Średniowiecze ciałem pisane
Średniowiecze fascynuje. Już nasi przodkowie nie wiedzieli, co począć z dziesięciowiekową przepaścią między chlubnym antykiem a pełnym nadziei renesansem. Bibliotekarz papieski Giovanni de Bussis, wymyślając w XV wieku nazwę „średnie wieki”, okazał im jedynie niechęć człowieka zapatrzonego w humanizm. Średnie — nijakie, poślednie, gorsze. Niedorastające do pięt dziedzictwu kulturalnemu starożytnej Grecji i Rzymu, niewnoszące niczego nowego do epoki odrodzenia. Od kilkudziesięciu lat mediewiści uparcie walczą z krzywdzącymi stereotypami na temat średniowiecza. Nie były to wszak bardziej „ciemne wieki” niż antyk, w którego mity zapisano gwałty, morderstwa, wojny. Niedaleko im również do renesansu, który skrwawił się w wojnach religijnych, zaprzeczając głoszonym przez siebie hasłom. Daleki jednak jestem od apologii średnich wieków. Jacques Le Goff stwierdził w którymś z wywiadów, iż pomimo tego, że zajmuje się średniowieczem przez niemal całe życie, to jednak nie chciałby żyć w tej epoce. Znamienne słowa.
Historia ciała w średniowieczu Jacques’a Le Goffa i Nicolasa Truonga jest esejem historycznym, który łączy w sobie najlepsze cechy gatunku: świetne pióro, erudycję i ciekawe wnioski skłaniające do własnych przemyśleń. Ciało jako temat historyczny? Niebanalne wyzwanie. Przywykliśmy traktować historię jako zapis głównie wydarzeń politycznych, w których król walczy z królem, bitwy są raz zwycięskie, a raz przegrane, zmiany na mapie korzystne mniej lub bardziej. Jest jednak jeszcze inna historia, historia wpisana w historię. Pozostaje zazwyczaj na marginesie: pożywienie, pieniądz, ubiór, księgi. Dlaczego by nie ciało? Poprzez nie średniowiecze ujawnia raz jeszcze urzekające piękno, jak również gorszącą ciemnotę. W wiekach średnich bowiem tkwi sprzeczność, rozdwojenie, które niezmiennie fascynuje. Ciało pozwala ujrzeć od innej strony, nieraz bliższej, realnego człowieka historycznego. Mówimy bowiem o pracy, narodzinach, śmierci i seksie. Mówimy o epoce, w której eksponuje się Ukrzyżowanego wraz z wszelkimi detalami anatomicznymi, a wiernym narzuca się wysoki rygoryzm moralny.
Epoka ze sprzecznością w tle
Wiele zarzucano wiekom średnim. Warto jednak nieco odczernić dziesięciowiekową epokę. Średniowiecze ma problem z ciałem. Z jednej strony uważa je za siedlisko grzechu i słabości człowieka, z drugiej Kościół uświęca je poprzez sakramenty. Od chrztu poczynając, poprzez eucharystię (ciało i krew Jezusa), aż po ostatnie namaszczenie. Wcielenie Jezusa, fakt, że Bóg przyjął ludzką postać, domaga się innego spojrzenia na cielesność. Zwłoki otacza się szacunkiem, dbając o odpowiedni pochówek. Od ciała nie można uciec. Pojawia się jako metafora zarówno państwa, którego głową jest król, a członkami obywatele, jak i Kościoła — Mistycznego Ciała Chrystusa.
