Sens życia
Wspinaczka uczy odwagi, ale także odpowiedzialności za innych
Ryzyko czy odpowiedzialność? Czym kieruje się człowiek, który wykładał matematykę i siedział w więzieniu za Solidarność, wspinał się na szczyty Himalajów, schodził na dno najgłębszych jaskiń, by wiele lat później wprowadzać polską armię do NATO? Człowiek, który stracił dwie żony i dopiero dobrze po czterdziestce poznał smak ustabilizowanego życia rodzinnego?
– Wiele udało mi się zrobić, więc dziś nie boję się nagle umrzeć. Może byłoby to nawet łatwiejsze? Mówi się: „Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie”. Myślę, że jeśli taka śmierć nie przychodzi za wcześnie, jest czymś dobrym – zwierza się „Newsweekowi” Janusz Onyszkiewicz. Nie widzi w swoim życiu sprzeczności. Mówi, że jego pasja matematyczna trochę przygasła, ale miłość do gór została. I to ona określiła jego wybory życiowe. – Wspinaczka uczy odwagi, ale także odpowiedzialności za innych – tłumaczy. – Kiedy kieruje się dużą wyprawą, jest się w sytuacji dowódcy wojskowego w czasie wojny. Wysyła się ludzi na niebezpieczne akcje. Trzeba decydować, czy zdobywać szczyt, gdy istnieje ryzyko, że się nie wróci do obozu. W górach można stracić życie, ale myślę, że to stanowi o sensie alpinizmu. Ryzyko śmierci tworzy wartość, jest formą sprawdzenia się, jest jego miarą. Poznał największe blaski i największe dramaty alpinizmu.
Był wybitny. Zszedł do Jaskini Śnieżnej na głębokość 568 m, co było „głębokościowym rekordem Polski”. Wspinał się w Palmirze, Hindukuszu i w Himalajach. W 1975 r. wspiął się na Gasherbrum II. Był to wówczas pierwszy „ośmiotysięcznik” zdobyty przez Polaków.
– W Himalajach ginął wtedy co dziesiąty alpinista. Straciłem w górach wielu przyjaciół i dwie żony – mówi Onyszkiewicz. Obie dzieliły jego pasję. Pierwsza zginęła w 1967 roku w czasie wyprawy do jaskiń na Kaukazie. – Na zewnątrz było oberwanie chmury i gdy schodziliśmy do jednej z pieczar, woda wdarła się do środka. Część grupy uszła z życiem. Krysia została. Niestety – wspomina Onyszkiewicz. Po jej śmierci ożenił się z brytyjską alpinistką Alison Chadwick. Był u szczytu swych himalaistycznych osiągnięć. W 1976 r. przez trzy miesiące próbował zdobyć drugi szczyt świata, K-2. Bez skutku. Ale dziś mówi o tej wyprawie jak o sukcesie: – Zeszliśmy na dół bez strat – tłumaczy. A zejście bez strat z jednej z najtrudniejszych gór świata, w ciężkich warunkach pogodowych, to miara klasy alpinisty. W tym samym czasie, gdy Onyszkiewicz walczył z K-2, jego druga żona zginęła podczas kobiecej wyprawy na Annapurnę. To wtedy w zdobywcy Gasherbrum coś pękło. Nie wrócił już w Himalaje. – Czułem, że muszę skończyć z tym, co było dla mnie najważniejsze. Rozstałem się z górami – wspomina. Ale nie rozstał się z ryzykiem. Wrócił z Wielkiej Brytanii do Polski i z himalaisty stał się opozycjonistą. – Zmieniłem prawie wszystkich znajomych. Pojawili się związani z Solidarnością Zbyszek Janas, Zbyszek Bujak, Wiktor Kulerski. Nie tylko robiliśmy Solidarność, ale też chodziliśmy do kina czy na prywatki.
Odebrano mu paszport, w stanie wojennym trafił do więzienia. Czy nie potrafił żyć bez zwiększonej porcji adrenaliny? – Żyje się po to, aby realizować się razem z innymi. Z tym wiąże się niesłychanie ważne poczucie odpowiedzialności za innych, także za kraj – deklaruje. Ale odpowiedzialność za innych to także odpowiedzialność za rodzinę. Wielu przyjaciół Onyszkiewicza zastanawiało się, czy nie bał się po raz trzeci rozpoczynać życia rodzinnego.
– Po śmierci drugiej żony pomyślałem: może coś mnie jeszcze w życiu czeka? Wobec tego żyłem. Wszystko się zmieniło. Nowi ludzie, nowe wyzwania. Może to sprawiło, że było mi łatwiej zacząć także nowe życie rodzinne? Ożenił się trzeci raz. I wtedy dostrzegł tę stronę życia, której wcześniej nie znał: – Najwspanialsza była chwila, gdy dowiedziałem się, że żona spodziewa się dziecka. Joasia zrobiła test ciążowy. Poszedłem odebrać wynik. Był pozytywny, aleja chciałem wiedzieć na pewno, czy żona jest w ciąży. Zacząłem więc przepytywać laborantkę. No i dowiedziałem się, że będę ojcem. Jakby niebo się otworzyło – opowiada Onyszkiewicz. Nie przestał angażować się w przedsięwzięcia ryzykowne: konspirowal, a po 1989 r. stał się jednym z najważniejszych polityków polskich. Ale to rodzina sprawiła, że obok smaku ryzyka i odpowiedzialności poznał też smak spokoju: – Mam pięcioro wspaniałych dzieci, naprawdę cudowną rodzinę. A dzięki niej poczucie bezpieczeństwa. Anglicy mówią: „my home is my castle”. Mój dom jest moją twierdzą – to rodzina, z którą jestem. Dzięki niej odnajduję sens życia. Czym jest ten sens dzisiaj dla Onyszkiewicza? – Człowiek pozostawia po sobie pamięć u innych. Ja chciałbym, żeby ludzie pamiętali mnie jako porządnego człowieka. A porządny człowiek to taki, na którym można polegać, lojalny, z którym inni czują się bezpiecznie. Chciałbym, żeby pamiętano, że starałem się robić rzeczy, które wydawały mi się ważne – mówi. A miłość do gór? Od ubiegłego roku Onyszkiewicz jest prezesem Polskiego Związku Alpinizmu. Jego syn, Staś, trenuje górskie wspinaczki.