O dopingu w sporcie

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Doping, Doping w sporcie, Legalny doping, Problem dopingu, Sport

Emilia Kaczmarek, Czy zalegalizować doping w sporcie?

Letnie igrzyska olimpijskie rozpoczynają się już w przyszłym tygodniu, a sytuacja rosyjskich sportowców jest nadal niejasna. W czerwcu świat obiegła wiadomość, że żaden rosyjski lekkoatleta nie pojedzie do Rio de Janeiro. Zakaz udziału w igrzyskach jest konsekwencją raportu Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), w którym wykazano, że rosyjski doping nie jest problemem samych sportowców, lecz procederem organizowanym przez państwo. Julia Stiepanowa, biegaczka, która zeznawała w śledztwie WADA, miała w nagrodę wystąpić na igrzyskach pod flagą olimpijską. Lekkoatletka jest uważana w Rosji za zdrajczynię i żyje w ukryciu w Stanach Zjednoczonych. Jednak w niedzielę 24 lipca Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) odmienił los Stiepanowej oraz innych rosyjskich sportowców. Zdecydowano, że na igrzyska nie będzie mógł pojechać żaden sportowiec w przeszłości karany za doping (w tym Stiepanowa), natomiast reszta rosyjskich lekkoatletów ma indywidualnie przejść „rygorystyczne testy antydopingowe”.

Zostawmy na boku pytania o to, czy decyzja MKOl jest sprawiedliwa i czy zachęci kolejnych sportowców do ujawniania przypadków dopingu w ich krajach. Być może, zamiast wydawać kolejne środki na śledztwa i testy antydopingowe, łatwiej byłoby go po prostu zalegalizować?

Zalegalizujmy doping?

Światowa Agencja Antydopingowa publikuje listy niedozwolonych substancji, z których nie wolno korzystać sportowcom w celu zwiększania swoich fizycznych możliwości. Przykładem niedozwolonej w sporcie substancji jest erytropoetyna (EPO) – hormon, którego działanie zwiększa liczbę czerwonych krwinek we krwi. Ponieważ erytrocyty odpowiadają za natlenienie krwi, ich wysokie stężenie zwiększa wydolność mięśni. Erytropoetyna naturalnie występuje w ludzkim ciele. Za doping uznaje się wstrzykiwanie EPO w celu zwiększenia produkcji czerwonych krwinek lub zażywanie leków, które powodują wzrost produkcji tego hormonu przez organizm. Tymczasem trening wysokogórski, który także prowadzi do zwiększenia natlenienia krwi, nie jest zakazany.

Julian Savulescu, australijski bioetyk, jest jednym ze zwolenników legalizacji dopingu. Jego zdaniem nie ma etycznych przeciwwskazań do farmakologicznego, technologicznego czy nawet genetycznego wspomagania sportowców. Przekonanie, że trening wysokogórski jest bardziej naturalny czy uczciwszy niż bezpośrednie przyjmowanie hormonów – ponieważ nie wymaga dodatkowych pieniędzy ani angażowania osób trzecich w osiągnięcia danego sportowca – jest mylące. Wyjazd w góry może być nawet droższy od przyjęcia zastrzyku. Tęsknota za tym, aby rezultaty zawodowych sportowców zależały wyłącznie od ich talentów oraz zasług, a nie od zainwestowanych pieniędzy, jest utopijna. Zdaniem Savulescu, zamiast dążyć do zachowania naturalności w sporcie powinniśmy przestać się oszukiwać i ustanowić nowe zasady współdziałania sportu i biotechnologii [1].

Paradoksalnie, zwolennicy legalizacji dopingu uważają także, że mógłby on stać się gwarancją równości i sprawiedliwości w czasie zawodów. Przykładowo, doprowadzając liczbę czerwonych krwinek u wszystkich sportowców do najwyższego niegroźnego dla zdrowia poziomu, oderwalibyśmy zwycięstwo w zawodach od wpływu loterii genetycznej. Loterii, która powoduje, że niektóre osoby od urodzenia mają wyższy poziom erytrocytów niż inne – co na starcie zwiększa ich szanse na zwycięstwo.

Inne argumenty za legalizacją dopingu w sporcie podają libertarianie. Jeśli sportowcy są dorosłymi ludźmi, którzy z własnej woli przyjmują nawet bardzo szkodliwe substancje, to nie ma powodu, by im tego zabraniać. Przecież sam sport uprawiany na poziomie olimpijskim już jest niezdrowy i ryzykowny. Zgodnie z duchem libertarianizmu, jeżeli świadomie narażam się na kalectwo w przyszłości, po to, by w najbliższych igrzyskach zdobyć złoty medal, szkodzę wyłącznie sobie i mam do tego pełne prawo.

Legalizacja dopingu nie rozwiąże problemu

Choć obecny system walki z dopingiem faktycznie przypomina walkę z wiatrakami, żaden z argumentów zwolenników jego legalizacji nie jest pozbawiony wad. Po pierwsze, ogłoszenie listy legalnych „wzmacniaczy” dla sportowców (np. takich, które nie są nadmiernie szkodliwe dla zdrowia) nie wyeliminowałoby zapewne przypadków stosowania środków jeszcze silniejszych i nadal niedozwolonych. Zastosowanie dopingu w celu wyrównania fizycznych możliwości sportowców w imię walki z niesprawiedliwą loterią genetyczną tym bardziej nie rozwiązuje tego problemu. W obu przypadkach nie pozbywamy się kłopotliwych testów medycznych sprawdzających, czy sportowcy nie stosują dopingu w nieuprawniony sposób. Co więcej, substancje, które już dziś figurują na liście WADA, często znajdują się tam także dlatego, że są szkodliwe dla zdrowia.

Dlaczego jednak nie pozwolić sportowcom szkodzić samym sobie do woli? Podstawowy problem z argumentacją libertariańską wynika z faktu, że zawodowi sportowcy zaczynają trenować we wczesnym dzieciństwie, a na pierwsze igrzyska jadą nierzadko w wieku 16 lat. Z kolei dorośli sportowcy, zwłaszcza ci z krajów niedemokratycznych, mogą być poddawani najróżniejszym naciskom lub wręcz zmuszani do zażywania szkodliwych substancji. W praktyce trudno byłoby więc orzec, który sportowiec w pełni świadomie i dobrowolnie stosuje niezdrowe środki dla osiągnięcia lepszych wyników. Zakaz dopingu ma chronić sportowców przed nadużyciami tego typu.

