwa człowiek ma świadomość, że postąpił niegodnie, i boi się zdemaskowania. – Patologia zaczyna się wtedy, gdy kłamstwo nie wywołuje w nas żadnych negatywnych uczuć i jest nam obojętne, czy zostanie wykryte – mówi dr Witkowski. I jego zdaniem właśnie taki stosunek do kłamstwa ma już wielu parlamentarzystów i ministrów.
– Politycy uciekają się do kłamstwa na tyle, na ile im pozwalamy – przekonuje prof. Antas. Może więc przyszedł czas, kiedy powinniśmy podjąć próbę uwolnienia się od własnej natury, która każe nam gładko połykać kłamstwa. Ale spokojnie! Przymknijmy oko na nieszczere komplementy. Nie musimy też mówić szefowi, że jest niekompetentnym gburem. Pamiętajmy jednak, jak chętnie przyswajamy kłamstwa i kłamstewka, gdy prowadzimy z sąsiadami rozmowy pt „co tam, panie, w polityce”.
Ta potworna szczerość
Czy rzeczywiście potrzebujemy co najmniej dwóch kłamstw dziennie, żeby przetrwać? W redakcji postanowili to sprawdzić i zlecili mi eksperyment. Mam zawrzeć ze sobą swego rodzaju układ: przez tydzień być absolutnie szczera. Niezależnie od tego, co i od kogo usłyszę, mam mówić tylko prawdę.
„To chyba nie jest takie trudne”, myślałam. Slalom pomiędzy półprawdami uprawiamy codziennie, ale czy kłamiemy? Nie należę do wyjątków i tak jak większość uważam, że jestem prawdomówna. Nie przypuszczałam jednak, że bez tamy, którą jest kłamstwo, półprawda albo choćby milczenie, z dnia na dzień zacznie wylewać się ze mnie agresja.
Na początku nic nie zapowiadało tej zmiany. Czułam się tylko nieco dziwnie. Trochę jakbym występowała w teleturnieju. Odpowiadałam szczerze na wszystkie pytania, a eksperci, podobni do czarnych kropek w mojej głowie, wyskakiwali, kiedy mijałam się z prawdą. Pilnowałam się więc i – trzeba to jasno powiedzieć – stawałam się coraz większym potworem. Co gorsza, ten stan powoli zaczął sprawiać mi przyjemność – nie musiałam zadawać sobie trudu, by dbać o uczucia innych, zabiegać, by kogoś nie urazić. Tak było do czasu, gdy zdałam sobie sprawę, że tym, co mówię, krzywdzę bliskich, przyjaciół, znajomych. Wtedy przestałam mieć ochotę wstawać rano z łóżka. Wszystkie ważniejsze wydarzenia, które mnie w tym tygodniu spotkały, zapisywałam w dzienniku. Oto on.
Środa: Czarny welon
Mam ochotę zacząć ten wpis tak samo, jak Witold Gombrowicz swój dziennik: „poniedziałek: ja, wtorek: ja, środa: ja, czwartek: ja”. Głupio się czuję, obserwując siebie. Na co dzień nie jesteśmy tak skoncentrowani ani na tym, co myślimy, ani na tym, co mówimy.
W domu córka opowiada o swoim przyszłym ślubie na zamku. – Wystąpię w czarnej długiej sukni – rozmarza się.
Odruchowo potakuję, że pomysł oryginalny i z fantazją. Pierwsza czarna kropka.
– Wiesz – mówię – głupia sprawa, ale muszę być z tobą w tym tygodniu szczera, bo padłam ofiarą eksperymentu w pracy.
Patrzy na mnie jakoś dziwnie. Nie rozumie, o co chodzi.
– No, wykrztuś to z siebie – ponagla.
– No więc ja bardzo bym chciała, żebyś wystąpiła w białej. Długiej, z welonem – dukam.
– OK, nie ma problemu, tylko martwię się o ciebie, bo jeżeli do powiedzenia tak prostej rzeczy potrzebujesz aż tygodnia szczerości, to co cię czeka dalej? – przygląda mi się z troską. Długo nie może uwierzyć, że gdyby nie ten tydzień, udawałabym zachwyconą jej czarną sukienką ślubną. Sama się dziwię. Ale zaczynam się też porządnie bać, bo może na przykład okaże się, że jestem bardziej konserwatywna, niż myślałam? Albo – strach pomyśleć – zagorzałą zwolenniczką PiS, tylko do tej pory siebie oszukiwałam?
