Operacyjne usunięcie zła
Wyrzucenie ze świadomości pamięci o uczynionym złu przychodzi człowiekowi bardzo łatwo. Bolesny jest jednak proces jej przywracania i uznania swej winy. W sensie chrześcijańskim można mówić wtedy o nawróceniu i pokucie. Można też, jak czyni to Bergman, mówić o poznaniu prawdy o sobie i pojednaniu – z sobą i innymi.
Wytrawni spowiednicy wyposażeni w psychoanalityczną wiedzę doskonale zdają sobie sprawę, że penitent często oskarża się chętnie o jakiś drobny grzech, aby ukryć ten prawdziwy, większy, będący przyczyną pozostałych. Innym świadectwem zamazywania własnego zła jest przykład wielkich zbrodniarzy wojennych, którzy potrafią do końca życia mieć czyste sumienie. Wydaje się, że w jakiś dziwny sposób usunęli z pamięci i świadomości swoje nieludzkie czyny.
Taka operacja usunięcia z pamięci wyrządzonej innym krzywdy dotyczy jednak każdego człowieka, w tym piszącego te słowa. Czyste sumienie nie jest wtedy ostateczną normą oceny ludzkiego życia i czynów. Wiedział to już doskonale św. Paweł, pisząc „Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią” (1 Kor 4,4). Człowiek bowiem może tak doskonale usunąć ze świadomości pamięć o swej winie, że we własnym odczuciu jest najpoczciwszym z ludzi, jacy kiedykolwiek stąpali po ziemi.
Przebudzenie
O zbliżającym się do osiemdziesiątki prof. Izaaku Borgu nie można było powiedzieć, że był złym człowiekiem. Jego sumienie też nic mu nie wyrzucało. Całe jego życie było bowiem wypełnione ciężką pracą.
Budząc się rano, Borg dokonuje krótkiego podsumowania swego życia. Uważa je za w pełni udane, przypisując sobie jedynie drobne wady, jak pedantyzm czy zrzędliwość. Uważa siebie za dobrotliwego starca, mówi: „Nie skrzywdziłbym nawet muchy”.
Teraz, gdy jego życie zbliża się do kresu, ma odebrać w katedrze w Lund wyróżnienie za pięćdziesiąt lat pracy lekarskiej. Wydawać by się więc mogło, że umrze „stary i syty dni”. W ciągu jednego dnia jego życie jednak się wywróci, a on przejdzie przez bolesny czyściec swej świadomości i pozna swoją główną życiową winę. Wszystko to zainicjuje bardzo nieprzyjemny sen, w którym na ulicach opuszczonego miasta Borg widzi jadący bez woźnicy karawan, z którego wypada trumna. Gdy zbliża się do niej i odsuwa pokrywę, dostrzega tam siebie. Borg z trumny wyciąga rękę do przerażonego żywego Borga. Dochodzi do szarpaniny.
Skoro czyste sumienie nie świadczy o naszej niewinności, to jak możemy odpokutować wyrządzone zło, o którym zapomnieliśmy? Zło zapomniane nie przestaje być przecież złem. Prędzej czy później trzeba będzie ponieść jego konsekwencje. W przenikliwym wierszu Ustawią tam ekrany Czesława Miłosza mamy poetycką wizję owego poznawania zła:
Ustawią tam ekrany i nasze życie
Będzie się ukazywać od początku do końca
Ze wszystkim, co zdołaliśmy zapomnieć, jak się zdawało na zawsze.
Idea sądu ludzkich uczynków występuje w prawie wszystkich religiach i wierzeniach. Podzielał ją też Platon (Fedon 113D–114C), przeniknięty w tym względzie teologią orficką. Koncepcja ta wydaje się czymś tak naturalnym, że powraca w mniej lub bardziej zeświecczonej formie również we współczesnej kulturze, szczególnie w dziełach jej najwybitniejszych twórców. U Ingmara Bergmana w filmowej opowieści o prof. Izaaku Borgu zatytułowanej Tam, gdzie rosną poziomki staje się nicią przewodnią całego arcydzieła, od którego powstania mija właśnie pięćdziesiąt lat. Bergman przenosi w życie doczesne prof. Izaaka Borga bolesny czyściec (znany dobrze z nauki chrześcijańskiej). Zdaniem szwedzkiego reżysera, los człowieka rozstrzyga się bowiem tylko tu i teraz.