Co więcej, trudno wyobrazić sobie sprawiedliwą rywalizację między farmakologicznie wspomaganymi sportowcami, a tymi, którzy z własnej woli nie skorzystali z pomocy laboratorium. Przyjęcie libertariańskiej wizji sportu mogłoby więc doprowadzić do dopingowego wyścigu zbrojeń. Innym możliwym rozwiązaniem byłoby zorganizowanie osobnych olimpiad dla „naturalnych” i „wspomaganych” sportowców. Jednak już dziś badania wskazują, że doping zmniejsza zainteresowanie sportem.

Na problem legalizacji dopingu można spojrzeć także z innej strony. Amerykański bioetyk, Thomas Murray, zamiast koncentrować się na konsekwencjach ewentualnej zmiany prawa, pyta o sens uczciwości w sporcie [2]. W przeciwieństwie do Savulescu, Murray nie uważa, aby naturalne różnice w talentach między sportowcami były niesprawiedliwe. Choć ustalając zasady gry, staramy się, aby zawodnicy mieli zbliżone szanse na zwycięstwo – stąd osobne zawody dla mężczyzn i kobiet czy kategorie wagowe w wielu sportach – drobne różnice w budowie ciała nie muszą przesądzać o wyniku zawodów. Koniecznym elementem zasad fair play jest to, aby wynik rywalizacji w jak największym stopniu zależał nie tylko od talentu danego sportowca i zainwestowanych w niego pieniędzy, lecz także od jego determinacji, wysiłku i siły charakteru. W świecie dzisiejszego sportu taki stan rzeczy może wydawać się niedoścignionym ideałem, jednak legalizacja dopingu mogłaby nas od niego jeszcze bardziej oddalić.

Przypisy:

[1] Julian Savulescu,  Bennett Foddy & M. Clayton, „Why we Should Allow Performance Enhancing Drugs in Sport”, „British Journal of Sports Medicine”, No. 38, 2004.
[2] Thomas H. Murray, „Making Sense of Fairness in Sports”, „Hastings Center Report”, 40, No. 2, 2010.

Źródło tekstu: kulturaliberalna.pl, rok 2016

Doping w sporcie był, jest i będzie. Może więc go zalegalizować? „To byłoby zagrożeniem dla gatunku homo sapiens”

Na dopingu przyłapano już wielu wybitnych sportowców. Kiedyś Ben Johnson, niedawno Lance Armstrong. W Polsce nie tak dawno temu głośno było o wpadce biegaczki narciarskiej Kornelii Marek. Wczoraj usłyszeliśmy, że doping brał Mariusz Wach, bokser. Jest taki głos, który słyszy się od lat. Kiedyś cichy, teraz coraz głośniejszy. Głos pytający: – A może by tak ten doping zalegalizować? Ludzie, którzy pytają, nie są oszołomami. Mają swoje argumenty. Podobnie jak ich przeciwnicy.

Najpierw pojawiła się wiadomość, że na dopingu złapano Mariusza Wacha. Potem w internecie pojawiła się kontrowersyjna wypowiedź Przemysława Salety. Bokser, kiedyś mistrz Europy, miał powiedzieć: „Bo ja od dawna to mówiłem i będę mówił dalej. Doping powinien być zalegalizowany. W sporcie zawodowym to wszystko i tak przypomina zabawę w kotka i myszkę”. Potem pojawiły się sensacyjne nagłówki: „Saleta szokuje”, „Saleta: sport nigdy nie był i nigdy nie będzie czysty”.

Słowa wyrwane z kontekstu
Powiedział te słowa? W rozmowie z naTemat Saleta mówi, że jego słowa wyrwano z kontekstu, a zamiast całej wypowiedzi zamieszczono tylko fragmenty. Potem kontynuuje: – Niech pan wyraźnie zaznaczy, że wcale nie jestem za stosowaniem dopingu. Jestem przeciwko, ale jako że doping był, jest i będzie, to jestem za jego legalizacją.
Dlaczego? Bo, jak mówi, badania antydopingowe nie są dziś ujednolicone. Różnią się w poszczególnych federacjach i poszczególnych dyscyplinach. W boksie są prostsze, co oznacza, że mniejsze jest prawdopodobieństwo wykrycia jakiejś substancji. Z kolei badania olimpijskie, już dużo bardziej złożone, są po prostu za drogie.

Nawoływania do legalizacji dopingu mamy w sporcie od lat. Tylko argumenty różnią się między sobą. Paweł Januszewski był niegdyś czołowym polskim płotkarzem. Oto jego wypowiedź jeszcze z 2003 roku: „Jestem za legalizacją dopingu. To hipokryzja wymagać rekordów i wielkiego show, a równocześnie oburzać się na słowo doping.”

Nie da się temu zapobiec
Z kolei na początku ubiegłego roku głos zabrał amerykański kolarz Floyd Landis, zwycięzca Tour de France 2006, który następnie został zdyskwalifikowany, bo wykryto u niego zbyt wysoki poziom testosteronu. – Organizacje zwalczające doping pozostają tak daleko w tyle, że nie sposób jest temu zapobiec – powiedział. A potem dodał: – Doping był, rozwija się i coraz trudniej będzie go wykryć. Za dziesięć lat cztery razy trudniej niż obecnie.

To nie przypadek, że wypowiada się kolarz. Na XIV Festiwalu Nauki swój wykład miała doktor Joanna Różyńska z AWF. Stwierdziła, że obecnie po doping sięga od 5 do 25 procent sportowców. Są jednak sporty bardziej i mniej narażone na ten proceder. W takim boksie doping tak wiele nie da, bo to generalnie dyscyplina techniczna. Ale tam, gdzie liczy się to, kto więcej podniesie, szybciej pobiegnie czy dalej rzuci, doping może dać wiele. Albo tam, gdzie jak najszybciej trzeba wjechać na wielkie wzniesienie. Albo wytrzymać trudy kilkutygodniowego wyścigu.
Oczywiście istnieje specjalny organ, odpowiadający za toczenie tej walki. W 1999 roku powstała Światowa Agencja Antydopingowa (WADA), a pięć lat później wcielono w życie Światowy Kodeks Antydopingowy. Tyle tylko, że wszystkie te inicjatywy nie są wyprzedzające. A wręcz przeciwnie – zazwyczaj odbywa się to według prostego schematu: jest wpadka, wielki sportowiec, świat nie może uwierzyć, okazuje się, że jednak to prawda. Jest niedowierzanie, potem oburzenie, WADA ląduje na cenzurowanym, jednak zapowiada stanowczą walkę z dopingiem. I tak w kółko. Aż do następnej wpadki.

