Populizm kontra demokracja. Moralny stan wyjątkowy
Czy Samoobrona jest ruchem i partią populistyczną? Tak. Co więcej, jest też prawdą, że może w przyszłości stanowić zagrożenie dla demokracji w Polsce. Jej zwolennicy nie są jednak barbarzyńcami czy idiotami, tylko ludźmi, którzy utracili wiarę w autoregulacyjną zdolność demokracji. Czy istnieje sposób, aby tę wiarę odzyskali?
Populizm, który obecnie ma dla nas jednoznacznie pejoratywne znaczenie, nie zawsze był oceniany negatywnie, także przez tych, którzy populistami nie byli. Najczęściej pojawiał się w krajach gorzej rozwiniętych i stanowił polityczną formę walki o władzę, o wyzwolenie spod rządów oligarchicznych lub despotycznych. W tym rozumieniu mieliśmy populizm Gandhiego w Indiach i zupełnie odmienny populizm Perona w Argentynie. Populizm może zatem mieć charakter pokojowy i może posługiwać się przemocą, akceptowaną – w każdym razie w pierwszym jego okresie – przez licznych zwolenników. Populizm często ponosił porażki, tak było z People’s Party w końcu XIX wieku w Stanach Zjednoczonych, tak było w przypadku narodników w Rosji czy populistycznych prób dominacji partii ludowych w okresie międzywojennym w Europie (największe sukcesy odniósł w Bułgarii).
Po II wojnie światowej w Europie – czy też w ramach cywilizacji zachodniej – populizm jest ciągle obecny i stale na marginesie głównego nurtu życia politycznego, chociaż w ostatnich dekadach jego rola się niewątpliwie zwiększa, czego dowodem sukcesy partii Jorga Haidera lub Jeana-Marie Le Pena, ale także kilku innych ugrupowań w Holandii, Szwecji czy Włoszech. Ponieważ ich względne sukcesy są związane z atakami na liczebność i przywileje imigrantów, sądzi się często, że populizm jest odmianą nacjonalizmu lub że nacjonalizm stanowi jego stały składnik. Tak jednak nie jest – znamy populizm bez elementów nacjonalizmu lub taki, kiedy nacjonalizm pojawia się tylko jako efekt innych, ważniejszych poglądów i stanowi raczej mechanizm mobilizacji społecznej niż element ideologii. Dzieje się tak dlatego, że populizm z założenia nie jest skierowany przeciwko „innym”, a zwłaszcza przeciwko mniejszościom etnicznym lub innym państwom. Populizm – mimo wielu odmian – niemal z reguły ma charakter raczej izolacjonistyczny niż ksenofobiczny.
Proste odpowiedzi
Rozmaite ruchy populistyczne, jakie znamy w XX wieku, łączy kilka wspólnych cech, które pozwalają na zidentyfikowanie tego zjawiska politycznego.
Pierwszą z nich jest osoba charyzmatycznego przywódcy. Nie warto rozważać, czy jest to w rzeczywistości człowiek niezwykły, czy tylko przez wielu odbierany jako taki, bo sama szeroka społeczna aprobata jest wystarczająca. Oczywiście zdarzały się przypadki (w Polsce – Tymiński), kiedy tylko przez krótki czas odbiór społeczny nadawał przywódcy cechy charyzmatyczne, a po porażce jego zaplecze polityczne natychmiast znikało, i sam przywódca także. Z tego jednak wynika tylko tyle, że nie każda próba wprowadzenia populizmu jest udana. Natomiast kandydat na charyzmatycznego przywódcę jest niezbędny.
Druga cecha to fakt, że populizm kieruje się raczej ku uboższym warstwom społecznym, ale unika wyraźnego związania z jedną spośród nich. Populizm, inaczej niż partie chłopskie, nie jest więc ruchem „klasowym” i im bardziej jest skuteczny w zdobywaniu poparcia, tym szerzej sięga po nowych członków, tym bardziej próbuje pozyskać zwolenników także wśród inteligencji czy przedsiębiorców. Zależy to od tego, kto jest w danym kraju i w danych okolicznościach politycznych wewnętrznym przeciwnikiem populizmu. Z tego też powodu nie ma sensu mówienie o tym, że populizm jest lewicowy lub prawicowy, znowu bowiem zależnie od okoliczności może być taki lub owaki, albo też lewicowy i prawicowy naraz.