Ciało w średniowieczu jest rozpięte między wielkim postem a karnawałem. W tej dychotomii funkcjonuje człowiek wieków średnich i to rozdarcie wpływa na jego wszelkie decyzje. Ciało jest traktowane surowo, ćwiczone postami, umartwieniami, niezbyt wyszukanym pożywieniem. Jest jakby przeznaczone do śmierci. Średnia długość życia to wszak 35–40 lat. Jedynie królowie, z bardziej bogatym pożywieniem i innym trybem życia, mogą dożyć 50–55 lat. Obawa przed śmiercią jest więc wpisana w funkcjonowanie człowieka, tak jak jest obecna w jego ciele poprzez procesy starzenia się, obumierania. Największą troską jest, aby w decydującej chwili odejścia z tego świata nie zostać pozbawionym sakramentów. Średniowiecze nie boi się momentu umierania, nie czuje lęku przed cierpieniem —pełno go przecież w życiu codziennym. Mimo napięcia między ciałem i duszą średniowiecze nie zna antagonizmu między nimi. Ciało i dusza są nierozdzielne. Tomasz z Akwinu będzie powtarzał, że człowiek składa się zarówno z ciała, jak i z duszy. Dopiero wiek XVII wprowadzi ich rozdzielenie.
To samo ciało, które prowokuje grzechy, jest nośnikiem zbawienia. Słowo stało się ciałem, Bóg w osobie Jezusa wcielił się w człowieka.
Między twórczością a znojem
Wieki średnie przemijają pod znakiem ascezy. Umartwienie nie jest jednak wymysłem średniowiecza. Jak dowodzą autorzy, surowe traktowanie ciała pojawia się u schyłku starożytności. Po antycznym kulcie ciała przejawiającym się w przedstawieniach malarskich i rzeźbie, po starożytnym sporcie i termach, zachodzi zmiana doskonale widoczna w Rozmyślaniach Marka Aureliusza.
Zmienia się również podejście do pracy. Na jej oznaczenie używa się dwóch słów – opus i labor. Opus oznacza pracę w sensie twórczości, bardziej bliską aktowi stwórczemu Boga. Labor oznacza mękę, codzienny znój, pracę, która jest pokutą. W starożytności pracę wykonywali przeważnie niewolnicy, podczas gdy w średniowieczu rozciąga się ona niemal na wszystkie grupy społeczne. Nieustannie przejawiający się motyw pracy na roli w średniowiecznej kulturze dowartościowuje trud fizyczny służący utrzymaniu siebie i swoich najbliższych. Liczne przedstawienia chłopów przy karczowaniu drzew, uprawie roli, strzyżeniu owiec czy wypasaniu bydła ukazują powszechność pracy. Wszak około 90% społeczeństwa średniowiecznego to właśnie rolnicy. Sylwetki pracujących nie opuszczają człowieka wieków średnich — widzi je w miniaturach we wciąż rzadkich książkach, jak również w powszechnej „biblii ubogich”, Biblii pauperum, czyli witrażach i rzeźbach w kościele. Praca nie omija także mnichów. Św. Benedykt w Regule nakazuje zakonnikom prace ręczne, a cystersi zasłyną z przeobrażania nieurodzajnych terenów w dobrze prosperujące gospodarstwa rolne. Praca do XI wieku taktowana jako pokuta za grzechy stopniowo zaczyna być wychwalana i popierana. Ten przewrót mentalny prawdopodobnie w pewnym stopniu przyczynia się do wyboru przez św. Franciszka z Asyżu nie drogi codziennej pracy, ale jałmużny. Z jednej strony żebractwo jest czymś wstydliwym i hańbiącym, a z drugiej jest ono możliwe w warunkach, gdy wszyscy schylają swe karki nad codziennymi zajęciami. W tym czasie pojawi się też dowartościowanie wysiłku intelektualnego jako równoznacznego z pracą fizyczną.
Nagie czy ubrane?
„Wbrew utartej opinii ludzie średniowiecza nie nienawidzili nagości. Kościół potępiał ją, to fakt. Ale nagie ciało nadal jest w centrum napięcia między odwartościowaniem i awansem”, stwierdzają autorzy. Nieustanne przedstawianie nagiego, rozpostartego na krzyżu Chrystusa kontra zasłanianie, ukrywanie własnej nagości. Nagość jest bowiem oznaką zagrożenia, słabości, niebezpieczeństwa. Tak, średniowiecze jest epoką pełną kontrastów, a przez to tak bliską nam.