Wszyscy brali, ale ukarali jednego
WADA jest jak peleton, który próbuje nadążyć, za uciekinierami. Najczęściej bez powodzenia. Saleta jako ciekawy przykład podaje Chiny. – W sporcie jest tak, że na dojście do formy potrzeba całych lat, tak? A ich gwiazdy potrzebują na to czasami tylko roku czy dwóch. To bogate państwo, mają swoje prężne laboratoria, w których pracują nad środkami, których jeszcze nie ma na liście. i teraz taki ktoś wygrywa, zdobywa na olimpiadzie złoto, a gdyby to zrobił rok później, to już by wpadł – opowiada Saleta.
Kontrolowani w nocy, o świcie i na pogrzebie. Przeklęty los polskich sportowców przed igrzyskami
Weźmy ostatnie igrzyska olimpijskie. Pływanie, kobiety ścigają się na 400 metrów stylem zmiennym. 16-letnia Chinka Ye Shiwen jest bezkonkurencyjna. Nie dość, że wygrywa, to jeszcze ostatni basen przepływa szybciej niż czyni to w finale tego samego dystansu … najlepszy mężczyzna. Wielki Ryan Lochte. Jan Chmura, profesor z wrocławskiej AWF, nie jest w stanie uwierzyć, że to może być tylko i wyłącznie kwestia kapitalnego treningu. – Kobiety mają mniejsze możliwości od mężczyzn, wystarczy prześledzić odpowiednie rekordy świata. A tu nagle taki wynik. To niemożliwe, my do tego jeszcze nie dojrzeliśmy – mówi w rozmowie z naTemat.

Zwolennicy legalizacji lubią odwołać się do paranoicznej sytuacji z igrzysk w Seulu. Rok 1988, finał setki mężczyzn wygrywa Kanadyjczyk Ben Johnson. Wygrywa, by potem wpaść. Odebrano mu wszystkie medale, wywalczone od 1987 roku. Złoto w tej sytuacji zdobył Carl Lewis, drugi na mecie. Tyle, że … on też brał. Potem się tłumaczył, że niedozwolone środki musiały się znaleźć w syropie, który nieświadomie wypił. Ale brał nie tylko Lewis. Wtedy na dopingu była cała ósemka finalistów. Ucierpiał tylko Jonhson. W stolicy Korei byli równi i równiejsi.

Wyścig szczurów, groźny dla homo sapiens
Saleta doping by raczej zalegalizował, Chmura już niekoniecznie. – Nie mogę się zgodzić z ludźmi, którzy chcą na to pozwalać. To byłaby błędna decyzja – mówi stanowczo. Pytam Saletę, czy nie boi się, że legalizacja doprowadziłaby do totalnego wyścigu zbrojeń. Odpowiada: – Ale przecież taki wyścig trwa już w najlepsze. Nie sądzę, by taki chiński rząd przejmował się przepisami.
Prof. Chmura właśnie w tym widzi największe z zagrożeń. – Wie pan, co by się działo? Od razu ruszyłby wyścig szczurów, w który zaangażowałby się cały przemysł farmaceutyczny. Powstawałyby nowe związki dopingujące, a to byłoby olbrzymim zagrożeniem dla całego gatunku homo sapiens. Do tego wiele nowych mutacji genetycznych, zmiany kodu. Szkoda gadać. My sami nie zdajemy sobie sprawy z tych konsekwencji – tłumaczy Chmura.
Saleta: – Nie zgadzam się. Po legalizacji doping byłby bezpieczniejszy, a zdrowie i życie ludzkie stanowiłoby wartość najwyższą. Gdyby nad tymi środkami można było normalnie pracować, to i skutki uboczne byłyby mniej poważne. Dużo mniej poważne. Nie potrafię sobie wyobrazić jakiegoś amerykańskiego naukowca, który wymyśla, a potem wypuszcza na rynek specyfik, które mógłby sportowcowi poważnie zaszkodzić.

GENEZA DOPINGU W SPORCIE:

fragment wykłady dr Różyńskiej, cytowany przez PAP:

„Współczesny doping jest dzieckiem 4 fenomenów” – powiedziała prelegentka. Pierwszym z nich – tłumaczyła – było użycie – podczas I i II wojny światowej – narkotyków i środków psychotropowych dla pobudzenia żołnierzy i lotników. Kolejnym etapem w rozwoju dopingu był okres „zimnej wojny w sporcie”. Od lat 50. do 70. XX w. ZSRR i USA w zasadzie podkradały sobie różne substancje mające zwiększyć wydolność zawodników. Apogeum sportowej „zimnej wojny” to jednak realizowany między 1974 a 1989 rokiem „Plan 14.25”. Był to proces „hodowli” medalistów olimpijskich, przy akceptacji władz NRD. Hodowla olimpijczyków zaczynała się już w dzieciństwie. „Po kilku latach przyszłym medalistom, którzy zaczynali wchodzić w regularne treningi, podawano różnego rodzaju środki dopingujące; hitem wśród nich był Turinabol” – mówiła dr Różyńska.

Biorą co popadnie albo nie mają wiedzy
Spór trwa od lat, a argumenty są różne. Wielu mówi, że po zalegalizowaniu dopingu i tak wygrywać będą najlepsi. Ale tak twierdzą ci, którzy niewiele wiedzą o sporcie. Przede wszystkim, ich pogląd zakłada, że każdy będzie miał dostęp do identycznych substancji, co przecież jest fikcją. Bo dzisiaj jest tak, że jeden ryzykuje bardziej, a drugi nie ryzykuje w ogóle. Często uważa się, że ofiarami wpadek są dwa typy sportowców. Ci, którzy przesadzają, biorą co popadnie. I ci, którzy nie mogą korzystać z fachowej wiedzy sportowców. Wspominani przez Saletę Chińczycy mają spokój. Wiedzą, że musiałby stać się cud, by wpadli.

