Sodoma i Gomora

Grupa docelowa: Dorośli Rodzaj nauki: Homilia Tagi: Lot, Mt 8, Ps 26, Rdz 19, Sodoma i Gomora, Żona Lota

HOMILIA

1. „Doświadcz mnie, Panie, wystaw mnie na próbę…” Tak się stało w życiu Lota. Próba nie wypadła najlepiej, skoro aniołowie wręcz wynieśli Lota i jego rodzinę, aby uchronić ich od śmierci. Nie do końca się to udało, ale to nie ich wina…

2. Na szczęście łaskawość Boga była większa niż upór człowieka.

3. Daj Boże, żeby tak już zostało na zawsze…

Radonie, 4 lipca 2023, Rdz 19,15-20; Ps 26; Mt 8,23-27

LEKTURA DODATKOWA

Któż nie pamięta skamieniałej żony Lota? Postać kobiety zamienionej w słup soli. Dlaczego zamienionej? To też wszyscy wiedzą. Oto wbrew nakazowi odwróciła się za siebie. I znowu – dlaczego? Chciała raz jeszcze zobaczyć miasto, które opuszczała – Sodomę. Może chciała do niej wrócić? A może najzwyczajniej w świecie była tylko zaciekawiona tym, co dzieje się z miastem skazanym na zgubę? Może po prostu nie dowierzała, że zagłada miasta, z którego wychodzi, jest nieunikniona, a tym samym ucieczka jej i rodziny jest w gruncie rzeczy bez sensu? Pytania można mnożyć. Wybitna poetka Wisława Szymborska napisała całkiem długi wiersz zatytułowany „Żona Lota”. Traktuje on o możliwych powodach postępku, który kosztował kobietę życie. Przyjąć też można, że odwracając się za siebie, chciała ona ostatni raz zajrzeć w swoją przeszłość. Tyle że uczyniła to nie tylko niepotrzebnie, ale – co może ważniejsze – zdecydowanie za późno.

Źródło tekstu: gosc.pl

Wisława Szymborska, Żona Lota

Obejrzałam się podobno z ciekawości.
Ale prócz ciekawości mogłam mieć inne powody.
Obejrzałam się z żalu za miską ze srebra.
Przez nieuwagę – wiążąc rzemyk u sandała.
Aby nie patrzeć dłużej w sprawiedliwy kark
męża mojego, Lota.
Z nagłej pewności, że gdybym umarła,
nawet by nie przystanął.
Z nieposłuszeństwa pokornych.
W nadsłuchiwaniu pogoni.
Tknięta ciszą, w nadziei, że Bóg się rozmyślił.
Dwie nasze córki znikały już za szczytem wzgórza.
Poczułam w sobie starość. Oddalenie.
Czczość wędrowania. Senność.
Obejrzałam się kładąc na ziemi tobołek.
Obejrzałam się z trwogi, gdzie uczynić krok.
Na mojej ścieżce zjawiły się węże,
pająki, myszy polne i pisklęta sępów.
Już ani dobre, ani złe – po prostu wszystko, co żyło,
pełzało i skakało w gromadnym popłochu.
Obejrzałam się z osamotnienia.
Ze wstydu, że uciekam chyłkiem.
Z chęci krzyku, powrotu.
Albo wtedy dopiero, gdy zerwał się wiatr,
rozwiązał włosy moje i suknię zadarł do góry.
Miałam wrażenie, że widzą to z murów Sodomy
i wybuchają gromkim śmiechem, raz i jeszcze raz.
Obejrzałam się z gniewu.
Aby nasycić się ich wielką zgubą.
Obejrzałam się z wszystkich podanych wyżej powodów.
Obejrzałam się bez własnej woli.
To tylko głaz obrócił się, warcząc pode mną.
To szczelina raptownie odcięła mi drogę.
Na brzegu dreptał chomik wspięty na dwóch łapkach.
I wówczas to oboje spojrzeliśmy wstecz.
Nie, nie. Ja biegłam dalej,
czołgałam się i wzlatywałam,
dopóki ciemność nie runęła z nieba,
a z nią gorący żwir i martwe ptaki.
Z braku tchu wielokrotnie okręcałam się.
Kto mógłby to zobaczyć, myślałby, że tańczę.
Nie wykluczone, że oczy miałam otwarte.
Możliwe, że upadłam twarzą zwróconą ku miastu.

Dwaj posłańcy (aniołowie) towarzyszący Bogu opuścili Mamre w porze popołudniowej i wyruszyli na wschód w kierunku Sodomy. Mieli do pokonania około trzydzieści kilometrów, które dzieliły Hebron od położnej niżej, pokrytej bujną roślinnością, doliny Jordanu. Nad brzegiem Morza Martwego ulokowały się dwa bliźniacze miasta: Sodoma (dzisiaj stanowisko archeologiczne Bab edh-Dhra w Izraelu) i Gomora (dziś stanowisko archeologiczne Numeira w Jordanii). Miasta te kwitły dzięki złożom soli, bituminów i pokładom potasu, eksplorowanym wokół morza. Były też ważnym ośrodkiem handlowym dla karawan zmierzających z północy na południe. „Ich bogactwo przyczyniło się najpewniej do tego, że odznaczały się piękną architekturą i sztuką. Nie zmienia to faktu, że nawet wśród oddających cześć bożkom pogan żyjących poza doliną mieszkańcy Sodomy i Gomory mieli opinię ludzi niemoralnych. Cienka warstewka piękna zakrywała przed nieświadomym obserwatorem prawdziwą naturę obu miast” (C. Swindoll).