Czwartek: Poznajmy sąsiadów
Mam iść na śniadanie prasowe, ale się boję. Jeszcze ktoś o coś zapyta i zepsuję sobie kontakty zawodowe? Siedzę na kanapie pod kocem. Kombinuję tak: nie wyjdę z domu, to nic mnie złego nie spotka i jakoś uda mi się uciąć choć jeden dzień z eksperymentu.
Około godz. 16 pukanie do drzwi. Sąsiad. Mam z nim na pieńku od dawna. Jakiś czas temu wypadła mi rura z pralki. Przyszła sąsiadka z dołu i powiedziała, że ją zalałam. Obiecałam, że pokryję koszty malowania sufitu. Po kilku tygodniach przyszedł sąsiad i też powiedział, że go zalałam. Jemu także obiecałam, że pokryję koszty. Obliczył, że malowanie plamy na suficie będzie kosztować 250 złotych, bo musiał jeszcze zdejmować szafki. Przełknęłam sumę i chciałam płacić. Ale córka zauważyła przytomnie, że sąsiad mieszka trzy piętra niżej, w innym skrzydle budynku. Zapaliła mi się czerwona lampka i kiedy mnie spotykał, mówiłam, że trzeba powołać komisję, bo to chyba niemożliwe, żeby moja woda dotarła aż do jego sufitu. On odsyłał mnie do spółdzielni i tak sprawa się ciągnęła. Teraz stoi pod drzwiami i mówi stanowczym tonem:
– Słucham?
No to mowę prawdę.
– Wydaje mi się (czarna kropka), co tam wydaje mi się, jestem przekonana, że chce pan ode mnie wyłudzić pieniądze. Suma, jak suma, ale wkurza mnie to, że uważa mnie pan za idiotkę.
Odwraca się na pięcie i odchodzi. Czuję satysfakcję. W końcu udało mi się powiedzieć, co myślę. Wracam na kanapę.
Dzwoni przyjaciółka. Znamy się co najmniej dwadzieścia lat, ale na wszelki wypadek mówię jej o eksperymencie. Puszcza to niestety mimo uszu. Opowiada kolejną historię, która jej się przytrafiła. Ciągle chce powiadamiać policję, bo zna jakąś plotkę o lekarzu i boi się, że może krzywdzić ludzi, a to dowiedziała
się, że ktoś lubi prowadzić samochód po alkoholu. Ma misję zbawiania świata. Czasem mniejszą, czasem większą, ale bardzo niepokojącą.
– Co myślisz? – pyta na koniec kolejnej absurdalnej historii, którą mi sprzedała. Podczas jazdy autostradą zauważyła dym w oddali. Nie wezwała straży pożarnej i boi się, że ktoś przez nią zginął.
– Myślę, że masz początki choroby psychicznej albo conajmniej nerwicy. Jak nie pójdziesz teraz z tym do lekarza, może być źle – mówię zgodnie z prawdą.
– No co ty? Naprawdę tak myślisz?
– Naprawdę – odpowiadam, licząc w duchu, że w przyszłym tygodniu zadzwonię i jakoś sprawę załagodzę.
Jestem wyczerpana psychicznie. Wychodzę z domu, żeby wyrzucić śmieci. I szok. Na każdym piętrze wiszą kartki z numerem mojego mieszkania. Tytuł ogłoszenia: „Poznajmy sąsiadów”. Treść: „Sąsiadka ta i ta spod numeru tego i tego zachowała się jak ostatni cham. Nie chce pokryć kosztów zalania domu, choć obiecała. Mnie nie zależy na pieniądzach, ale chcę, żeby wszyscy dowiedzieli się, z kim mieszkają”.
Biegam po klatce i zrywam ogłoszenia. Kiedy idę wieczorem do osiedlowego sklepiku, dwóch sąsiadów nie odpowiada na moje „dobry wieczór”. Super, bardzo redakcji dziękuję za piekiełko.