Trzecia cecha to język propagandy populistycznej, język możliwie najbardziej prosty, operujący hasłami składającymi się z jednego wyrazu lub zbitki najwyżej trzech. Nie chodzi tu o to, że populizm jest adresowany do mniej inteligentnych obywateli, bo to nieprawda, lecz o to, że ideologia populizmu polega i wyczerpuje się w tych hasłach. Żaden szerszy program nie jest potrzebny ze względu na cele populizmu. „Wojna na górze” czy „sami złodzieje” to znakomite sformułowania, które są jasne, mają charakter programowy i – co najważniejsze – wyjaśniają zwolennikom, w czym rzecz. Wygramy ową wojnę lub usuniemy złodziei i już będzie lepiej. Zauważmy, że niekiedy – nawet w krajach o pewnych demokratycznych tradycjach, jak Argentyna w pierwszym okresie rządów Perona – takie proste hasła doprowadziły w rzeczywistości do zmiany na lepsze, do modernizacji. Do tego jednak potrzebny jest wyjątkowy zbieg okoliczności wewnętrznych i gospodarczej koniunktury zewnętrznej.
Populizm, to czwarta cecha, jest zawsze ruchem niezadowolonych, skierowanym przeciwko wszystkim innym partiom politycznym. W praktyce ruch czy partia populistyczna może po osiągnięciu sukcesu zawierać koalicje czy iść na kompromisy, jednak hasła ideologiczne zawsze formułuje w imieniu wszystkich przeciwko wszystkim pozostałym, co nieuchronnie sprawia, że populizm ma charakter demagogiczny, ale nie odróżnia go to aż tak bardzo od innych partii politycznych.
I wreszcie cecha piąta, czyli antyintelektualizm populizmu. Postawa ta bierze się z dwu różnych źródeł. Po pierwsze – z samej natury populizmu, która polega na prezentowaniu rozwiązań prostych i na perswadowaniu obywatelom, że polepszenie sytuacji wymaga tylko kilku zabiegów, którym na przeszkodzie stoi zdeprawowana warstwa polityczna. Takie argumenty nie podobają się naturalnie ludziom myślącym, którzy je krytykują, a wobec tego populiści ludzi myślących nie lubią. Po drugie – populizm bywa często formą reakcji na meandry i powolność działań politycznych w demokracji, dlatego jego antyintelektualizm miewa – co najmniej w oczach zwolenników, ale nie tylko – uzasadnienie. Zdarzało się, że populizm, jako zestaw prostych odpowiedzi na trudne pytania, popierali sami intelektualiści, którzy zniechęcili się do nieskuteczności pozbawionej siły polityki demokratycznej i liberalnej.
Starcie w sferze opinii
Czy populizm mieści się w systemie demokratycznym? I tak, i nie.
Partie populistyczne często uczestniczą w procesach demokratycznych w tym rozumieniu, że poddają się ocenie wyborców i odpowiednio do uzyskanego poparcia odgrywają rolę w parlamencie. Jednakże proces wyborczy to tylko jeden ze składników demokracji, a wobec pozostałych populiści zajmują różne, najczęściej negatywne stanowisko. Z deklaracji ugrupowań populistycznych na ogół nie wynika, czy chcą utrzymać system demokratyczny po ewentualnym uzyskaniu władzy. Zapewne w naszych czasach i w naszej cywilizacji jest mało prawdopodobne, by nawet radykalni populiści zmierzali do skasowania instytucji demokratycznych, jednak z ich deklaracji – wprost lub pośrednio – wynika, że są zwolennikami ograniczenia podziału władz i przyznania większych prerogatyw władzy wykonawczej. Populiści raczej dzisiaj nie występują przeciwko dekoracjom demokratycznym, jednak nieuchronnie, ze względu na logikę ich stanowiska, są antydemokratyczni w tym rozumieniu, że demokracja nie służy ich ruchowi, że idea opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej jest im obca i że z ideologicznego punktu widzenia, skoro wszyscy ich rzekomo lub faktycznie popierają, inne ugrupowania nie są potrzebne i nie ma powodu, by były tolerowane.