Gdy posłańcy dotarli w godzinach wieczornych do Sodomy, zobaczyli Lota siedzącego w bramie (Rdz 19,1). Przypomnijmy, że Lot wraz z Abrahamem opuścił Ur, a później Charan i udał się w kierunku Kanaanu. W czasie konfliktu o pastwiska  odłączył się od wuja i dokonawszy wyboru obfitszych urodzajnych ziem zamieszkał wśród mieszkańców Sodomy. Znalazł się tym samym w epicentrum zła.            „Uginał się pod ciężarem rozpustnego postępowania ludzi nie liczących się z Bożym prawem – ten sprawiedliwy bowiem, mieszkając wśród nich, z dnia na dzień duszę swą sprawiedliwą miał udręczoną przeciwnymi Prawu czynami, które widział i o których słyszał” – pisze o Locie apostoł Piotr (2 P 2,7-8). Owe permanentne „przeciwne Prawu czyny” wywołały słuszny gniew Boga, który „postanowił” zniszczyć miasto wraz z jego mieszkańcami.

Wysłannicy Boga zastali Lota w bramie. Starożytne miasta zazwyczaj nie miały wysokich chroniących je murów. Miały natomiast bramy prowadzące doń. Obszar wokół bramy pełnił rolę publicznego placu (agory, rynku). Ze względu na stały przepływ ludności były idealnym miejscem do handlu i publicznego rozstrzygania spraw sądowych. Lot, który siedział w bramie Sodomy prawdopodobnie prowadził tam interesy. Został więc zaakceptowany i przyjęty przez mieszkańców miasta.

Na widok przybyszów Lot zareagował gościnnością: gdy ich ujrzał, wyszedł naprzeciw, oddał pokłon do ziemi, wyrażający szacunek i pokojowe zamiary i zaprosił do siebie na posiłek i nocleg (por. Rdz 19,2). Lot nie jest już nomadem mieszkającym pod namiotem. Jest mieszczaninem, właścicielem domu. „Gdy gospodarz ofiarowywał podróżnym nocleg, brał na siebie odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo. Zaproszenie dotyczyło zwykle okresu trzech dni” (J. Walton). Goście początkowo odmówili, zdecydowali się spędzić noc pod gołym niebem. Gdy jednak gospodarz usilnie nalegał, przyjęli zaproszenie. Pora była już późna, więc Lot pospiesznie upiekł przaśne placki i przygotował wieczerzę.

W trakcie tych czynności, jego dom został otoczony przez wszystkich mężczyzn mieszkających w Sodomie, którzy „wywołali Lota i rzekli do niego: Gdzie tu są ci ludzie, którzy przyszli do ciebie tego wieczoru? Wyprowadź ich do nas, abyśmy mogli z nimi obcować!” (Rdz 19,5-6). Mieszkańcy Sodomy nie tylko naruszyli święty obyczaj gościnności, ale w swoim zepsuciu chcieli podjąć zabronione zachowania seksualne, łamiąc fundamentalne prawo życia społecznego Bliskiego Wschodu (por. Kpł 18, 22).

Homoseksualizm mieszkańców Sodomy związany był dodatkowo z prostytucją sakralną. Poprzez nią nawiązywano kontakt z bóstwem (Baalem) w celu zapewnienia płodności cielesnej i żyzności ziemi (por. Pwt 23,18). Sodomici dopuszczali się w ten sposób grzechu przeciwko jedynemu Bogu, ulegając bałwochwalstwu, oraz grzechów przeciwko bliźniemu, łamiąc zasady gościnności i etyki seksualnej. „Grzechem mieszkańców Sodomy było barbarzyństwo, bezwzględność i nieumiarkowanie w lubieżnym korzystaniu z bogactw. Ich bezgraniczny egoizm wyrażał się w brutalnym łamaniu gościnności” (A. Buckenmaier).

Wobec niemoralnej propozycji, Lot rygluje drzwi, wychodzi na zewnątrz domu i prosi sodomitów, jak braci, aby byli wyrozumiali wobec jego sytuacji i życzliwi wobec gości. Następnie składa im ofertę, która  według współczesnej etyki jest szokująca i bulwersująca. Zamiast gości proponuje własne córki, dziewice. Według starożytnych pojęć cześć i cnota kobiety miała mniejszą wartość niż mężczyzny. Ponadto dobro gości było ważniejsze niż własnych dzieci. Niemniej cnota dziewictwa była bardzo ceniona. Zgwałcone kobiety miały niewielką szansę na zawarcie małżeństwa i zrodzenie dzieci. Lot stosuje zasadę, dość rozpowszechnioną w świecie starożytnym – wyboru mniejszego zła. Jednak kryteria tego wyboru mogą budzić słuszne wątpliwości. Zło zawsze pozostanie złem, a kierowanie się zasadą „cel uświęca środki”, albo wyborem „mniejszego zła” nie rozwiązuje problemów ani nie usuwa cierpienia z nim związanego. Gdyby zamiary Lota doszły do skutku, stałyby się powodem niemożliwych do uzdrowienia zranień jego córek albo nawet ich śmierci (por. Sdz 19,14nn). Uczucia niechęci, żalu, a może również nienawiści zaciążyłyby na dalszych relacjach do ojca. Ostatecznym zatamowaniem zła jest zasada ewangeliczna sformułowana przez apostoła Pawła: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,21).