Ale nawet gdybyśmy założyli na chwilę utopijny świat, gdzie każdy sportowiec ma do swojej dyspozycji te same medykamenty. Czy wówczas klasyfikacja wyglądałaby tak samo, jak wtedy, gdy każdy jest czysty? Badania dowodzą, że niekoniecznie. Marek Tyniec, bloger naTemat, napisał niedawno tekst o historii dopingu w kolarstwie. I w nim właśnie rozprawił się z tą powtarzaną jak mantra tezą. Po ewentualnej legalizacji nie będzie wygrywał najlepszy. Będzie wygrywał ten, którego organizm najlepiej zaadoptuje się do niedozwolonych środków. A to jest duża różnica. Badania dowodzą, że dopuszczenie dopingu promowałoby zawodników słabszych.

FRAGMENT WPISU MARKA TYŃCA:

Co więcej, ponieważ obrót lekami, które często są jeszcze np. w fazie badań klinicznych (jak nowsze generacje epo: „Dynepo” i „Mircera”) jest ograniczony lub nielegalny. Zatem wygrywa ten, który lepiej radzi sobie z omijaniem prawa, lepiej przekupuje celników, przemyca, lepiej zdobywa „koks” na czarnym rynku. Idąc dalej można stwierdzić, że niektóre ćwiczenia czy metody treningowe planowane są (lub były) układane nie pod optymalny rozwój organizmu, a w kontekście jak najlepszego wykorzystania działania środków dopingujących.

9,35 na setkę
Doping nie jest tematem jasnym i jednoznacznym. Gdy pytasz o niego, mało kto mówi ci, że coś trzeba postanowić zdecydowanie, na pewno. Częściej używany jest wyraz „raczej”. Także Chmura, przy całym swoim sprzeciwie, między wierszami przyznaje, że legalizacja miałaby też swoje dobre strony. Jedna z nich? Proszę bardzo – ostatnio co jakiś czas słyszymy o śmiertelnych wypadkach, na przykład na boisku piłkarskim. Przeciążenia? Po części tak, ale w wielu przypadkach tragedie te wynikają z przedawkowania środków dopingujących. – Pozwolenie na doping być może w wielu przypadkach te szanse by wyrównało. Ale niech pan wyraźnie zaakcentuje te słowa: „być może” – mówi profesor.
Doping ma też różne swoje gatunki. Najgroźniejszym, zdaniem Chmury, jest doping genetyczny. Ludzkość od zawsze zadaje sobie pewne pytania. Ile człowiek może? Jakie są granice ludzkich możliwości? W sporcie to pytanie można by sformułować tak – w jakim czasie człowiek może przebiec 100 metrów? Chmura na ostatnie z tych pytań odpowiada tak: – Jeśli doping genetyczny dojdzie do głosu, będzie to czas w granicach 9,35 – 9,38 sekundy. Niewyobrażalne, prawda? A to może stać się już niedługo. Za kilka, maksymalnie kilkanaście lat.

Armstrong? Dla amatorów zrobił wiele dobrego
Takie szprycowanie się jest jednak niebezpieczne. Wyjątkowo niebezpieczne. Mięśnie tak kształtowanego zawodnika będą nieprawdopodobnie mocne, co może spowodować, że nie wytrzymają przyczepy. I będą pękać, zrywać. To przykład skrajny, straszny, brutalny, ale zarazem pokazujący, w jaką stronę możemy niedługo pójść. Zdaniem Chmury dopuszczenie dopingu doprowadzi do pogorszenia się zdrowia sportowca.

LANCE ARMSTRONG BRONI SIĘ PRZED OSKARŻENIAMI O DOPING:

Czy tak jednak być musi? Saleta wie, co mówi, bo jako pięściarz doszedł bardzo wysoko. – Zdrowie? Przecież sport wyczynowy w ogóle nie jest zdrowy. Dla mnie to bardziej kwestia etyki. Odpowiedzi na pytanie, czy dla wyniki, sukcesu człowiek jest gotowy złamać pewne zasady – przekonuje w rozmowie z naTemat.

Na koniec nawiązuje do Lance’a Armstronga, pokazując zarazem jak działa współczesny świat. Świat, w którym od sportowców oczekuje się rzeczy ponadludzkich. W którym 10 sekund w biegu na 100 metrów nie zrobi wrażenia na nikim. Taki Armstrong latami oszukiwał, ale raz po raz wygrywał Tour de France. Dla wielu stał się wzorem. Nie tylko dla tych, którzy później także sięgali po doping. Przede wszystkim, dla amatorów, którzy, widząc go w telewizji, sami siadali na rower, jeździli rekreacyjnie.

Odsądzamy go teraz od czci i wiary, a mało kto zauważa, że przy wszystkich tych swoich błędach i wpadkach zrobił też dla kolarstwa dużo dobrego – puentuje Saleta.
Źródło tekstu: natemat.pl

Dr Różyńska: Doping – zalegalizować, czy eliminować?

Dlaczego nie wolno używać skóry rekina, co spowodowało, że Eero A. Maentyranta został jednym z najlepszych biegaczy narciarskich i co to wszystko ma wspólnego z dopingiem – wyjaśniała dr Joanna Różyńska z Zakładu Filozofii Medycyny i Bioetyki AWF podczas XIV Festiwalu Nauki w Warszawie.

Jak przekonywała dr Różyńska, doping jest tak stary jak sport. Za starożytne formy dopingu można uznać umiejętne korzystanie z zasobów naturalnych, np. przygotowywanie naparów z grzybów, ziół, a także korzystanie z odpowiednio spreparowanych specyfików takich jak jądra wołu.

Pierwszym olimpijczykiem, którego przyłapano na korzystaniu z dopingu był Thomas Hicks – maratończyk, który w 1904 roku zmarł niemal tuż po ukończonym biegu, po zażyciu alkoholu i strychniny.

