Sejm to nie kościół
„Politykom katolickim łatwiej byłoby zwiększyć prawne gwarancje ochrony życia, gdyby potraktowali to jako kwestię ponadpolityczną, nie próbując przy okazji osiągnąć innych, partykularnych celów” – mówi DZIENNIKOWI ks. prof. Piotr Mazurkiewicz z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Bogusław Łoziński: Czy polityk będący katolikiem powinien opowiadać się za każdym rozwiązaniem prawnym służącymi większej ochronie życia?
Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz: Chrześcijański polityk zawsze musi jednoznacznie opowiadać się za obroną życia na każdym jego etapie. Przerywanie ciąży i eutanazja są zbrodniami. Jeśli w systemie prawa istnieje ustawa, która je dozwala, katolik ma obowiązek podejmowania konkretnych działań w celu zmiany takiego stanu zalegalizowanego bezprawia. Polityka jednak należy do sfery praxis. Niezbędna politykowi cnota mądrości pomaga mu rozpoznać, co powinno być celem politycznego działania, towarzysząca jej cnota roztropności pomaga rozpoznać, co w danej sytuacji jest możliwe do zrealizowania. Inaczej mówiąc, roztropność ma chronić polityków przed stawianiem nierealistycznych żądań, przed awanturniczym moralizowaniem, poprzez które zaprzepaszcza się szanse na realizację tego dobra, które dziś możliwe jest do osiągnięcia.
Politycy mogą różnić się w ocenie tego, co możliwe, a także w ocenie tego, która z ewentualnych dróg politycznego działania rzeczywiście prowadzi do wyznaczonego celu.
Czy według Kościoła prawo Boże powinno być odzwierciedlone w prawie świeckim?
Kościół naucza, że norma o charakterze czysto religijnym nie powinna stawać się prawem państwowym. Prawo świeckie nie może być czymś w rodzaju prawa kanonicznego opatrzonego sankcją państwową. Państwo, zgodnie z chrześcijańskim podejściem – i tu różnimy się wyraźnie od islamu – winno być instytucją świecką. Czym innym jednak jest neutralność światopoglądowa, a czym innym neutralność aksjologiczna. Ta druga jest postulatem nie do zrealizowania, ponieważ tworzenie prawa zawsze jest opowiadaniem się po stronie jakichś wartości. Kościół podkreśla zatem, że prawo państwowe powinno być oparte na prawie naturalnym. Wyróżnia także pewne obszary niepodlegające żadnym negocjacjom lub, mówiąc inaczej, prawa, których ochrona musi być bezwzględnie zagwarantowana. Jest to prawo do życia od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci, instytucja rodziny oparta na małżeństwie kobiety i mężczyzny, a także wolność w wychowywaniu dzieci oraz promocja dobra wspólnego we wszystkich jego formach. Jeśli prawo świeckie nie odpowiada w tych sferach prawu naturalnemu, podkreślam naturalnemu, a nie religijnemu, to katolicy świeccy, także politycy, mają obowiązek podejmowania działań, które tę różnicę zniwelują.
W debacie nad konstytucyjną ochroną życia główny spór wiedli politycy odwołujący się do katolicyzmu: jedni uważali, że nadszedł moment na zmiany, a drudzy, że próba taka może doprowadzić do pogorszenia ochrony życia. Czy można twierdzić, że ta druga postawa była sprzeczna z nauczaniem Kościoła?
Byłoby tak, gdyby mówili to w sposób nieszczery lub gdyby taka teza była całkowicie pozbawiona racjonalności. Trudno jednak oceniać intencje człowieka wyłącznie z zewnątrz. Każdy z polityków bierze na swoje sumienie odpowiedzialność za podejmowane działania i będzie się z tego rozliczał przed Bogiem. Są sytuacje, wobec których niejako „z zewnątrz” można wydać jednoznaczny osąd moralny, ale ten przypadek jest chyba bardziej skomplikowany, byłbym więc ostrożny w wydawaniu tak kategorycznych sądów.
Nie zapominajmy, że te ostre oceny padają w ramach toczącego się sporu politycznego. Politykom katolickim dużo łatwiej byłoby zwiększyć prawne gwarancje ochrony życia, gdyby potraktowali to jako kwestię ponadpolityczną, w którą angażują się całkowicie bezinteresownie, nie próbując przy okazji osiągnąć innych, partykularnych celów. Wszyscy autorzy poprawek do Konstytucji twierdzili, że chcą zwiększyć ochronę życia. Różnice dotyczyły głównie oceny tego, jakie zmiany są dzisiaj możliwe. Wydaje się, że w toku racjonalnej dyskusji porozumienie i podjęcie wspólnej inicjatywy powinno było być możliwe do osiągnięcia. Fakt, że do niego nie doszło, sugeruje, że poszło o coś innego niż ochrona życia.