Mężczyźni sodomscy nie przyjmują propozycji Lota. Co więcej, reagują agresją i gniewem. Grożą mu: „Sam jest tu przybyszem i śmie nami rządzić! Jeszcze gorzej z tobą możemy postąpić niż z nimi!” (Rdz 19,9). Sodomici nie uważają Lota za brata, ale za obcego, rezydenta, pozbawionego praw przysługujących obywatelom danej społeczności. Jako obcy nie tylko nie powinien przyjmować gości bez ich zgody, ale również nie ma prawa ich osądzać. „Chociaż Lot nie brał udziału w grzechach mieszkańców Sodomy, to jednak do tej pory im się nie przeciwstawiał. Mieszkał pośród nich, trzymając się zasad wpojonych mu przez wuja, jednak zamiast żyć autentycznie i pokazywać siebie światu jako przykład lepszego sposobu życia, postanowił nie afiszować się ze swą odmienną etyką, wzruszał ramionami, widząc zepsucie swego otoczenia, i wtapiał się w krajobraz. Zamiast przedstawiać sobą dobroć Boga, uznał, że wystarczy, jeśli nie będzie tak zły, jak jego sąsiedzi” (C. Swindoll).

Chcąc przywołać Lota do porządku, Sodomici zareagowali siłą: „I rzucili się gwałtownie na tego męża, na Lota, inni zaś przybliżyli się, aby wyważyć drzwi” (Rdz 19,9). Po klęsce wysiłków Lota, obrony podejmują się jego goście. Potencjalne ofiary stają się „agresorami”. Porażają napastników ślepotą.  „Egzegeci są zdania, że nie chodzi tu o permanentną czy czasową ślepotę, ale o chwilowe oślepienie jakimś jaskrawym blaskiem, uniemożliwiającym dobre widzenie” (J. Lemański). W każdym bądź razie „siła Bożego światła powala grzesznika i zanurza go w ciemności, w której jest pogrążony” (G. Ravasi). Podobną ślepotą został porażony Paweł z Tarsu w zetknięciu ze światłem Jezusa zmartwychwstałego (por. Dz 9,3-8).

Po akcji unieszkodliwienia napastników, przybysze ujawniają swoją tożsamość i misję: „Kogokolwiek jeszcze masz w tym mieście, zięcia, synów i córki oraz wszystkich bliskich, wyprowadź [ich] stąd. Mamy bowiem zamiar zniszczyć to miasto, ponieważ skargi na nie do Pana tak się wzmogły, że Pan posłał nas, aby je zniszczyć” (Rdz 19,12-13). Aniołowie „przekonali się” osobiście, że zło mieszkańców Sodomy zasługuje na karę. Nie znaleźli w nim nawet dziesięciu sprawiedliwych. Jedynym wyjątkiem był Lot i jego najbliższa rodzina. Przyszli zięciowie Lota zbyli go kpiną. Myśleli, że z nich szydzi, żartuje. „Śmiejąc się z Lota, śmieją się tym samym z Boga i tracą szansę na ocalenie” (J. Lemański).

Lot niechętnie poddaje się woli aniołów. Zaczyna świtać. „Dla starożytnych, w tym także dla Izraelitów, jest to chwila przełomowa. O świcie Bóg udziela odpowiedzi proszącym, osądza i wydaje wyroki” (J. Lemański). Jest to więc ostatnia chwila, aby uciec przed sądem, który za chwilę obejmie zdemoralizowane miasto. Mimo usilnych nalegań posłańców, pater familias wciąż się opiera. „Może jest sparaliżowany strachem, a może po prostu nie potrafi rozstać się z dotychczasowym życiem” (J. Lemański). W każdym bądź razie jego postawa jest przeciwieństwem Abrahama.