Piątek: Pani jest niepoważna
W redakcji wreszcie przyjmują mój tekst o Piotrze Kubiku. Pierwsza wersja była, cytuję, „tak beznadziejna jak lead”. W drugiej miałam napisać całą prawdę, czyli dokładnie tak, jak go widzę. I udało się.
Po południu dzwoni do mnie pan z banku. Oni to dopiero potrafią zadawać głupie pytania. Takie jak na przykład to: – Dlaczego spóźnia się pani ze spłatą raty na kredycie?
Musiał zadzwonić akurat teraz? Chwila ciszy i wypalam: – Bo spodobał mi się czarny płaszczyk, musiałam go kupić – mówię zgodnie z prawdą. Tym razem długa cisza w słuchawce po jego stronie.
– Pani jest niepoważna – prawie krzyczy.
– Wiem – odpowiadam. – Widzę to teraz z całą jaskrawością, gdybym skłamała, myślałabym o sobie lepiej – odpowiadam już nieco łagodniejszym tonem.
I wtedy zdarza się rzecz, która nie powinna się zdarzyć, bo bankowiec powinien mi zadać pytanie, kiedy wpłacę pieniądze, a on odkłada słuchawkę. Nie może znieść takiej dawki szczerości – biedaczek, w końcu pracuje w banku. Przypomina mi się piosenka o tym, jak to bohaterka kłamie, kłamie i nie czuje się winna. Miłe uczucie: mówić prawdę i nie mieć wyrzutów sumienia.
Weekend: Chce mi się wyć
Że też akurat w tym tygodniu mam wesele. Jadę na nie z siostrzenicami i córką. Wszystkie na szczęście ładne, więc kiedy pytają, jak wyglądają, kłamać nie muszę.
Ślub przebiega zgodnie z planem, panna młoda piękna, pan młody przystojny, przyjęcie wspaniałe, aż tu żona dawno niewidzianego wujka wyskakuje przy toalecie jak królik z kapelusza. Ta całe życie jest szczera do bólu. Po niej taki tydzień szczerości spłynąłby jak po kaczce.
– Nie poznałam ciebie – mówi – tak się zestarzałaś.
Żeby było jasne, mówi zupełnie poważnie. Normalnie odpowiedziałabym jej: „Ciociu, nie wdziała mnie ciocia dwadzieścia lat, musiałam trochę się zmienić”. Ale teraz wypalam: – Ja cioci też (bo to prawda). Nie używała ciocia nigdy kremów przeciwzmarszczkowych ?
Dębieje i nie odzywa się do mnie przez całe wesele. Znów nie czuję wyrzutów sumienia.
Za to po rozmowie z księdzem mam je do dzisiaj. Chwali się, że pisze pracę doktorską o świadkach Jehowy. Milczę, milczę, jem jedną sielawę po drugiej. Ale pyta, więc odpowiadam: – Szkoda życia na takie głupoty. Sądzę, że gdyby Polacy byli w większości świadkami Jehowy, mieszkalibyśmy teraz w drugiej Ameryce, bo oni nie piją i są pracowici, czego o katolikach powiedzieć nie można – już kiedy to mówię, czuję, że będę tego żałować.
– Co się z tobą dzieje, każdy ma prawo trwonić życie na co chce – szepcze mi do ucha oburzona córka.
Jeszcze gorsze jest to, że ksiądz ucieka z wesela jak oparzony. Mam dość eksperymentu. To mało powiedziane – wyć mi się chce.
Poniedziałek: Poseł Kurski
Rano nie mam siły wstać. Nie wiem, czy to wirus, czy odechciało mi się żyć. Próbuję się umówić na rozmowę z posłem Jackiem Kurskim. Po ostatnim wystąpieniu Romana Giertycha w Sejmie, w którym poseł Kurski został okrzyknięty oszustem, wydaje się najlepszym rozmówcą w tygodniu szczerości. Chcę go zapytać wprost, dlaczego kłamie. Wykręcam numer. Pyta, o co mi chodzi. Konsternacja, normalnie powiedziałabym, że chcę porozmawiać o kłamstwach w polityce. Ale to byłoby właśnie kłamstwo, więc mówię, że wolałabym powiedzieć, jak już się spotkamy. Na szczęście zgadza się. Zadaje mi tylko pytanie: – Ale to dobra rozmowa czy niedobra?
