O wierze 1-5
Grupa docelowa: Dorośli Rodzaj nauki: Lektura Tagi: brak tagów
O co chodzi?
- Od dzieciństwa co jakiś czas uczyłem się na nowo prawd wiary. Zdawałem je przed I Komunią, na pamiętnym egzaminie z 200 pytań przed bierzmowaniem.
- Dziś ich recytacją praw wiary dzieci ratują się przed niską oceną na świadectwie. Z rozpaczą w głosie proszą: „to niech ksiądz mnie spyta z prawd wiary!” Ja na stałe wbiłem je sobie w głowę pracując jako katecheta. W końcu pytając dzieci – nie mogłem nie wiedzieć, czy mówią to, co trzeba.
- Kłopot w tym, że wymienić je jest łatwo. Natomiast zrozumieć, o czym one mówią – to już dużo większy wysiłek.
- Zapraszam zatem do przyjrzenia się naszej wierze, wyznawanym przez nas prawdom; zapraszam do tego, aby zastanowić się nad tym, w co wierzę! W końcu co niedziela na wezwanie księdza budzę się z odrętwienia po kazaniu i wyznaję wiarę półgłosem…
- Czy zastanawiam się wtedy tak naprawdę, co mówię?
- Prawdy naszej wiary to coś, czego pozornie na co dzień nie trzeba pamiętać, jak numeru telefonu bliskiej osoby. Właściwie… takie pamiętanie nawet nic nie daje.
- .. to jedna z takich „niepotrzebnych” rzeczy, która sprawdza się jednak w chwili, gdy stoi przede mną zadanie. Podobnie jak z nauką języka – na ulicy podejdzie człowiek i zada pytanie po angielsku czy hiszpańsku, wtedy okazuje się, że moja nauka jest potrzebna! Albo jak ze sztuką walki – mogę trenować latami i nikogo na ulicy nie uderzyć. Jednak w sytuacji realnego zagrożenia – okazuje się, że warto było trenować…
- Proponuję wyjąć zatem prawdy wiary, odkurzyć je, jak butelkę dobrego, starego wina i rozsmakować się nimi, sącząc powolutku… powolutku… w dobrym towarzystwie Polskiego Radia Szczecin.
Wierzący nie praktykujący…
- Piwo bezalkoholowe, zimne ognie, cieple lody, struś, zegar bez wskazówek, krawat na gumce, pranie bez proszku, wata szklana, kurka wodna, mrożona kawa, kawa bezkofeinowa, papierosy bez nikotynowe, zapalniczka bez gazu, jajko bez żółtka, owoce lub warzywa bezpestkowe, oranżada w proszku, zapałki bez siarki, długopis bez wkładu, mikrofon dla niemowy, okulary bez szkieł, opakowanie zastępcze…
- Co łączy te wszystkie pojęcia? Szukałem analogii do pojęcia „wierzący nie praktykujący”… najczęściej jest to bodaj najbardziej kulturalna forma niewiary. Wstyd mi się jeszcze przyznać, że nie wierzę, że przestałem przystępować do sakramentów, że nie chodzę do kościoła. Więc zasłaniam się takim pojęciem… wierzący nie praktykujący…
- Nie chcę jednak tutaj ani przez chwilę piętnować takiej postawy. Chcę powiedzieć bardzo wyraźnie – jest ona wielką szansą! Naprawdę wielką szansą…
- Dlaczego? Dlatego, że skłania do myślenia. Nie praktykuję, ponieważ mam ku temu powody: nudzę się w kościele, spotkałem głupiego księdza, Bóg nie spełnił moich oczekiwań… przyczyny mogą być różne. Ale każda z nich jest szansą do tego, aby przemyśleć swoją wiarę i na nowo ją odnaleźć.