Współczesny doping jest dzieckiem 4 fenomenów – powiedziała prelegentka. Pierwszym z nich – tłumaczyła – było użycie – podczas I i II wojny światowej – narkotyków i środków psychotropowych dla pobudzenia żołnierzy i lotników. Kolejnym etapem w rozwoju dopingu był okres zimnej wojny w sporcie. Od lat 50. do 70. XX w. ZSRR i USA w zasadzie podkradały sobie różne substancje mające zwiększyć wydolność zawodników.

Apogeum sportowej zimnej wojny to jednak realizowany między 1974 a 1989 rokiem Plan 14.25. Był to proces hodowli medalistów olimpijskich, przy akceptacji władz NRD. Hodowla olimpijczyków zaczynała się już w dzieciństwie. Po kilku latach przyszłym medalistom, którzy zaczynali wchodzić w regularne treningi, podawano różnego rodzaju środki dopingujące; hitem wśród nich był Turinabol – mówiła dr Różyńska.

Dziedzictwo tamtych praktyk w połączeniu z komercjalizacją współczesnego sportu i rozwojem medycyny sprawiły, że – zgodnie z szacunkami – 5 do 25 proc. rywalizujących sportowców stosuje jakąś formę dopingu.

Choć w 1999 roku powstała Światowa Agencja Antydopingowa (WADA), a w 2004 Światowy Kodeks Antydopingowy, to zazwyczaj kolejne inicjatywy antydopingowe były reakcją na wielkie skandale i afery związane z dopingiem.

W 1988 roku podczas Igrzysk Olimpijskich w Seulu na zażywaniu sterydów anabolicznych został przyłapany Ben Johnson. Słynnemu sprinterowi, który jako pierwszy człowiek na świecie przełamał granicę 10 sek. w biegu na 100 metrów, odebrano wówczas wszystkie medale wywalczone od 1987 roku.

Złoty medal zdobyty w Seulu Johnson musiał oddać wówczas drugiemu na mecie Carlowi Lewisowi. Ten jednak też był pod wpływem środków dopingujących, tak samo jak 8 innych finalistów. Przekonywał, że niedozwolone środki były w podanym mu syropie, który wypił niczego nie świadom. Tłumaczenia okazały się skuteczne, bo ostatecznie nie odebrano mu medalu.

Jak przypomniała dr Różyńska, najsłynniejszym przypadkiem dopingu w ostatnich latach jest lekkoatletka Marion Jones. Ta zdobywczyni wielu medali olimpijskich w różnych lekkoatletycznych dyscyplinach – w tym 5 medali podczas Igrzysk Olimpijskich w Sydney – w 2007 roku przyznała się do stosowania dopingu i składania fałszywych zeznań podczas trwającego kilka lat procesu. Odebrano jej wszystkie tytuły wywalczone od 2000 roku. Musiała zwrócić też uzyskane od tego roku medale i nagrody. Dziś gra w 2-rzędnej lidze koszykarskiej – powiedziała Różyńska.

Jednak doping, to nie tylko stosowanie różnego rodzaju anabolików zwiększających wydolność organizmu np. erytropoetyny (EPO), ale również tzw. techno-doping czy doping genetyczny.

Za doping genetyczny uznaje się wszelkie formy manipulacji na genotypie zawodnika. Choć od 6 lat ta forma dopingu uznawana jest za zakazaną, to na razie nikogo nie udało się złapać za rękę na jego stosowaniu. Jest ona bardzo trudny do wykrycia, m.in. dlatego, że stosuje się go punktowo – tłumaczyła etyk.

W 2008 roku na rynku pojawiły się nowoczesne kostiumy pływackie, określane jako skóra rekina. Dostosowane były do indywidualnych potrzeb każdego pływaka, a nieprzepuszczające wodę tworzywo miało jedynie 1 mm grubości. Dodatkowo poprzez napięcie materiału w odpowiednich miejscach stymulowały mięśnie pływaka.

W roku, w którym wprowadzono je na rynek pobito 100 rekordów świata w pływaniu, co zaniepokoiło władze sportowe. Uznały one tego typu stroje za doping technologiczny i zakazały ich stosowania.

Wiele kontrowersji wzbudziła też historia biegacza z RPA Oscara Pistoriusa, który urodził się bez kości strzałkowych wskutek czego amputowano mu obie nogi. Od 2007 roku rywalizuje z zawodnikami pełnosprawnymi używając specjalnych protez przypominających haki.

Zaczęły pojawiać się pytania czy korzystanie z tych protez nie daje mu przewagi – podkreśliła dr Różyńska. Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych – wskutek opinii jednego z ekspertów – uznało to za formę dopingu technologicznego. Międzynarodowy Komitet Olimpijski uznał jednak apelację prawników sportowca. Udowodnili, że wspomniany ekspert wykazał, że protezy dają Pistoriusowi przewagę 25 proc. ale ocena dotyczyła jedynie wydolności pracy nóg, a nie całego organizmu. Ostatecznie zawodnikowi zabrakło 0,7 sek. do uzyskania minimum na Igrzyska Olimpijskie w Pekinie.

Dlaczego doping jest zakazany? Zgodnie z zapisami kodeksów antydopingowych narusza on ducha sportu, daje nieuczciwą przewagę i zagraża zdrowiu, a nawet życiu sportowców. Czy rzeczywiście zakazanie dopingu było dobrym posunięciem? Co sprawiło że umówiliśmy się, że będziemy karali za jego stosowanie i czy jest to słuszna koncepcja?

Na potrzeby wykładu dr Różańska z oporami wcieliła się w adwokata diabła, broniącego legalizacji dopingu.

Dziś duch sportu to nie tylko rywalizacja sportowa, a bezwzględna walka o pieniądze. To wielki biznes i ogromna presja na osiąganie wyników. Legalizacja dopingu skończyłaby z hipokryzją pozornej kontroli – mówiła.

Podkreśliła, że koń podczas wyścigów chce zrealizować swój potencjał, a człowiek dąży do tego, by go przełamać.

Odnosząc się do zarzutu o nieuczciwej przewadze, prelegentka podkreśliła, że o wygranej danego sportowca nie decyduje wyłącznie jego ciężka praca. Niektórzy mają przecież predyspozycje genetyczne do biegania na krótkich, albo długich dystansach – zauważyła.