Sytuacja staje się na tyle tragikomiczna, że aniołowie muszą zastosować wobec Lota siłę: „Kiedy zaś on zwlekał, mężowie ci chwycili go, jego żonę i dwie córki za ręce – Pan bowiem litował się nad nimi – i wyciągnęli ich, i wyprowadzili poza miasto” (Rdz 19,16). Lot wciąż nie chce poddać się woli Bożej, ociąga się, dyskutuje z aniołami, a nawet targuje się o nowe miejsce zamieszkania. Nie chce uciekać w góry. Stanowiły one typowe miejsce schronienia; w nich również wznoszono sanktuaria. Proponuje małe miasteczko Soar, leżące na południowo-wschodnim wybrzeżu dzisiejszego Morza Martwego; przyzwyczaił się bowiem do wygód życia miejskiego. Sytuacja jest kuriozalna. Aniołowie wciąż przynaglają, każda chwila zwłoki może grozić utratą życia, a Lot jakby nie zdając sobie z tego sprawy, targuje się o bardziej komfortowe warunki. Ostatecznie ulega perswazji i stanowczości gości, a oni w zamian godzą się, by zamieszkał w mieście, które sam wybrał. Miasto to wprawdzie leżało w strefie zniszczenia, jednak ze względu na Lota Bóg je ocali. Lot nie potrafi uczyć się na błędach. Jego poprzedni wybór zakończył się niemal tragedią. Teraz ponownie wchodzi w strefę zła. „Bogactwo i wygody życia w Sodomie stały się pułapką dla jego umysłu” (C. Swindoll).

Słońce już wzeszło, gdy Lot wraz z najbliższymi dotarł bezpiecznie do Soaru. „A wtedy Pan spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia [pochodzący] od Pana <z nieba>. I tak zniszczył te miasta oraz całą okolicę wraz ze wszystkimi mieszkańcami miast, a także roślinność” (Rdz 19,24-25). Tragedia ta przypomina potop w mikroskali. Siłą niszczycielską zamiast wody jest ogień siarki. „W rzeczywistości mogło chodzić o trzęsienie ziemi, które spowodowało wybuch gazu i ropy, czym wywołało liczne pożary. Cała okolica Morza Martwego jest do dziś bogata w siarczany” (R. Beretta, E. Broli). Obraz ten ma nadto wymiar symboliczny. Zarówno siarka jak i ogień symbolizują sąd i karę za grzechy.

Lot dotarł do Soaru, ale w żałobie. W drodze bowiem utracił żonę. „Żona Lota, która szła za nim, obejrzała się i stała się słupem soli” (Rdz 19,26). W kontekście grzechu mieszkańców Sodomy i Gomory, kara jaka ją spotkała, wydaje się nieproporcjonalna. Wprawdzie złamała ona nakaz Boży (por. Rdz 19,17), ale jej czyn był w sumie niewielkim przewinieniem. Wydaje się, że odwracanie się za siebie w czasie ucieczki przed katastrofą jest naturalne. „Dlaczego żona Lota się obejrzała?  W Piśmie świętym nie znajdziemy odpowiedzi na to pytanie. Może jest symbolem tych, którzy tak związani są z przeszłością, że nie potrafią myśleć o przyszłości wtedy, gdy załamuje się ich świat? Może obejrzała się ze współczucia, może zostawiła w poddanych zagładzie miastach pozostałych synów i córki, którzy założyli już własne rodziny? Przyjaciółki i sąsiadki? Może pochodziła z tych stron i nie chciała ich zostawić w chwili zagłady?” (E. Adamiak). Ludowe przekazy nawiązują do etiologii słupa solnego znanego jako „Żona Lota”. Ów blok skalny znajduje się nad brzegiem Morza Martwego przy drodze prowadzącej do dzisiejszej Sodomy, w najniżej położonym punkcie świata (396 metrów p.p.m.). Swym  kształtem przypomina postać kobiety. Beduini twierdzą, że figura poddaje się wpływom księżyca i w zależności od jego faz, powiększa się lub zmniejsza.

Bóg oczekiwał od Lota i jego rodziny wiary, która zawiera element ryzyka, ale jest niezłomną drogą ku przyszłości. Żona Lota nie tylko złamała nakaz Boży, ale wykazała się zwątpieniem i brakiem zaufania – podstawowym grzechem w relacji do Boga. Ojcowie Kościoła widzą w niej tych wszystkich, którzy idą drogą wiary połowicznie, oglądają się wstecz, tęsknią za przeszłością, łatwym i wygodnym życiem, stabilizacją, boją się ryzyka wiary i nie są w stanie podjąć nowych wyzwań. Wiele wieków później Jezus posłużył się przykładem żony Lota, aby podkreślić przemijalność i nietrwałość doczesnego świata: „Podobnie jak działo się za czasów Lota: jedli i pili, kupowali i sprzedawali, sadzili i budowali,  lecz w dniu, kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba deszcz ognia i siarki i wygubił wszystkich;  tak samo będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi.  W owym dniu kto będzie na dachu, a jego rzeczy w mieszkaniu, niech nie schodzi, by je zabrać; a kto na polu, niech również nie wraca do siebie. Miejcie w pamięci żonę Lota! Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je” (Łk 17,28-33).

Abraham wybrał się tuż po wschodzie słońca, by naocznie przekonać się, czy Bóg wypełnił zapowiedź. Gdy dotarł na miejsce, „spojrzał w stronę Sodomy i Gomory i na cały obszar dokoła, zobaczył unoszący się nad ziemią gęsty dym, jak gdyby z pieca, w którym topią metal” (Rdz 19,28). Był on być może wynikiem spalania złóż smoły i siarki oraz emisji trujących gazów. Wcześniej była to ziemia urodzajna, jak ogród Pana (por. Rdz 13,10). Gniew Boga zamienił ją w pozbawiony życia pustynny region.