- Jak to zrobić? To już sprawa bardzo osobista. Nie ma na to jednej odpowiedzi, podobnie jak nie ma dokładnie takich samych przyczyn niewiary… podpowiem tylko kilka pomysłów, które mogą pomóc w takiej sytuacji:
- Wejście na chwilę do pustego cichego kościoła, aby tam chwilę spokojnie posiedzieć,
- W deszczowy, jesienny wieczór warto wziąć na chwilę Biblię i przeczytać mały fragment,
- Odwiedzić grób znajomej osoby i pomodlić się za nią,
- Pogadać z bliskim człowiekiem na tematy religijne, podzielić się swoimi zarzutami, zastrzeżeniami, czasami bólem i pretensjami, ale nie w celu tylko narzekania, lecz i szukania wyjścia z tej sytuacji,
- Znalezienie świątyni, w której będę się czuł dobrze, znalezienie swojego kąta w tej świątyni, gdzie się można zaszyć i uczestniczyć we mszy lub choćby pomyśleć o swoich prywatnych sprawach,
- Co jest tego celem? Na pewno nie to, żeby od razu grzecznie „praktykować” i „uczestniczyć”. Przede wszystkim chodzi o to, aby wierzyć w Boga i wierzyć Bogu…
Oswojenie…
- Czy pamiętasz rozmowę Małego Księcia z lisem?
- Mały Książę chciał pobawić się z lisem, ale ten nie mógł, ponieważ nie był oswojony… „- Ach, przepraszam – powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: – Co znaczy „oswojony”? (…) Jest to pojęcie zupełnie zapomniane – powiedział lis. – „Oswoić” znaczy „stworzyć więzy”. Stworzyć więzy? Oczywiście – powiedział lis. – Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty także mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie. (…) Jeślibyś mnie oswoił, moje życia nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki – tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki.
- Dlaczego przypominam tę opowieść?
- Szczena mi opadła, gdy zorientowałem się, że Bóg postępuje z człowiekiem dokładnie tak, jak lisem proponował i tłumaczył Małemu Księciu.
- Bóg objawia się człowiekowi, daje mi znaki swojej obecności. Dlaczego? Ponieważ chce, abym Mu odpowiedział – to po pierwsze. Abym Go poznał – to po drugie. I po trzecie – abym kochał Go ponad wszystko.
- POWTARZAM.
- Ponieważ chce, abym Mu odpowiedział – to po pierwsze. Abym Go poznał – to po drugie. I po trzecie – abym kochał Go ponad wszystko.
- Święty Ireneusz z Lyonu wielokrotnie mówi o tej Bożej pedagogii, posługując się obrazem wzajemnego przyzwyczajania się do siebie Boga i człowieka: „Słowo Boże zamieszkało w człowieku i stało się Synem Człowieczym, by przyzwyczaić człowieka do objęcia Boga, a Boga do zamieszkania w człowieku” (KKK 53).
- Jak to było?… . Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować…
Imię Boga[1]
- Pamiętam takiego człowieka, na którego wszyscy mówili OGRYZEK. Takie miał imię. Nikt nie wiedział, skąd jest, gdzie mieszka, czym się zajmuje… był jednym z tych wolnych ptaków, dla których sypialnią jest przydrożny rów, łazienką – strumień, a domem – cały świat. Co ciekawe – to imię jakoś pasowało do niego… mówiło się – Ogryzek, i każdy wiedział, o co chodzi… nie wyobrażam sobie, że ten człowiek mógłby inaczej się nazywać…
- Lubisz swoje imię? Cieszysz się, że tak właśnie się nazywasz? A może chciałbyś, aby wołano na Ciebie trochę inaczej? A jak Ci się podobają imiona… Przemek, Kajtek, Zuzia… Ładne? Hmmm…
- Imię to najczęściej rzecz gustu rodziców, czasami mody, tradycji rodzinnej lub kwestii przypadku. Zdarza się, że z powodu wielkości człowieka lub jego małości imię przechodzi do historii i wtedy staje się przez pokolenia synonimem tego, co sobą prezentował.