Poznanie
Skoro człowiek potrafi tak zakłamać sam siebie, że w pewnym momencie traci jasny ogląd zła, które świadomie uczynił, to czy i jak można go osądzać? Jak w ogóle dotrzeć do niego? Jak pokazać, że swoim postępowaniem bądź zaniechaniem uczynił innym zło? Czy można rozłożyć bezradnie ręce i ubolewać nad słabością natury ludzkiej, czy wytłumaczyć wszystko nieszczęśliwym dzieciństwem i innymi przykrymi życiowymi doświadczeniami? Takie podejście rujnuje jednak zasadę oceniania ludzkich czynów i karania za nie, rujnuje przez to zasady współżycia społecznego. Nie ma więc już winnych, są tylko chorzy i nieszczęśliwi, jak chciał Wielki Inkwizytor z Braci Karamazow Dostojewskiego. Dlaczego jednak przeciwko temu burzy się nasze poczucie elementarnej sprawiedliwości, która, nie żądając zemsty czy wyrównania rachunków, domaga się opartego na prawdzie rozliczenia świadomie popełnionych ludzkich czynów? Czy zamazywanie indywidualnej odpowiedzialności nie deprecjonuje w gruncie rzeczy osoby ludzkiej, godząc przede wszystkim w jej wolność i zdolność do samostanowienia?
Jadąc ze swą synową Marianną do Lund, prof. Borg prowadzi z nią zdawkową rozmowę, ale jego towarzyszka podróży, zbolała i cierpiąca – wraca do domu po rozstaniu z mężem – przekazuje mu powoli pewną gorzką prawdę, którą może dawniej by zignorował lub zlekceważył, ale teraz, po swym śnie jest wewnętrznie pęknięty.
Synowa mówi mu: „Jesteś całkowicie bezwzględny i nigdy nie słuchasz nikogo poza sobą. Ale chowasz to wszystko poza staroświeckimi manierami i urokiem. Jednak pod swą życzliwą powłoką jesteś zimny jak lód”. Znamienne jest tu słowo „powłoka”, gdyż ujmuje istotę życiowej winy Borga, której jeszcze nie dostrzegł – zamknięcie się w pancerzu własnego egoizmu, chłodu i nieczułości. Sen rozpoczął przebijanie tego pancerza, synowa swymi uwagami kontynuuje ten proces. To ona też celnie ujmuje główny stan uczuciowy Borga „jesteś zimny jak lód” – zimno, chłód pojawi się jeszcze wielokrotnie jako opis osoby profesora.
Zwykła podróż samochodem staje się coraz bardziej drogą w głąb siebie. Jakby dano Borgowi przeżyć w ciągu jednego dnia całą przeszłość, aby miał możliwość akceptacji bądź przemiany swego życia. Wizyta w opuszczonym domu rodzinnym i na poziomkowej polanie pozwalają powrócić we wspomnieniach do sielskiej krainy dzieciństwa, ciepła, szczerości, bezpośrednich relacji międzyludzkich – Borg widzi swój raj. Może po to, by zobaczyć, jak daleko odszedł od niego w swoim życiu?
Z kolei napotkana na stacji benzynowej para dawnych pacjentów Borga, którzy znali go w młodości, mówi, że był najlepszym doktorem na świecie, i chce nadać swemu dziecku jego imię. Ci ludzie „pamiętają jego dobroć”. Borg mówi do siebie: „Być może powinienem tutaj zostać” – następuje dalsze zdzieranie pancerza, już wyraźniej Borg podaje w wątpliwość kształt swego życia.