Etapy historii zbawienia naznaczone są nie tylko miłosierdziem Boga, ale również Jego gniewem, który jest najczęściej reakcją na brak wiary i zaufania. Człowiek tworzy sobie własne, wygodne, niewymagające obrazy Stwórcy. Odrzucenie prawdziwego obrazu Boga i bałwochwalstwo są konsekwencją ludzkiej pychy. Bóg „nie może” milczeć, gdy Jego miłość i wierność są kwestionowane i odrzucane. Milczenie byłoby afirmacją zła. Dlatego reaguje gniewem i sądem, co jest wyrazem Jego miłości i wezwaniem człowieka do nawrócenia, zmiany sposobu myślenia i życia. „Kara nie ma na celu zniszczenia, ale ocalenie tego dobra, które miałoby być źródłem nadziei na przyszłość. (…) Człowiek nie jest nigdy do końca zły, a kara ma wydobyć z niego dobro, podobnie jak wypalenie w piecu wydobywa z rudy wspaniały kruszec. Kara zawsze jest dla człowieka bolesna, ale dobry chirurg nie płacze przy zabiegu, tylko skutecznie go prowadzi” (A. Kłoczowski).

Źródło tekstu: jezuici.pl

Po raz pierwszy nazwano wprost gości Abrahama „aniołami”. Wcześniej mówiono o nich „mężczyźni”, a teraz wprost pada słowo הַמַּלְאָכִים, hammal᾽aḵȋm, ham-mal᾽achim, czyli dosłownie „ci posłańcy”. Zastosowanie zaimka wskazującego ha- pozwala wykryć sugestię, że to ci sami, którzy odeszli przed licytacją o los miast. Przybywają oni pod wieczór, co znaczyło dla postronnych, że zapewne szli cały dzień, w dodatku samotni i nie wiemy, czy mieli ze sobą jakiekolwiek manatki. Lot nie wspomina, by oferował też paszę dla zwierząt, ani też nie wskazuje by trzeba było nakarmić tragarzy.

Aniołowie przybyli tu jako prości, ubodzy wędrowcy, którym nie ma co ukraść, nie ma co zabrać, ani z niczego ograbić. Brak pakunków wskazywał, że mieszkali niedaleko. Dlaczego miałoby im cokolwiek zagrażać? Lot jednak od razu podchodzi do nich i sugeruje nocleg, w bardzo usłużnych słowach.

Dlaczego siedział w bramie? Brama na starożytnym Bliskim Wschodzie nie była prostym przejściem z obszaru nieobwarowanego do chronionego. Z tej różnicy bezpieczeństwa wynikały też inne funkcje. Bramy często zawierały wnęki czy odpowiednio urządzone pomieszczenia, gdzie poza kontrolą wjeżdżających i wyjeżdżających dokonywano zgromadzeń, ale także sądów i egzekucji wyroków, ponadto było to idealne miejsce na stragan – po co kupiec ma się pałętać po całym mieście? Chyba tylko po to, żeby szpiegować! W miejscu, które musiał minąć każdy wjeżdżający do miasta wywieszano informacje związane z władzą, ale też stawiano posągi władców czy bogów. Przed bramami znajdowały się place, przydatne w czasie oblężeń, ale też w czasie publicznych zebrań – na placu przed Bramą Wodną Ezdrasz odczytał mieszkańcom Jerozolimy księgę Prawa (por. Ne 8, 1).Brama była też elementem reprezentacyjnym – mogła odstraszyć nieproszonych gości, a tych proszonych przekonać o bogactwie i sile mieszkańców osady. Lot mógł z racji bogactwa być na tyle szanowany, poza tym jego pastwiska dostarczały żywności, skór, wełny, można było tam znaleźć pracę czy schronienie. Było to doskonałe miejsce żeby samemu mieszkając w mieście dać się łatwo znaleźć podwładnym.

Do tych, nieco już zapomnianych funkcji dochodzi jedna, ważna w Sodomie. Chodzi o sprawdzenie, czy jakiś gość w ogóle przybywa. Jak już było wspomniane, jak dotąd nie jest wzmiankowane w Biblii, co było grzechem, który powodował skargi, które dotarły do JHWH. Tradycja żydowska widzi ją właśnie w braku gościnności. Gość jest w Sodomie wrogiem, jest niebezpieczny i sam jest w śmiertelnym zagrożeniu. Możliwe, że była to niechęć do obcych wynikająca z urażonej dumy po przegranej wojnie z Kedorlaomerem, gdy uratował ich obcy, tylko dlatego, że był pośród nich jego bratanek.