Jak natomiast stare demokracje oraz te powstałe stosunkowo niedawno mogą i mają reagować na ruchy populistyczne? I tym razem bardzo wiele zależy od okoliczności. Teoretycznie – jest to argument z uporem powtarzany przez wielu zwolenników demokracji – dopóki populizm (czy jakikolwiek inny ruch społeczny) nie głosi jawnie haseł antydemokratycznych, demokracja nie może interweniować. Innymi słowy – wszyscy mają równe szanse, a poglądy polityczne oraz sposób ich formułowania należą do sfery wolności, także wolności słowa.
Jednak z reguły w praktyce rodzi się kilka pytań czy kłopotów, z którymi różnie demokracje sobie radzą. Populiści lubią kreować przeciwników. Jest to taki sposób formułowania oskarżeń, który – bądź ze względu na ogólnikowy charakter („wszyscy u władzy kradną”), bądź brak precyzji („w bankach są pieniądze pochodzące z wyprzedaży naszego kraju”) – nie podlega zaskarżeniu prawnemu. W innych przypadkach adresat jest formułowany bardziej precyzyjnie i można przekazać sprawę organom ścigania. Jednak wiele zgubnych przykładów, kiedy z drobnych oryginałów politycznych uczyniono męczenników, a także nierychliwość sądów i mało spektakularny oraz trudny do przeprowadzenia dowód w tego typu sprawach powodują, że z oskarżeniami się zwleka. Często jest to postępowanie słuszne, bywa jednak, że wewnętrzny wróg demokracji zostaje dostrzeżony zbyt późno. Nie ma tu reguł i tylko dobre wyczucie albo postawa wspólnoty międzynarodowej (jak w wypadku Haidera) pozwalają na odpowiednio szybką reakcję polityczną. Reakcja prawna jest praktycznie nieskuteczna, bo nawet jeżeli proces przeciw populistom zostaje wygrany, to kara jest niewielka i ma charakter indywidualny, a nie godzi w cały ruch. Jednak reakcja prawna to praktycznie jedyne narzędzie, jakim dysponuje demokracja, poza oczywiście walką polityczną i wywieraniem wpływu na opinię publiczną.
Nie ma żadnych radykalnych narzędzi politycznych (czyli form przemocy), jakimi demokracja może się posłużyć w walce z tymi, którzy jej zagrażają, ale nie głoszą haseł karalnych, czyli nie podważają konstytucji. Walka populizmu z demokracją i demokracji przeciwko populizmowi toczy się zatem w sferze opinii i polityki, a nie prawa.
Grzechy klasy politycznej
Czy Samoobrona jest ruchem i partią populistyczną? Odpowiedź jest jednoznaczna – tak. Co z tego jednak wynika? Czy stanowi zagrożenie dla demokracji w Polsce, a jeżeli tak, to jak można się temu zagrożeniu przeciwstawić?
Zanim o tym powiemy kilka słów, warto zdać sobie sprawę, że to nie populiści – a w naszym wypadku Samoobrona – odnoszą tak wyraźne sukcesy dzięki swoim domniemanie perfidnym metodom, lecz że to demokracja przegrywa, i to na wszystkich frontach.
Przegrywa, bo jest niesprawna i niezdolna do wyłonienia dobrych rządów; przegrywa, bo sama sięga po metody populistyczne (Lech Wałęsa, AWS, SLD) lub populistów próbuje politycznie przekupić i przeciągnąć na swoją stronę; przegrywa nie dlatego, że obywatele nie są „oświeceni” – jak chcieliby teoretycy demokracji – lecz dlatego, że obywatele już nie wierzą w „oświecenie” i w „oświecone” partie polityczne. Obywatele są mądrzy, oferta polityczna jest zła. Wreszcie – jest to fakt oczywisty – kraj znajduje się w kryzysie i nikt rozsądny nie może podać prostych recept na jego przezwyciężenie, zaś o receptach skomplikowanych ludzie nie bardzo chcą słuchać i im nie wierzą.