- Natomiast dla człowieka Biblii imię to nie wizytówka lub nalepka na człowieku. Dla niego imię jest jak kartki w książce, jak wkład w długopisie lub silnik w samochodzie. Imię jest rdzeniem człowieka i jego programem na życie. Hebrajczycy wierzyli bowiem w słowo, jego wartość i moc. Hebrajczycy wierzyli, że słowo jest święte. Dlaczego? Ponieważ Bóg stwarzał świat przez swoje słowo…
- A co powiesz o imieniu… BÓG?
- Kiedy Mojżesz postawiony przed krzakiem gorejącym pyta Boga o Imię, nie znaczy to: „jak się nazywasz?”, ale „kim jesteś?” Mojżesz wie, co robi. Dobija się o poznanie Boga, o Jego przyjaźń.
- A dlaczego Bóg pozwala poznać swoje imię? Dlaczego zdradza człowiekowi swoją istotę? Dlaczego się objawia?
- Bóg objawia swoje imię przede wszystkim po to, aby człowiek go poznał. Bóg objawia swoje imię, aby stać się dostępnym, możliwym do głębszego poznania. Także po to, aby być wzywanym po imieniu…
- Jeszcze raz – Bóg chce być poznany, dostępny, wzywany po imieniu…
- A co w twoim umyśle wywołuje imię BÓG?
[1] Na podstawie: Tadeusz Żychiewicz, Stare Przymierze, Znak 1986, s.182 nn.
Modlitwa różańcowa…
- Miałem koleżankę, która lubiła chodzić w długiej spódnicy. Kiedy siadała, brała do ręki garść sznureczków, które służyły jej za pasek przy tej spódnicy. Trzymała te sznureczki w rękach i tak się nimi bawiła. Czasami wpatrywała się w nie z uwagą, czasami nerwowo przebierała palcami. Zapytałem ja kiedyś, czy nie lepiej byłoby nosić jakiś pasek do tej spódnicy, przecież te sznurki się często plączą. Powiedziała – nie. Ważne dla mnie są te sznureczki. Widzisz… jest ich dziesięć. Mogę za ich pomocą odmawiać różaniec, mogę się modlić, kiedy chcę i nawet nikt się nie zorientuje… no i w tym momencie opadła mi szczena…
- Różaniec to modlitwa październikowa… przychodzę na nabożeństwo, biorę koraliki do ręki, upewniam się, jaka część będzie odmawiana (radosna, bolesna czy chwalebna), zaczynam się modlić i równocześnie… zaczynam myśleć zupełnie o czymś innym… o szkole, wydarzeniach na świecie, swoim zmęczeniu, o radościach i smutkach. Już wiem, że najlepsze pomysły na katechezy w szkole przychodzą mi właśnie, gdy odmawiam różaniec…
- Czy to grzech, że modląc się, myślę zupełnie o czymś innym? Jestem pewien, że nie… Różne ważne myśli same przychodzą mi do głowy… odganiać je? Denerwować się, że znowu nie mogę się skupić? Po co… lepiej już będzie wplatać te wszystkie sprawy właśnie w modlitwę, wciskać je między paciorki różańca. W ten sposób modlitwa będzie prawdziwsza – nie wyizolowana z życia, ale pełna ludzkich spraw.
- Dzięki temu, że jest to modlitwa pełna ludzkich spraw, może dotykać tych spraw, ogarniać je i uzdrawiać. Może powoli, zdrowaśka za zdrowaśką, jak kropla wody, drążyć ludzkie serca, dodawać otuchy, wielbić Boga za jego dary, przemieniać człowieka…
- Moja koleżanka – ta od spódnicy ze sznureczkami – mówiła: mogę odmawiać różaniec, mogę się modlić, kiedy chcę i nawet nikt się nie zorientuje… hmmm… sądzę jednak, że nie do końca miała rację… jestem zdania, że widać po człowieku to, że się modli… ona właśnie była tego doskonałym przykładem.