Sens życia
Szczęście to dawać i niczego nie oczekiwać w zamian
Jeżeli ktoś chce osiągnąć prawdziwy sukces w rozsądnym czasie, musi się mu całkowicie poświęcić. Ja realizowałem jednocześnie „n” celów: komputery, kasy fiskalne, Intemet i dziesiątki innych. Jeżeli bym coś sobie z tego odpuścił, zająłby się tym ktoś inny. Wtedy musiałbym z nim walczyć o miejsce, którego nie zdążyłbym zająć. Jeszcze trzy lata temu pracowałem, ile się dało. Poza biznesem nie widziałem świata. Zostawiałem sobie czas tylko na sen i to nie zawsze. Czasem spałem w samolocie, żeby rano być gotowym do rozmów np. w Japonii.
Cztery lata temu, żeby nie tracić czasu na stanie w kolejce do wyciągu, poszedłem na narty w nocy. Stok nie był zbyt dobrze oświetlony. Źle ustawiłem bezpieczniki nart. Upadłem, ale i tak miałem szczęście. Z nogą w szynie wylądowałem w łóżku, ale tylko na trzy tygodnie. Wreszcie miałem czas, żeby się zastanowić. Nie wstałem wtedy z łóżka z przekonaniem, że muszę zmienić swoje życie. Ale zaczął we mnie kiełkować głęboki niepokój, czy to, co robię, ma sens? Co po mnie zostanie? Imperium, które się rozleci, jeżeli ktoś nie poświęci się mu tak jak ja? Trzydzieści przedsiębiorstw z wychowanymi przeze mnie menedżerami, będącymi – podobnie jak ja – niewolnikami? Zacząłem się zastanawiać, czy oni są szczęśliwi dzięki temu, że tak ich wychowałem ? Czy szczęśliwe są ich rodziny? Czy pod koniec życia będą mogli powiedzieć: poszedłem najlepszą drogą i zrobiłem dużo wartościowych rzeczy? Czy ja sam, jako twórca takiego stylu życia, jestem szczęśliwy? Nie, nie byłem szczęśliwy. Zrozumiałem, że stałem się niewolnikiem własnych celów. Ze to, co robię, jest nawet gorsze od niewolnictwa, bo na własne życzenie. Że radość z osiągnięcia jednego celu przesłania mi dążenie do następnego. W pogoni za realizacją kolejnych celów człowiek staje się uzależniony od tego, co stworzył. Może taki styl życia ładnie wygląda na ekranach telewizorów lub w gazetach: podróże po całym świecie, eleganckie hotele, piękne samochody. W sensie materialnym mogłem zrobić właściwie wszystko. Nie mogłem najważniejszego: uwolnić się od terminów, które sobie sam narzuciłem, od wyznaczonych celów. Musiałem podejmować setki decyzji, przekazywać je do realizacji, analizować kolejne partie informacji, wydawać kolejne polecenia, kontrolować ich wykonanie. I tak bez końca. To, co dotąd robiłem, dawało mi tylko chwilową satysfakcję ze zwycięstw. Sens i szczęście odnalazłem dopiero w dzieleniu się z innymi i pomaganiu im. Szczęście to dawać, niczego nie oczekując w zamian. Ten, kto się dzieli, jest szczęśliwszy od tego, który dostaje – te słowa traktowałem kiedyś jako wprawdzie ładne, ale puste. Ale one są prawdziwe. Sam tego doświadczyłem. Jeżeli mogę spowodować, że „n” ludzi będzie szczęśliwych dzięki mnie, to moje szczęście i satysfakcja są tak duże, że trudno to opisać. To dużo przyjemniejsze niż inne rodzaje szczęścia. Proszę się odważyć na eksperyment: dać 100 zł bardzo biednej osobie spotkanej na ulicy. Osobie, ale takiej, która nie żebrze i mimo biedy zachowała godność. Pierwszy, drugi, piąty raz. To wciąga. Można się w tym wyżyć tak samo, jak w biznesie, a radości i zadowolenia z życia mieć dużo więcej. Teraz pomagam bezbronnym. Takim, za którymi nikt się nie ujmie. Starym, schorowanym, niedołężnym, zapomnianym przez wszystkich. Stąd pomysł budowania domów spokojnej starości. Nie powiodła się próba stworzenia w tym celu fundacji, aleja się z tego nawet cieszę Nie muszę pytać urzędnika, na co mam wydać zarobione pieniądze. Często pomagam tak, żeby ludzie nie wiedzieli, kto im pomógł. Lubię potem wyobrażać sobie ich radość. Robiąc to wszystko, realizuję przy okazji te same talenty, co w biznesie. Muszę „produkować pieniądze” tak jak przedtem, bo te zarobione dotychczas w większości wydałem. Koordynuuję i nadzoruję wiele przedsięwzięć charytatywnych jednocześnie. Wykorzystuję moje umiejętności, wiedzę, talent. Jestem przy tym dzisiaj bardziej pokorny, świadomy swojej małości i wad niż kilka lat temu. Walczę z pychą. Pokonuję ją bardzo powoli. Przez dwa lata konsekwentnie unikałem kontaktu z mediami, ale teraz korzystam z okazji i zachęcam kolegów po fachu, żeby się zastanowili, czy są szczęśliwi. Sam kilka lat temu, będąc biznesmenem, nie chciałem słuchać takich pytań. Trudno byłoby mi je przyjąć i zaakceptować. Teraz wiem, że i dziś jestem niewolnikiem swoich celów. Ale to jest słodkie niewolnictwo radości pomagania innym i nie chcę przed nim uciekać.