Tak, jak nasi kaznodzieje lubią się rozpisywać o tym, jak zboczeni byli mieszkańcy Sodomy i Gomory, tak żydowska tradycja zachowała wiele opowieści o tym, jak źle było zajść do tych miast w gościnę. Wspomina się o prawach zakazujących nakarmić przybysza, lub każących kłaść go na łoże podobne do łoża Prokrusta, czy też łoża madejowego – miało ono jeden wymiar na długość i szerokość, więc ludzie za wąscy byli rozciągani do skutku, za dłudzy zaś przycinani. Co ciekawe, tradycja ta pamięta też o Admie i Seboim, gdyż przekazała taką historię:

Także w mieście Adma była dziewica, córka pewnego bogacza, z którą tak samo postąpili. Przybył do tego miasta wędrowiec, który chciał tam przenocować i nazajutrz ruszyć dalej. Usiadł pod drzwiami domu, w którym mieszkał ojciec tej dziewicy, aby spędzić tam noc, bo w tym miejscu zaszło mu słońce. Dziewczyna ujrzała obcego, jak stał u drzwi. Poprosił ją o łyk wody. Spytała: Kim jesteś? I odpowiedział: Jestem wędrowcem i w tym mieście zaszło mi słońce, chciałbym tutaj przenocować; lecz o świecie wstanę i ruszę dalej. Weszła więc dziewica do domu i wyniosła mu wody do picia i chleba do jedzenia.
Ale niebawem rzecz rozeszła się pośród ludzi w mieście, zgromadzili się i zawlekli dziewczynę przed sędziów. A sędziowie orzekli: Należy jej się śmierć za to, że wykroczyła przeciw naszemu prawu.
Zbiegli się więc ludzie, rozebrali dziewczynę i wysmarowali ją całą miodem, od czubka głowy aż po same podeszwy, jak rozkazali sędziowie. Po czym zawiesili ją nad barcią. Pszczoły opadły ją i zaczęły żądlić, aż ciało jej spuchło. Krzyczała głośno z bólu, ale nikt się za nią nie obejrzał i nie zlitował, a krzyk jej wzbijał się aż do nieba.

Za M. J. Bin Gorion, Żydowskie legendy bilijne. cz.1., s. 182.

Właśnie gościnność, czy też jej brak jest kluczem do historii zagłady miast i stąd może nam się wydawać, że gdzieś już czytaliśmy o tym jak ktoś siedzący u wejścia wychodzi na spotkanie gościom, kłania się do ziemi, zaprasza do siebie, nazywa „panami”. Opisy powitania trzech mężczyzn przez Abrahama i dwóch aniołów przez Lota celowo zostały zapisane bardzo podobnie.

Lot powstaje na widok przybyszów, by ich powitać i skłania się twarzą do ziemi. Jest to o tyle ciekawe, że mowa o dwóch nozdrzach (אַפַּיִם, ᾽apajim, appajim), gdyż występuje tu liczba podwójna. Co jeszcze ciekawsze, zwraca się do nich „Niechże panowie moi, skręćcież do domu sługi swego”: הִנֶּה נָּא־אֲדׂנַי סוּרוּ נַא אֶל־בֵּית עַבְדְּכֶּם, hinne nā᾽- ᾽ǎḏōnaj sȗrȗ nā᾽ ᾽el-bêṯ ‘aḇdᵉkem, hinne na adonaj suru na al-bejt awdekem. Ta służalczość bije i skapuje z każdego zwrotu. Nie skorzystalibyście z zaproszenia, by obmyć stopy i spędzić noc w cieple domowego ogniska gospodarza? Dobra, w Sodomie to może nie byłby najlepszy pomysł i stąd zapewne uzasadniona zdawała się reakcja gości, którzy chcą spędzić noc na placu czy też ulicy bo i tak i tak tłumaczone jest słowo רְחׂב, rᵉḥōḇ, rechow. Lot jednak naciska (pada tu czasownik פָצַר, ṗāṣar, facar, czyli właśnie „nalegać, napierać”) i wreszcie skręcają do niego. W domu gospodarz przygotowuje dla nich ucztę, co należy zapewne rozumieć przez jakiś bogaty napój, wszak oddane jako „wieczerza” słowo מִשְׁתֶּה, mišteh, miszte bierze się od czasownika שָׁתָה, šāṯāh, szata, czyli pić, napić się i nie bez powodu występuje dwadzieścia razy (na czterdzieści sześć) w Księdze Estery. Do tego dochodzi pokarm z niekwaszonego chleba (מַצּוֹת, maṣṣȏṯ, maccot). Co ciekawe, nie ma powiedziane, by ktoś wykonywał tu polecenia Lota, więc mógł zrobić to sam mimo obecności w domu żony i córek. Aniołowie pili jego wodę i jedli jego chleb, więc byli gośćmi, objętymi świętym na Bliskim Wschodzie prawem.

Zastanówmy się tu, dlaczego akurat gościnność była tak ważna? Po pierwsze, nie było tak twardego prawa własności, jak znamy to z naszego wydania feudalnego, gdzie każdy skrawek ziemi należał albo do króla albo do wasala, a co dopiero o świętym prawie każdego Amerykanina do zastrzelenia każdego intruza. Konflikty prędzej wywodziły się z prób korzystania z tej samej ziemi w tej samej chwili, jak między pasterzami Lota a pasterzami Abrama (por. Rdz 13, 5-9). W efekcie, skoro nikt nie jest gospodarzem „pełną gębą” to ktokolwiek się pojawia, ma podobne prawo. Dodajmy do tego długą historię wojen i przesiedleń, wypędzeń, migracji za chlebem. Mało kto na Bliskim Wschodzie pochodził z miejsca, gdzie się narodzili jego pradziadowie. Skoro sami byli tu od niedawna, gospodarze mieli moralny obowiązek współczuć tym, którzy znajdują się w tej samej sytuacji, co ich przodkowie. Co by było, gdyby Aner, Eszkol i Mamre przepędzili Abrama precz?