Doszło więc do upolitycznienia ochrony życia?
Niewątpliwie we współczesnym świecie mamy niejednokrotnie do czynienia z polityzacją kwestii etycznych. Partie polityczne wpisują do swojego programu na przykład ochronę praw jakiejś mniejszości czy legalizację związków osób tej samej płci, nie z tego powodu, że uważają to za wartość, ale dlatego, że jest to skuteczny instrument do poszerzania i mobilizacji swojego elektoratu. Ten sposób instrumentalnego traktowania etyki ma w sobie coś z cynizmu. Patrząc na przebieg głosowań wydaje się, że w obecnym Sejmie istnieje możliwość zgromadzenia większości, która w jakiś sposób wzmocniłaby konstytucyjną ochronę życia. Wymagałoby to jednak najpierw odpolitycznienia tej kwestii.
Lider LPR, przedstawiając propozycję zmiany artykułu 38. stwierdził, że jest to spełnienie apelu polskich biskupów o zwiększenie konstytucyjnej ochrony życia i kto jego propozycji nie poprze, jest przeciwny Kościołowi. Czy to przypadek używania Kościoła to celów politycznych?
W swoim apelu biskupi przypomnieli ogólne nauczanie Kościoła katolickiego w tej kwestii, co chyba można interpretować jako wsparcie samej inicjatywy nowelizacji Konstytucji, nie zgłosili natomiast żadnej konkretnej propozycji konstytucyjnego zapisu. Nie widzę więc możliwości, aby ktoś przedstawiał swoją propozycję jako projekt Episkopatu.
W czasie głosowań przeciwko poprawkom było od 120 do 200 posłów, wynika stąd, że zebranie 92 głosów potrzebnych do przeprowadzenia referendum wydaje się realne. Dlaczego Kościół nie akceptuje referendum w tej sprawie?
Biskupi polscy wielokrotnie tłumaczyli, że w kwestiach związanych z podstawowymi normami moralnymi nie można przeprowadzać referendum. Musimy pamiętać, że wynik referendum nie jest efektem racjonalnego dyskursu, lecz woli większości. Suma ludzkich „chce”, nie ma w sobie jednak zdolności ustanawiania dobra. Do rozpoznania, co rzeczywiście jest dobrem, nie prowadzi nas wola, lecz rozum. Gdyby jednak tak się stało, że – wbrew stanowisku Kościoła – referendum takie zostałoby jednak rozpisane, wówczas to, czy moralnym obowiązkiem byłby udział w nim i opowiedzenie się za życiem, czy też zbojkotowanie go, zależałoby od przewidywanego skutku jednego i drugiego sposobu zachowania.
Niektórzy politycy uznali, że skoro w ostatnim głosowaniu 60 procent posłów poparło poprawkę artykułu 30., to istnieje możliwość zmiany ustawy chroniącej życie i wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji. Czy Kościół poprze taką inicjatywę?
Co do istoty sprawy, a więc konieczności większych gwarancji prawa do życia, Kościół na pewno byłby za. Jednak trzeba również oszacować, czy istnieje realna możliwość przeprowadzenia teraz takiej zmiany. Chodzi nie tylko o przegłosowanie jej w parlamencie, ale także o wynik ewentualnego referendum czy wyrok Trybunału Konstytucyjnego, dokąd zapewne trafiłaby taka nowelizacja. Do tego trzeba brać pod uwagę odpowiedzialność za porażkę takiej inicjatywy i ewentualne kontrpropozycje zwolenników aborcji po następnych wyborach. Choć zawsze można wysunąć kontrargument: jeśli nie teraz, to kiedy? Wydaje się, że w ostatnim czasie nie było jednoznacznych sygnałów ze strony Episkopatu zachęcających bezpośrednio do zmiany tej ustawy. Sytuacja ludzi Kościoła – z uwagi na tak wielką jednoznaczność nauki katolickiej w dziedzinie ochrony ludzkiego życia – jest bardzo delikatna. Ludzie złej woli, znając tę naukę, próbują niekiedy manipulować zachowaniami katolików. Potrzeba zatem dużej roztropności, aby nie reagować jak pies Pawłowa i nie rzucać się do walki za każdym razem, gdy usłyszy się słowo „aborcja”.
Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz jest dyrektorem Instytutu Politologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego
Źródło tekstu: www.dziennik.pl