Poznanie prawdy lub winy własnego życia to złożony proces. Człowieka musi najpierw coś wytrącić z naturalnego stanu bycia, który z reguły jest życiem zanurzonym w tym, co zewnętrzne. Martin Buber powiedziałby za chasydami, że człowiek musi usłyszeć w sobie Głos, który domaga się od niego zdania sprawy z jego życia. Coś musi zachwiać jego dobrym samopoczuciem i mniemaniem o sobie, musi z jego życia uczynić problem. Tak jak stało się z życiem św. Augustyna, gdy po śmierci przyjaciela napisał: „I stałem się sam dla siebie wielkim problemem”.
W przypadku Borga był to sen–ostrzeżenie, sen–zapowiedź–śmierci. Od tego momentu zostało mu (w nim) postawione ważne pytanie i coś w nim samym domagało się odpowiedzi. W sensie psychoanalitycznym można tu mówi o podświadomości, której treści nieprzyjemne dla ego chcą wydostać się na światło dzienne. I w końcu się wydostaną. Życie Borga w ciągu tego jednego dnia zmieni się całkowicie, a on sam wydostanie się z pancerza, który zbudował wokół siebie, i usłyszy straszną prawdę o sobie. Jej poznanie jest jednak pierwszym warunkiem pogodzenia się z sobą i swoim życiem, co jest dziś świeckim odpowiednikiem zbawienia.
Jeżeli jednak takie pogodzenie jest naprawdę głębokie i autentyczne, jeśli ludzkie zło jasno nazwano i jeśli szczerze pragnie się poprawy, to takie poznanie samego siebie może być – już w duchu religijnym – uznane za początek zbawienia. Tak sądził wielki mistrz duchowy starożytności chrześcijańskiej Ewagriusz z Pontu: „Poznanie samego siebie początkiem zbawienia”.
Przerywnik – Bergman i religia
Uważny czytelnik dostrzega już, że arcydzieło Tam, gdzie rosną poziomki rozpatrywane jest w kategoriach idei i symboli religijnych. Czas więc postawić trudne pytanie o zasadność takiego podejścia, skoro sam reżyser odżegnuje się od traktowania treści religijnej jako istoty jego filmów. Bergman mówi wręcz o religii jako „rodzaju psychozy”, o tym, że chce wyzwolenia ludzi spod „bicza religijnego lęku”, lub stwierdza: „Kiedy religijny aspekt mej egzystencji został zlikwidowany, życie stało się o wiele łatwiejsze” (wywiad z Torstenem Mannsem, Mam w sobie swoje anioły i demony). Wielość wątków religijnych i metafizycznych w jego filmach pozwala się doszukiwać jednak głębszych wymiarów jego sztuki. Nawet jeżeli Bergman traktuje swoje filmy tylko jako racjonalizację lęku, głównie religijnego czy egzystencjalnego, to nie przeczy to oczywistemu faktowi, że jego filmy nasycone są w wielkim stopniu dogmatyką i symboliką chrześcijańską lub szerzej religijno–egzystencjalną.
„Piszę swoje scenariusze, nie rozumiejąc dokładnie, co piszę. Potem kręcę filmy i one coś tam dla mnie oznaczają. Ale co – tego dokładnie nie rozumiem jeszcze długo, długo potem” (wywiad z Torstenem Mannsem, Nie miałem żadnego mentora…). Jeśli to prawda, to Bergman wysnuwa niejako ze swego wnętrza najbardziej palące go problemy i prawie zawsze mają one kontekst religijny. Nie jest to przypadek. Marianne Höök tak pisze o reżyserze: „Był wychowany w świecie pastora, w religii chrześcijańskiej, która odcisnęła na nim swoje piętno. Świadomie, z wrodzoną sobie zuchwałością wykorzystuje emocjonalny ładunek wartości symboli religijnych” (Marianne Höök, Pytania Bergmana).