– Dobra – odpowiadam zgodnie z prawdą, bo niedobra byłaby dla niego chyba tylko wtedy, jakbym miała papiery, że go babcia była folksdojczką. Na wszelki wypadek do późnej nocy siedzę przy komputerze w pracy.
Wtorek: W autobusie
W autobusie miody człowiek krzyczy cały czas do telefonu komórkowego, że wynajmuje mieszkanie. Omawia wszystkie detale. Kobieta z tyłu syczy mi do ucha: – Chce się pochwalić, że ma komórkę, byle jaką, ale ma. My tu wszyscy jedziemy ze swoimi problemami, a ten nadaje, powinni zakazać używania tego sprzętu w autobusach.
I tak co kilka minut. Chcę się odwrócić i powiedzieć, żeby przestała, chcę nawet zapytać, jaki ma problem ze sobą, że jej ludzie przeszkadzają. Zaczynam w myślach przygotowywać złośliwą ripostę, tak złośliwą, że wstydzę się napisać. Odwracam się i widzę łagodną twarz staruszki. Zupełnie niepasującą do zgryźliwych komentarzy.
Zaczynam rozumieć, że kłamstwa czy półprawdy są naturalną tamą dla drzemiącej w nas agresji. Nie dopuszczają, żeby ten wewnętrzny bulgot z nas się wylewał. Robi mi się okropnie głupio. Nie mówię nic, a według naukowców jest to kłamstwo bierne.
Środa: Rozmowa z bulterierem
Wywiad z Jackiem Kurskim. Opowiadam o eksperymencie. Bacznie mnie obserwuje, czy przypadkiem sobie z niego nie kpię. Tłumaczę, dlaczego akurat jego wybrałam na rozmówcę w tym tygodniu.
– Panie pośle, nawet taksówkarz, który mnie tutaj przywiózł, powiedział, że jest pan kłamcą.
– Dziwi mnie to, bo ja zawsze mówię szczerze.
– To nie znaczy, że prawdę.
– W Sejmie mówiłem o sukcesach rządu. Giertych te wypowiedzi zmanipulował.
– Pan chyba żartuje, cała Polska myśli inaczej.
– Kłamstwo można mi zarzucić tylko w aferze z billboardami PO, ale i wtedy mówiłem szczerze, miałem po prostu za mało danych. Paradoks polega na tym, że ludzie właśnie walenie prosto w oczy odbierają często jako kłamstwo.
– Bo to często jest kłamstwo. Co z tego, że pan wierzy, że to prawda, jak potem okazuje się, że nie.
Uświadamiam sobie nagle, że przez tydzień byłam Jackiem Kurskim. Różnica polegała na tym, że mówiłam nie tylko szczerze, ale jeszcze prawdę. Siedzącemu przede mną posłowi nie uwierzyłabym nawet w małym procencie, że mówi szczerze, gdybym była na początku swojego eksperymentu. Teraz mu wierzę. Przynajmniej w jednym się z nim zgadzam: mówienie tego, co się myśli, czyni z nas potwora.
– Można powiedzieć, że byłam w pańskiej skórze przez tydzień i czuję się z tym fatalnie. Jak pan wytrzymuje ze sobą?
– Ja tak mam – mówi ciepło Kurski – nie umiem inaczej. Mama nauczyła mnie mówienia prosto w oczy to, co myślę. Dlatego nadaję się do roli frontmana.
Ja się nie nadaję. Mój eksperyment na szczęście już się kończy. Współczuję posłowi, bo musi męczyć się ze sobą przez następne tygodnie i miesiące. Uciekam z podwiniętym ogonem, bo niewiele brakuje, żebym uwierzyła największemu pitbullowi PiS, że w ogóle nie kłamie. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu wszystko wróci do normy. Pogadam z sąsiadem, kłamiąc jak najęta. Uspokoję przyjaciółkę. Rozmowa z księdzem będzie mi się długo odbijała czkawką, ale cóż, taka jest cena eksperymentu. Jedno wiem na pewno – mijając się z prawdą, czuję się o niebo lepiej. No i jestem chyba mniejszym potworem.