Otóż jeżeli uznamy, że Samoobrona może w przyszłości stanowić zagrożenie dla demokracji w Polsce, to powinniśmy sięgnąć po demokratyczne metody walki, ale pamiętać, że zwolennicy tego ruchu byliby naszymi zwolennikami, gdybyśmy mieli im cokolwiek do zaoferowania. Że są to ludzie myślący podobnie jak przeciwnicy Samoobrony, tyle że wcześniej utracili wiarę w autoregulacyjną zdolność demokracji. Nie są to ani barbarzyńcy, ani idioci. Do nich także trafiają argumenty, ale na pewno nie zmienią zdania, jeżeli będzie się ich obrażać. Przeciwnie – każda forma obrazy wzmacnia tylko ich szeregi.
Spróbujmy zatem, opierając się na doświadczeniach silnych lub nawet zwycięskich ruchów populistycznych, zastanowić się, jak wygląda populizm po zwycięstwie, jak są realizowane owe proste hasła. Ponieważ jest to niemożliwe, populiści (Peron, Nasser) zawsze sięgali po przemoc wewnętrzną i doprowadzali do aresztowania lub wręcz zabijania swoich przeciwników. Populizm jest silny, kiedy jest w opozycji, i natychmiast słabnie, kiedy jest u władzy, co czyni go tym bardziej niebezpiecznym. To należy powtarzać bez końca. Populiści mają rację – także w Polsce – kiedy mówią, że „wszyscy kradną”, bo prawie wszyscy kradną. Czy nie należałoby z tego wyciągnąć wniosków? Czy nie warto, by opinia publiczna zdawała sobie sprawę z rozmiarów rozpadu państwa i wszystkich jego organów? Czy nie należałoby wobec tego ogłosić w Polsce moralnego stanu wyjątkowego, by uzdrowić sytuację i zabrać populistom argumenty? Czy nie należy powiedzieć głośno, że tak dłużej być nie może, i przestać jak dzieci grać w arytmetykę parlamentarną, tylko wyjść z tego Sejmu i już poza nim poczekać na nowe wybory? Czy nie przyszła pora, by nie tylko w przenośni niektórym – a może bardzo wielu – ludziom przestać podawać rękę?
Nie chodzi o to, by na populizm odpowiedzieć innym populizmem, ale by ukazać wyborcom w sposób widoczny, ba – spektakularny, do czego doprowadzono nasz kraj, do czego sami go doprowadziliśmy. Wiatr w żagle można osłabić tylko innym wiatrem, innymi słowami i projektami, ale równie doniosłymi społecznie. To nie jest konkurs inteligencji, dobrych manier, elegancji języka czy zdrowego rozsądku. To konkurs polityczny, czyli trzeba mieć silną wolę, jeżeli chcemy, żeby demokracja wygrała. Musimy jednak jasno odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcemy i czy szanujemy tych wyborców, którzy powoli tracą zaufanie do dotychczasowych elit. Jeżeli w Polsce populizm wygra, będzie to wyłącznie zasługa klasy politycznej, która nie bardzo chce zrozumieć, w jakiej grze i o co uczestniczy oraz że wszyscy Polacy są również podmiotem, a nie przedmiotem tej gry. Sam nigdy populizmu nie poprę, ale też nie uznam za idiotów jego zwolenników, nawet jeżeli na krótko populizm wygra, bo na długo na pewno nie. Ale czy nasz biedny kraj musi przejść i przez to tylko dlatego, że po przeciwnej stronie znajdą się politycy aroganccy, skłóceni i niezdolni do przeprowadzenia wielkiej społecznej mobilizacji? Czy demokracja jest u nas aż tak słaba?
Marcin Król
Tekst ukazał się w dzienniku Rzeczpospolita 3 kwietnia 2004r.