Wspomniany fiński biegacz narciarski Eero A. Maentyranta miał wrodzoną mutację w genie kodującym białko, co dawało mu wspaniałe możliwości do uprawiania tego sportu.

Sportowcy z różnych krajów mają też niejednakowy dostęp do trenerów stadionów, basenów, opieki medycznej i nagród. Czy te elementy nie dają nieuczciwej przewagi. Dlaczego np. EPO ma być zakazane, skoro ten sam efekt – poprawę wydolności organizmu – można osiągnąć innymi metodami, które nie są zakazane? – pytała dr Różyńska.

Taki sam efekt jak użycie słynnego EPO może dać trening wysokościowy czy korzystanie z komory hiperbarycznej. Ponadto zawodnicy mogą używać EPO dla celów terapeutycznych. To wywołało epidemię astmatyczek m.in. wśród biegaczek narciarskich. Z czołowych zawodniczek zdrowa jest jedynie Justyna Kowalczyk. Większość pozostałych korzysta z zaświadczeń o astmie.

Paradoksalnie legalizacja dopingu pozwoli zwiększyć bezpieczeństwo sportowców, bo dziś nikt nie ma kontroli nad tym, co kto komu podaje. Dlatego – podkreśliła prelegentka – zdaniem wielu zakaz stosowania dopingu to przykład nieuzasadnionego paternalizmu.(PAP)

Źródło tekstu: www.medonet.pl

„Walka z dopingiem? Niezbędne jest usystematyzowanie sprawy”

MC, Polsat Sport 2017-01-17

Jak walczyć z dopingiem? W ostatnim Puncherze Extra Time dyskutowali o tym goście Mateusza Borka, wśród których znaleźli się profesor Jerzy Smorawiński, Janusz Pindera, Fiodor Łapin, Leszek Jankowiak i Kamil Wolnicki

Głośność

– Potrzebne są rozwiązania systemowe, bo ja nie widzę innej drogi. Dopóki badania nie będą obowiązkiem, to myślę, że nie za bardzo ktoś będzie chciał się im poddać. Niektórzy promotorzy niezbyt chętnie będą chcieli wydawać pieniądze na badania. Przydałoby się też moim zdaniem spotkanie polskich komórek, które walczą z dopingiem, z władzami, z Wydziałem Boksu Zawodowego, z promotorami. Jeśli chcemy z tym walczyć, trzeba podpisać jakiś dokument. A jak nie chcemy, to może po prostu trzeba iść w stronę, o której mówi Przemysław Saleta. On doradza, żeby zalegalizować doping w sporcie – stwierdził gospodarz programu.

– Niezbędne jest usystematyzowanie sprawy, uregulowanie według powszechnie obowiązujących zasad. (…) Pierwsze porozumienia powinny być na szczycie, wtedy to obowiązywałoby w dół. Oczywiście, oddolne ruchy mogą być, ale my mamy tak dużo pracy, że nie szukamy działań, gdzie stąpalibyśmy jak po polu minowym. Jeżeli ktoś wejdzie na nasze poletko, na przykład w mistrzostwach Polski, wtedy obowiązują reguły Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Reguły są twarde. Międzynarodowy Komitet Olimpijski uznaje reguły Światowej Agencji Antydopingowej – powiedział profesor Smorawiński.

– Jeszcze w skrócie odniósłbym się do tego, co powiedział pan Przemysław Saleta. Czy coś zalegalizować, czy nie, jeśli chodzi o doping, kwalifikowałoby się na dłuższą rozmowę. Jest tak wiele argumentów przeciw legalizacji, że mógłbym dość długo o tym dyskutować. Ci, co się lepiej „czyszczą”, są kontrolowani z wielu poziomów. Są także kontrolowani z poziomu Światowej Agencji Antydopingowej (…). Może pan Przemek nie wie, zacieśniły się mocno ogniwa systemu antydopingowego. One nigdy nie będą  do końca szczelne, to jest po prostu niemożliwe. Zawsze znajdą się tacy, którzy uciekną, ale chodzi o to, żeby było ich jak najmniej. W systemie boksu zawodowego te „oczka” są tak ogromne, że tam wieloryby przez sieć przelatują – dodał przewodniczący Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie.

– Trzeba o tym mówić. Promotorzy muszą się dogadać z WADA. Chociaż na naszym podwórku to zróbmy, nie patrzmy na innych. (…) Badamy się i Polsat pokazuje tylko zawodników, którzy się badają. Proste. Mówiłem od dłuższego czasu, naszą grupę możecie badać w każdej chwili dnia i nocy. Chcemy jednak, żeby zawodnicy, którzy z nami boksują, też byli badani – stwierdził trener Fiodor Łapin.

Źródło tekstu: www.polsatsport.pl

Saleta: Doping powinien być zalegalizowany

19 stycznia 2013, ROZMOWA.

– Nie byłbym w stanie utrzymywać się w takim zdrowiu, jedząc kotleta mielonego i inne rarytasy – mówi 45-letni PRZEMYSŁAW SALETA, który 23 lutego stoczy w Gdańsku bokserską walkę z Andrzejem Gołotą

– Od dawna stawia Pan tezę, że doping w sporcie zawodowym powinien być zalegalizowany.

– Mnie osobiście wcale nie wydaje się, że ściganie za doping jest wyrównywaniem szans.

– A czym jest?

– Raczej działaniem w drugą stronę. Wszystko sprowadza się do tego, czy ktoś ma pieniądze, by mieć dostęp do środków, które są niewykrywalne, czy stać go jedynie na takie substancje, które są demaskowane na kontrolach antydopingowych. Przykładem są Chiny, gdzie sport jest sponsorowany przez państwo i nie ma żadnych ograniczeń finansowych. Jaki jest tego efekt? Chińskich sportowców właściwie nie łapią, a przecież niemożliwe jest, by 16-letnia dziewczynka biła wszystkie rekordy świata w pływaniu i pewien dystans pokonywała szybciej niż mężczyźni.

– Kto daje się złapać?

– Szczerze? Jeśli mówimy o sportach olimpijskich, to najgłupsi i najbiedniejsi.

– W sporcie wszyscy sięgają po doping?