Owo wykorzystywanie symboli i idei religijnych jest dla Bergmana czymś naturalnym: „Wywodzę się ze świata konserwatywnej myśli chrześcijańskiej. Wyssałem chrześcijaństwo z mlekiem matki. Jest więc oczywiste, że pewne… archetypy (…) przylgnęły do mnie i że zapewne wątki, kolejność zdarzeń, pewne sposoby zachowań stają się adekwatnymi symbolami tego, co istnieje w chrześcijańskim systemie idei” (wywiad z Torstenem Mannsem, Mam w sobie swoje anioły i demony).
Sam Bergman odwołuje się wprawdzie głównie do psychoanalizy i myśli egzystencjalistycznej jako najsilniejszych prądów ideowych, które na niego wpłynęły, bliskie jest też mu dziedzictwo kultury szwedzkiej, zwłaszcza zaś twórczość Augusta Strindberga. W arcydziele Tam, gdzie rosną poziomki można więc dostrzec i wpływy egzystencjalizmu, i psychoanalizy, ale scalającą wszystko ideą jest chrześcijańska koncepcja sądu ludzkich czynów i powiązane z nią zagadnienia nawrócenia i pojednania. W strukturze filmu doskonale możemy zobaczyć, jak jego akcja staje się symbolem tego, co chrześcijaństwo mówi o nawróceniu, sądzie czy pojednaniu.
Przerażenie
Ważnym etapem podróży Borga jest wizyta u matki, osoby niezwykle żywotnej, ale i nieprzyjemnie oschłej. Synowa powie później profesorowi, że jego matka jest „zimna jak lód, bardziej odpychająca niż śmierć”. W czasie przeglądania u matki pamiątek z dzieciństwa Borg dostrzega zegar bez wskazówek, który zapamiętał ze swego porannego snu. Koło powoli się zamyka. Izaak Borg coraz bardziej zbliża się do źródła.
Kluczowa, najbardziej porażająca scena filmu rozgrywa się ponownie we śnie–wizji, podczas której Borg zostaje poddany egzaminowi. Początkowo wygląda to na rodzaj matury czy egzaminu lekarskiego, ale powoli staje się jasne, że ocenie podlega tu całe życie profesora. Padają słowa: „Został pan oskarżony o przestępstwo!”. Pomniejsze winy, które wymienia beznamiętnie sędzia, to „gruboskórność, samolubstwo, bezwzględność”. Za chwilę ma jednak usłyszeć główne oskarżenie. Borg staje się całkowicie bezradny, zachowuje się niczym dziecko, które nie rozumie zaistniałej sytuacji.
Oskarżenie przeciw Izaakowi Borgowi wniosła jego żona, która zmarła przed trzydziestu laty. Teraz jej mąż ma zostać z nią skonfrontowany. Borg potulnie idzie za sędzią. Stają za drzewami. Na polance, tak jak kiedyś, widzi swą żonę w czasie zdrady małżeńskiej, ale istotna nie jest tu sama zdrada, lecz słowa żony zrozpaczonej od dawna jego obojętnością i chłodem. Sama zdrada zanika pod ciężarem oskarżeń kierowanych pod jego adresem. To jego brak miłości, chłód i obojętność unieszczęśliwiły żonę, to trwając w nich, stał się nieczuły i „zimny jak lód”.
Kiedy scena znika, Borg pyta sędziego:
– Gdzie ona jest?
– Poszła. Wszyscy poszli. Usunięci operacyjnie, profesorze. Chirurgiczne arcydzieło. Żadnego bólu. Nic nie krwawi ani nie drży.
– Jest tak cicho.
– Doskonałe osiągnięcie w swoim rodzaju, profesorze.
– A kara?
– Nie wiem. Zwykła, sądzę.
– Zwykła?
– Samotność.
– Samotność?
– Właśnie.
– Nie ma litości?
– Nie pytaj mnie. Nie wiem.