Gościnność jest elementem prawa naturalnego – „to nie ja jestem tu panem i władcą, ale jedynie chwilowo korzystam z tej ziemi”. Rodzi to odpowiedzialność wobec sąsiadów, kimkolwiek by oni ni byli, ale też wobec właściwego posiadacza świata, czyli Boga. Jak w przypowieści o winnicy może on wypędzić złych, odrzucających Jego prymat robotników, a nawet ich zabić i będzie to sprawiedliwe. Podobnie elementem prawa naturalnego jest sprzeciw wobec homoseksualizmu, wszak zdrowy organizm nie podejmuje aktywności seksualnych wyłącznie dla przyjemności, ale zawsze musi być szansa czy „ryzyko” zapłodnienia. Pozostałe znane z natury formy (ustanowienie hierarchii w grupie, zastępcze rozładowanie napięcia przy braku samic) raczej mówią wiele o roli przemocy i braku władzy nad własnymi popędami niż o wolności i poszukiwaniu własnego „ja”.

Zanim jeszcze udali się na spoczynek, mieszkający w Sodomie mężczyźni, młodzi i starzy, ze wszystkich stron miasta, otoczyli dom, wywołali Lota i rzekli do niego: «Gdzie tu są ci ludzie, którzy przyszli do ciebie tego wieczoru? Wyprowadź ich do nas, abyśmy mogli z nimi poswawolić!» Lot, który wyszedł do nich do wejścia, zaryglowawszy za sobą drzwi, rzekł im: «Bracia moi, proszę was, nie dopuszczajcie się tego występku! Mam dwie córki, które jeszcze nie żyły z mężczyzną, pozwólcie, że je wyprowadzę do was; postąpicie z nimi, jak się wam podoba, bylebyście tym ludziom niczego nie czynili, bo przecież są oni pod moim dachem!» Ale oni krzyknęli: «Odejdź precz!» I mówili: «Sam jest tu przybyszem i śmie nami rządzić! Jeszcze gorzej z tobą możemy postąpić niż z nimi!» I rzucili się gwałtownie na tego męża, na Lota, inni zaś przybliżyli się, aby wyważyć drzwi. Wtedy ci dwaj mężowie, wsunąwszy ręce, przyciągnęli Lota ku sobie do wnętrza domu i zaryglowali drzwi. Tych zaś mężczyzn u drzwi domu, młodych i starych porazili ślepotą. Toteż na próżno usiłowali oni odnaleźć wejście (Rdz 19, 4-11).

To zgromadzenie krzyczy do Lota, starając się wymusić na nim złamanie świętego prawa gościnności, a tym samym podporządkowanie się prawom Sodomy. Wygląda to na swoiste zgromadzenie publiczne, gdyż są tu „wszyscy” – niezależnie od wieku, כָּל־הָעָם מִקָּצֶה, kāl-hā‘ām miqqāṣeh, kol ha-am miqqace, czyli cały lud z „końców”, co może wskazywać, że rzeczywiście niezależnie od tego, gdzie kto mieszkał, każdy chciał brać udział w tym wydarzeniu, albo że przybyli z każdej dzielnicy, bo słowo to może oznaczać też pewną jednostkę organizacyjną, symbolizowaną przez laskę starszego, odpowiednio ozdobioną na końcu. Znajdują się tu sami mężczyźni, wszak zgromadzenia publiczne były zawsze męskie (dzieci, kobiety i ryby głosu nie miały).

Na pierwszy rzut oka uczestnicy wcale nie żądają niczego zdrożnego. „Wyprowadź ludzi, którzy przyszli do ciebie tej nocy, byśmy ich poznali”. Pada tu czasownik נֵדְעָה, nēdᵉ‘āh, nedea, sugerujący, że chodzi po prostu o sprawdzenie, co to za jedni. Lot jednak reaguje gwałtownie, odrzucając taki pomysł. Podejrzewał, że chodzi o wyciągnięcie ludzi z domu, aby tym łatwiej ich dorwać i wyrządzić im jakąś krzywdę. Jaką? Tekst nie mówi wprost o gwałcie, a przecież to jest podstawa do uznania Sodomy za siedlisko homoseksualistów.