– Tego nie powiedziałem. Dla mnie to w ogóle kwestia bardziej etyczna niż jakakolwiek inna. Czasy dopingu, kiedy brano środki „weterynaryjne” z milionem skutków ubocznych minęły. Dzisiaj coś, co dla jednego jest dopingiem, dla drugiego jest lekarstwem.

– Co Pan ma na myśli?

– Być może uznamy odżywki białkowe też za środek dopingujący. Przecież niemożliwe jest przyswojenie określonej porcji białka z normalnego jedzenia. W tej sprawie wszystko jest płynne, a granice są bardzo umowne.

– Dlaczego jest Pan zwolennikiem dopingu?

– Ale ja wcale nie pochwalam dopingu. Powiem więcej, to co mnie przeraża w dopingu, to jego popularność wśród nastolatków i niewiedza na ten temat. Doping jest dostępny pewnie na każdej siłowni i między Bogiem a prawdą większość małolatów nie wie, co bierze i jaką robi sobie krzywdę. Myślą wyłącznie, że doping będzie szybciej regenerował ich organizm i dzięki temu mocniej będą mogli trenować. Nie wiedzą, że skutki uboczne mogą być katastrofalne, włącznie z kompletną „demolką” gospodarki hormonalnej. Płacił za to będą przez całe życie.

– Diagnozuje Pan problem, ale Pana opinia może jeszcze bardziej pogłębić tę smutną rzeczywistość.

– A moim zdaniem to jeden z efektów ubocznych tego, że mówimy wyłącznie „nie wolno”, a brak rozmów w tym temacie i pogłębionej dyskusji.

– Z jeden strony jest Pan zwolennikiem legalizacji dopingu, z drugiej ma Pan świadomość jego popularności wśród młodzieży i niepożądanych skutków stosowania. Pana wypowiedzi się gryzą.

– Ja żadnego dysonansu nie widzę. Mówiąc o dopuszczeniu dopingu mam na myśli przyzwolenie tylko dla sportowców zawodowych, nie dla chłopaków z siłowni. To dwie różne grupy. Jeśli mówimy o szkodliwości dopingu, dam przykład kolarza Lance’a Armstronga, który „szprycował” się od lat. Gwarantuję, że nie będzie miał żadnych skutków ubocznych i nie będzie płacił za to zdrowiem. Właściwie posunąłbym się nawet do takiej tezy, że sport wyczynowy tak obciążający jak kolarstwo, z dopingiem jest zdrowszy. Organizm szybciej się regeneruje i jest w stanie znieść ten wysiłek, z którym człowiek bazujący w diecie tylko na naturalnych produktach, po prostu by sobie nie poradził.
– To dalej jest sport?

– Moim zdaniem jest. Pozostańmy jeszcze przy Armstrongu. Pod względem pracy, twardości charakteru i biorąc przy tym pod uwagę jego chorobę, dla wielu ludzi był bohaterem i dla części pewnie nadal taki pozostanie. Pamiętajmy, że sam doping nie gwarantuje sukcesu, za tym musi przyjść katorżnicza praca.

– Ale przyzna Pan, że doping ewidentnie sprzyja w odnoszeniu sukcesów.

– Oczywiście, że tak, ale druga rzecz jest taka, że Armstrong swoimi nadludzkimi wynikami przyciągnął na rower setki tysięcy, jeśli nie miliony ludzi. Teraz zwalamy go z piedestału, niszczymy jego legendę.

– Przyjmując Pana punkt widzenia, nie sposób wpłynąć na młodzież, by uznała, że „tak” dla legalizacji dopingu dotyczy tylko profesjonalistów.

– To tak samo, jak z papierosami i alkoholem, które też są szkodliwe. A przecież wiemy, że nieletni nagminnie sięgają po obie używki. Tu świadomość robienia sobie krzywdy jest powszechna, a mimo to postępuje się wbrew logice. Podobnie jest z dopingiem.

– Wyobrażam sobie siebie, jako młodego chłopaka, który pewnych kwestii nie oddziela. Dla mnie przekaz jest klarowny: mój idol daje mi przyzwolenie na sięganie po doping, a że nie mam pieniędzy na coś ekstra, robię to metodami chałupniczymi.

– Powiedzmy o tym głośno: doping był, jest i będzie. Natura ludzka jest taka, że jeśli w jakiś sposób mogę uzyskać przewagę nad swoim przeciwnikiem, zrobię to.

– Powstaje błędne koło. Wyniki w sporcie są już tak wyśrubowane, że bez wspomagania nie da się zostać nowym mistrzem lub rekordzistą.

– Nie do końca tak jest. W ostatnich 10 latach poprawiło się nie tylko wspomaganie, ale również metodyka treningu. Nad tym przecież cały czas pracują sztaby ludzi.

– Przyjmując, że metodyka na najwyższym poziomie jest porównywalna, wracamy do przewagi wynikającej ze stosowania dopingu.

– W żadnej dziedzinie nie osiągnęliśmy końca. W nauce też. Nikt nie może powiedzieć, że w medycynie nie wymyślimy kolejnego spektakularnego leku, bo wyspecjalizowani ludzie non stop nad tym główkują. Dzisiejszy rekord świata w sprincie wydaje się być kosmiczny, ale gdy znajdzie się ktoś jeszcze lepiej uwarunkowany genetycznie, przebiegnie ten dystans jeszcze szybciej.

– Mocno wspomaga Pan swój organizm?

– Biorę naprawdę dużo rzeczy. Gdy w 1992 roku wylatywałem do Stanów Zjednoczonych, w naszym kraju wspomaganie się sportowców było średnio możliwe. Pamiętam, jak z akademika jeździłem do Kutna, gdzie „Polfa” robiła odżywki „rapid”, które szczerze mówiąc były obrzydliwe. Gdy w Stanach zobaczyłem sieć sklepów General Nutrition Center, to po prostu zdębiałem. Było wszystko: białka, węglowodany, aminokwasy, i wiele innych.

– Po jakie „wspomagacze” Pan sięga?

– Aminokwasy proste i złożone, białko z kazeiną na noc, białko serwatkowe, węglowodany w ciągu dnia po treningu, multiwitaminy, witaminę C. Wszystkiego nawet nie sposób spamiętać. Gdyby przyjechał pan do mnie do hotelu i zobaczył, ile jest wystawionych rzeczy, byłby pan zdziwiony.
– Niczym hipochondryk.