Borgowi wydawało się, że zapomniał o żonie, która nie żyje od trzydziestu lat, a wraz z nią o wszystkich nieprzyjemnych dla siebie faktach. Ale jednak zapamiętał tę jedną scenę, która żyła na dnie jego świadomości i niepokoiła go. Wraz z nią objawiła mu się prawda o nim samym. Prawda bezwzględna, ale jednak dająca nadzieję na uzdrowienie. Może i każdy z nas, zdaje się, że pyta Bergman, ma w sobie takie jedno wspomnienie, strzęp pamięci, który może stać się punktem zwrotnym w przemianie życia, jeśli dotąd było ono zafałszowane, urojone, podporządkowane tylko pielęgnowaniu dobrego mniemania o sobie. Ta wiara Bergmana w człowieka i jego zdolność poznania siebie jest tu niemal chrześcijańska, a z pewnością daleka od deklarowanego przez reżysera egzystencjalizmu. Bo oto, mówi Bergman, jest dla każdego szansa na przemianę (nawrócenie) życia, szczególnie dla tych (czy nie jest to większość z nas?), którzy zapomnieli o swym głównym „przestępstwie”, kryjąc się pieczołowicie w jakiejś kryjówce przed prawdą o sobie. Dla Borga największą kryjówką była miłość do nauki – główny, piękny cel życia, faktycznie zaś wielki schowek egoizmu. Z każdej kryjówki można się jednak wydostać.
Izaak Borg, który po przebudzeniu się rano miał świetny nastrój i deklarował, że nie skrzywdziłby nawet muchy, już po południu, osądzając siebie w czasie wizji sądu, stwierdza oschłość uczuciową i przechodzi „wszystkie stadia spowiedzi katolickiej: rachunek sumienia, żal za grzechy, spowiedź, zadośćuczynienie, przebaczenie” (Marianne Höök, Pytania Bergmana).
Zrozumienie
Po męczącym śnie–sądzie Borg zwraca się do towarzyszącej mu synowej ze słowami, że czuje, jakby coś chciało mu powiedzieć prawdę, której nie chciałby nigdy usłyszeć. Jaką? – pyta synowa. Że nie żyję, chociaż żyję – odpowiada Borg. Czyżby życie Borga było do tej pory śmiercią, życiem w systemie schowków, pancerzu odgradzającym go od innych ludzi?
Po wizji–sądzie Borg jest jakby przemieniony. Uważniej słucha synowej i, co najważniejsze, zaczyna rozumieć jej punkt widzenia. Ona zaś zdradza mu, że powodem jej wyjazdu z domu był spór o dziecko, które poczęło się w jej łonie, a którego nie chce jej mąż Evald. Słowa synowej ukazują trafność wyroku, który profesor usłyszał w czasie swego sądu: „Widziałam ciebie z twoją matką i ogarnął mnie strach. (…) Pomyślałam: to jest jego matka. Stara kobieta, zimna jak lód, bardziej odpychająca niż śmierć. A to jest jej syn. Pomiędzy nimi są lata świetlne. On mówi o sobie, że jest żywym trupem. Więc i Evald wyrósł na samotnego, zimnego i martwego. Wtedy pomyślałam o dziecku wewnątrz mnie. Wokół mnie nie ma niczego poza zimnem i śmiercią… i samotnością. To musi się kiedyś skończyć”.
Chłód i oschłość Borga dostały mu się zatem poniekąd w spadku po rodzicach, ale nie jest to okoliczność usprawiedliwiająca jego własne życiowe wybory. Za nie, i tu znów odzywa się w filmie duch chrześcijański, odpowiedzialny jest w pełni tylko poszczególny człowiek. I tłumaczenie się trudnym dzieciństwem czy innymi uwarunkowaniami nie ma wielkiej mocy, bo każdy wychodzi przecież z pewnych uwarunkowań, ale nigdy z takich, które go bez reszty wiążą i odbierają wolność.