Musimy pamiętać jednak o dwuznaczności w słowie יָדַע, jāda‘, jada – to nie tylko poznanie intelektualne, ale też cielesne, sugestia współżycia. Septuaginta używa tu słowa συγγενώμεθα, syngenometha, takiego jak w Rdz 39, 10, gdy mowa o próbie uwiedzenia Józefa Egipskiego przez żonę Potifara: „I mimo że go namawiała codziennie, nie usłuchał jej i nie chciał położyć się przy niej, aby z nią żyć (συγγενέσθαι αὐτῇ, syngemethestai aute)”. Podobny wydźwięk ma to słowo w Księdze Judyty (gdy w Jdt 12, 16 mowa o chęci współżycia Holofernesa z bohaterką księgi – dla której wódz stracił głowę nie tylko w przenośni) i dwa razy w opowieści o Zuzannie, gdy starcy najpierw chcą współżyć z bohaterką tej historii (Dn 13, 11), po czym odrzuceni, w akcie zemsty oskarżają niewinną kobietę o zdradę małżeńską (por. Dn 13, 39). Tak więc to aleksandryjska wspólnota żydowska przed chrześcijańskimi komentatorami i moralistami uznała, że sodomici mieli w planach współżyć z gośćmi Lota, używając słowa używanego gdy mowa o stosunkach płciowych, w dodatku wynikających nie z małżeństwa, ale z pożądania.

Vulgata stosuje tu „cognoscamus”, czyli słowa o podobnym znaczeniu jak jāda‘ w znaczeniu rozumowym. Gdy Lot proponuje wydanie córek używa w oryginale słów אֲשֶׁר לׂא־יָדְעוּ אִישׁ, ᾽ǎšer lō᾽-jādᵉ‘ȗ ᾽ȋš, aszer lo jadeu isz, czyli dosłownie „które nie poznały mężczyzny”, w grece αἳ οὐκ ἔγνωσαν ἄνδρα, ai ouk egnosan andra, a w Vulgacie „quæ necdum cognoverunt virum” – wszystkie mają ten sam wydźwięk, dodatkowo wersje łacińska i hebrajska używają tego samego czasownika (jāda‘, cognosco), jak w „prośbie” zgromadzenia pod drzwiami Lota. Tym samym słowo poznać może być nadal eufemizmem i mieszkańcy Sodomy mogli chcieć poznać przybyszów w sensie biblijnym.

Lot wychodzi do zgromadzonych i zamyka za sobą drzwi, dbając, by nie widziano, co się dzieje w środku, utrudniając dostęp do wejścia ale też utrudniając sobie potencjalną ewakuację. Istotne jest też wskazanie, że wyszedł przed drzwi, gdyż konstrukcja domów na Bliskim Wschodzie pozwalała mu także przemawiać z dachu. Znalazł się więc w zasięgu agresorów, wykazując tym samym dobrą wolę. Stara się załagodzić sytuację, zwracając się do zebranych jak do rodaków: Bracia moi! (אַחַי, ᾽aḥaj, achaj). Żył przecież z nimi tyle czasu, wydał córki za mieszkańców miasta (skoro miał zięciów, do których potem idzie).

Propozycja wydania córek, by chronić gości wydaje nam się czymś okrutnym i podłym, jednak trzeba pamiętać, że był to akt rozpaczy. Podobny czyn opisany jest w 19. rozdziale Księgi Sędziów, tam jednak mieszkańcy Gibea przyjęli żonę gościa (którą wydał sam gość) i zamęczyli ją na śmierć, co stało się przyczyną wojny Izraela z plemieniem Beniamina. Nie należy patrzeć tu na Lota jak na zimno kalkulującego sadystę, ale raczej jak na człowieka rozdartego między dwoma wartościami: miłością do córek i obowiązkami wynikającymi z prawa. Gdyby wydał Aniołów zapewne sądzilibyśmy go nie mniej srogo.

Nawet jednak takie poświęcenie nie jest dla sodomitów wystarczające. Wręcz przeciwnie, przyjęcie propozycji Lota wydawało im się upokorzeniem. Ktoś obcy, który przybył, by mieszkać obok nich (dosłownie לָגוּר, lāḡȗr, la-gur – by być przechodniem, przybyszem, tak jak Abraham w Egipcie) teraz chce wydawać sądy, co jest dobre według ich prawa a co nie. Na jego prośbę „nie czyńcie zła” odpowiadają „tobie możemy wyrządzić większe zło” – wszak on też jest tu obcy i jeszcze chroni obcych kosztem gospodarzy.

Dochodzi do szturmu, jednak mężczyźni-Aniołowie interweniują wyciągając po Lota ręce i wciągając go do środka chronią prze gniewem tłumu. Wszystkich zaś napastników, od małego do wielkiego porażają ślepotą. Pada tu słowo סַנְוֵר, sanwēr, sanwer czyli przypadłość, która pojawia się potem tylko raz, w 2 Krl 6, 18 gdy Elizeusz bierze w niewolę oddział Aramejczyków wymadlając u Boga, by zamknął ich oczy. Wrogi oddział, wysłany by pojmać proroka, grzecznie idzie za nim do miasta, przekonany, że znajduje się w szczerym polu, po czym po otwarciu oczu odkrywają, że są w środku Samarii. Tak więc ślepota sodomitów zapewne też nie była całkowitym zanikiem wzroku, ale raczej niezdolnością do znalezienia tego, czego szukali. Widzieli mury, widzieli siebie nawzajem, ale nie mogli znaleźć drogi wejścia do domu Lota.

Źródło tekstu: rafalgrowiec.wordpress.pl