– No tak, można się śmiać.

– Ktoś mógłby nazwać Pana dopingowiczem.

– Nie byłbym w stanie utrzymywać się w takim zdrowiu i kondycji mając 45 lat na karku. Jedząc trzy posiłki dziennie, kotleta mielonego i inne rarytasy nie miałbym szans tak mocno trenować. Dodam, że wszystko to jest w ramach dozwolonych środków.

– Zdarzyło się Panu świadomie sięgnąć po doping?

– Owszem, choć w dużej mierze wynikało to z różnych przepisów. To, czy coś jest dopingiem, czy nie, zależy od obecności na listach danej federacji bokserskiej lub kraju, w którym odbywa się walka. Gdy boksowałem za oceanem, pseudoefedryna była legalna, dostępna jako dopuszczalny środek do zrzucenia wagi, dająca m.in. dodatkową energię.

– W Europie pseudoefedryna była zakazana.

– I właśnie wyniknęła pewna historia, gdy Don King robił galę w Paryżu, na której walczyło paru mistrzów świata ze Stanów Zjednoczonych i jeden z Włoch. Po gali okazało się, że wszyscy pozytywnie wypadli na obecność pseudoefedryny. Efekt był taki, że Włocha zdyskwalifikowano na półtora roku i nie mógł boksować w Europie, a Amerykanom nic nie zrobili.

– Załóżmy, że chce Pan zwalczyć doping.

– To wprowadźmy wszędzie kontrolę olimpijską, która jest w tej chwili na maksymalnym poziomie. Problem w tym, że jest to drogi program, więc kto będzie płacił? Akurat Komitet Olimpijski ma na to pieniądze, ale mniejsze federacje już niekoniecznie. Muszą pozostać dyscypliny, które działają ludziom na wyobraźnie, a w nich nie można obejść się bez dopingu.

– Czyli przykładowo boks i podnoszenie ciężarów?

– Boks jest akurat bardzo techniczną dyscypliną, podnoszenie ciężarów też, ale weźmy na tapetę zmagania strongmenów. Chyba nikt sobie nie wyobraża, że to wszystko jest na „kotlecie”. A co robi aktor, gdy do kolejnej roli musi przytyć kilka kilogramów i od razu przerobić je na mięśnie? To proste, idzie do lekarza i stosuje się do metody. Parę lat temu złapano Sylvestra Stallone’a, gdy wjeżdżał do Australii z hormonem wzrostu. Poza tym po 35. życia mężczyzn, gdy testosteron spada, w Stanach Zjednoczonych idzie się do kliniki, gdzie podawany jest właśnie hormon wzrostu. Zatem dla „cywila” jest to normalne lekarstwo i kuracja, pozwalająca utrzymać sprężystość skóry i poziom testosteronu. Ten sam lek w przypadku sportowca jest traktowany, jak doping.

– Wszyscy pięściarze to „kuracjusze”?

– Nie sprowadzajmy tematu tylko do boksu, choć zdaję sobie sprawę, że przyłapanie Mariusza Wacha wznieciło zainteresowanie naszą dyscypliną.

– Słyszę, że całe środowisko ma ubaw, że Wach w taki sposób dał się złapać na dopingu.

– Ja z Mariusza nie szydzę, ale mam „pretensje” do niego, jego menedżera i trenera za dziadowskie przygotowania i dziadowskie wspomaganie. Prawda jest taka, że boks nie jest rodzajem sportu, w którym wykryty u Wacha gatunek dopingu (sterydy anaboliczne – przyp.) jest rzeczywiście pomocny. Nawet w wadze ciężkiej trzeba trzymać wagę, bo dodatkowe kilogramy są zbędnym balastem, rzutującym choćby na szybkość i koordynację ruchową.
– Wiadomo, że w każdej walce o tytuł są badania.

– I dochodzimy do sedna sprawy.

– Gdyby zainwestowano w doskonalsze środki, byłby o krok przed laboratorium w Kolonii?

– Myślę, że tak. Tym bardziej, że nie były to badania olimpijskie. Gdyby skonsultował to z kimś, kto się na tym zna, mógłby uzyskać pomoc.

– W ten sposób niektórzy tłumaczą ogromną odporność Wacha na ciosy Władimira Kliczki.

– Jeśli tak rzeczywiście było, to nie znam większej głupoty. W boksie mieliśmy do czynienia już z kilkoma przypadkami, gdy przy pomocy dopingu przesuwana była bariera bólu i odporności na ciosy. Znam przypadek z lat 70., gdy zawodnik wytrwał do końca piętnastej rundy i przegrał dopiero na punkty. Tyle tylko, że w głowie zamiast mózgu, miał krwawą miazgę. Bycie znokautowanym jednym lub dwoma ciosami jest na pewno zdrowsze niż obijanie głowy przez wszystkie rundy.

– Stając do walki z Gołotą bez jednej nerki stawia Pan na szali coś więcej niż tylko ból po ewentualnej porażce.

– Gdyby Andrzej odbił mi jedyną nerkę, wtedy byłby wielki problem. Osobiście takich przypadków nie znam, więc nie zastanawiam się nad wyjątkowo niefortunnymi konsekwencjami. Zapewniam, że na treningach ani w ringu brak jednej nerki nie wpływa na mnie negatywnie nawet w jednym procencie. Koszykarz NBA Alonzo Mourning dwa lata po tym, jak otrzymał nerkę, co jest jeszcze bardziej inwazyjnym zabiegiem, zdobył mistrzostwo z Miami Heat. A zawodowa koszykówka w Ameryce to 3-4 mecze w tygodniu, do tego treningi i szereg innych aktywności.

– Obecny stan ciała jest dla Pana dodatkową motywacją?

– Może nie główną, ale z tyłu głowy mam świadomość, że walką z Andrzejem Gołotą mogę pokazać ludziom, że po przeszczepie też można funkcjonować. Ja z niczego nie zrezygnowałem, nie żyję na pół gwizdka, a i w tej materii jest spora niewiedza w naszym społeczeństwie. Wśród ludzi świadomych różnych rzeczy żyje się po prostu lepiej.

Rozmawiał Artur Gac

Źródło tekstu: dziennikpolski24.pl