Po rozmowie z synową widać, że Borg, może po raz pierwszy od lat, zaczyna coś czuć, rozumieć, współczuć. W tym momencie chyba uznaje też w sercu prawdę o sobie i przyjmuje swoją winę. Nie dzieje się jednak nic spektakularnego, może tylko trochę wypogadza i uspokaja się twarz Borga, może z większym ciepłem patrzy na swą synową. Wieczorem wprawia też w zadziwienie swą służącą, gdy mówi: „Panno Agdo, przepraszam za dzisiejszy ranek”. „Jest pan chory, profesorze?”. Główna przemiana dokonała się jednak w sercu starego lekarza. Zasypiając, widzi we wspomnieniach rodzinny dom i machających mu z oddali rodziców. Uśmiecha się.
Chasydzki trop
Bergman zapewne nigdy nie studiował chasydyzmu, choć silny wątek kabalistyczny w jego arcygenialnej sadze rodzinnej Fanny i Aleksander sugeruje, że prądy ideowe judaizmu nie były mu całkiem obce, ale w nim możemy znaleźć ważny klucz do zrozumienia duchowego dramatu prof. Borga.
Sny, których doznał, postawiły Borgowi pytanie: „Izaaku, gdzie jesteś?”. Gdzie jesteś w swoim życiu, dokąd zaszedłeś? To pytanie zakładające przecież jakąś niewiedzę – echo biblijnego pytania „Adamie, gdzie jesteś?” – było często podnoszone przez krytyków wiary religijnej jako wyraz sprzeczności z wszechwiedzą Boga. To racjonalistyczne podejście nie ujmuje jednak istoty rzeczy, o czym doskonale wiedzieli mędrcy chasydzcy, wykorzystując to pytanie jako pobudkę do wzbudzenia w każdym człowieku szczerej odpowiedzi.
Bóg bowiem nie chce usłyszeć czegoś, czego nie wie, ale chce, żeby człowiek w swym wnętrzu usłyszał to pytanie i pozwolił mu dotrzeć do swego serca. Tylko wtedy może dostrzec, że ukrył się przed wzrokiem Boga, a tym samym przed sobą. Pytanie to ma zburzyć system kryjówek człowieka i objawić mu prawdę o jego stanie, pobudzić wolę do wyjścia z niego. Martin Buber tak interpretuje ten element chasydzkiej nauki: „Adam ukrywa się, by uniknąć składania wyjaśnień, aby uciec od odpowiedzialności. Każdy człowiek ukrywa się z podobnej przyczyny, bo każdy człowiek jest Adamem, i często znajduje się w analogicznej sytuacji. Dla uniknięcia odpowiedzialności za to, jak żyje, zmienia swoje życie w system kryjówek”. Z czasem zapomina swoje decyzje, które doprowadziły do tego stanu, i zdaje się, że żyje szczęśliwy i spokojny.
Pytanie, które Bóg przez różne sytuacje czy ludzi stawia człowiekowi, może zostać zagłuszone przez system jego schowków. Pytanie to nie jest stawiane głośno i zdecydowanie, ale jest cichym i łagodnym głosem. Jak pisze Buber: „A dopóki jest on zagłuszany, dopóty życie człowieka nie staje się drogą. Jakichkolwiek zaznałby sukcesów i przyjemności, ile władzy by posiadł, jakich czynów by dokonał – dopóki nie odpowie na głos, jego życie pozostanie bezdrożem”. Takim, jakim pozostałoby do końca życie prof. Borga, lekarza i naukowca, zaszczyconego wyróżnieniem za pięćdziesiąt lat pracy lekarskiej.
BARTOSZ WIECZOREK ur. 1972, absolwent filozofii i politologii UKSW, doktorant w Instytucie Filozofii UW, publikował m.in. w „Przeglądzie Filozoficznym”, „Znaku” i „Frondzie”. Mieszka w Warszawie, prowadzi stronę internetową poświęconą Ingmarowi Bergmanowi http://www.republika.pl/dkfbrodno/bergman.html