Małżonkowie, jak wynika z licznych przedstawień, mogą spać nago, ale przedstawienie śpiącej nago pary nie daje się już jednoznacznie odczytać. W zależności od kontekstu, w jakim się pojawia przedstawienie, może ono zarówno służyć do potępienia ciała, jak i do jego obrony. Cudzołożnicy są w obrazach sądu ostatecznego zanurzeni w infernalnym ogniu, połączeni ze sobą, choć pragnący się od siebie oderwać, wyzwolić. Teologowie niezmiernie spierają się, czy w Niebie zmartwychwstałe ciała będą nagie, czy może przepasane chociaż prześcieradłem, chustą, płótnem. Nagość oscyluje między rozwiązłością a przynależną małżeństwu prokreacją.
Średniowiecze wpisało prokreację w grzech pierworodny. Całkiem niesłusznie. Kościół zakazywał miłości dworskiej, która wcale nie była tak czysta, jak każe wierzyć nam w to romantyzm. Opowieści dworne są niczym więcej, jak opowieściami o romansach, które prowadzą do cudzołóstwa. Kościół nakazywał świeckim „słuszne spółkowanie”, czyli małżeństwo. Oczywiście stara się podporządkować, usystematyzować seksualność. Zabrania się więc małżonkom miłości w czasie świąt, niedziel, przed porodem czy w trakcie menstruacji. Długo jeszcze będzie uważać się, że trędowaty jest poczęty w niedzielę. Teologowie w próbach okiełznania niezbyt znanej sobie rzeczywistości życia małżeńskiego skatalogują grzechy w penitencjałach wraz z przypisanymi do nich karami. Z penitencjałów często dowiemy się więcej o wyobraźni kleru niż o sypialni małżonków. I tak penitencjał biskupa Wormacji z XI wieku, pod znamiennym tytułem Dekret, zawiera wzmiankę, że kobiety, chcąc rozbudzić miłość męża do siebie, wkładają do pochwy żywą rybę, „trzymają ją tam, aż zdechnie”, a następnie przygotowują z niej oblubieńcowi posiłek.
Jean–Claude Schmitt powiedział, że „mówić o gestach to mówić przede wszystkim o ciele”. Norbert Elias, autor głośnej książki badającej zmiany codziennej mentalności Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, pisał o „cywilizowaniu ciała”. Ciało bowiem w każdej epoce poskramia się. Sukcesywnie odchodzi się od zwierzęcości w człowieku, później od „barbarzyństwa”, wpajając pewne zwyczaje, które mają podkreślać wstępowanie na wyższe szczeble cywilizacji. Jacques Le Goff i Nicolas Truong wolą pisać o „reżyserowaniu ciała”. Człowiek zamienia się w reżysera i musztruje, ustawia ciało, którym dysponuje w teatrze życia codziennego. Stopniowo w średniowieczu zakazuje się plucia przy stole, wycierania nosa czy podawania sąsiadowi kęsa mięsiwa, który samemu już się nadgryzło. Zaczyna się jadanie w pozycji siedzącej, nie zaś półleżącej, jak wśród Rzymian czy Izraelitów. Jada się jeszcze palcami, ale na stole pojawiają się naczynia z wodą do obmycia rąk. Widelec, wynalazek Bizancjum, zjawia się po średniowieczu.
Nasze małe średniowiecze
Wieki średnie pełne są sprzeczności. Nie jest to czas harmonijny, ułożony. Czuć w nim podskórne napięcie. Może dlatego tysiącletnia epoka cieszy się takim zainteresowaniem, że nasze czasy są nie mniej neurotyczne, nie mniej schizofreniczne. Pogrążeni w kulcie młodości i ciała, wszechobecnego erotyzmu pragniemy wyzwolić się z ciała, dać mu żyć swoim życiem. Nasze reżyserowanie ciała jest znacznie bardziej szokujące niż przodków. Co zamieściłyby średniowieczne penitencjały w odpowiedzi na trawiące nasze ciała cywilizacyjne choroby duszy: anoreksję, bulimię, tatuaże, przekształcanie ciała poprzez wczepianie drogocennych kamieni czy silikonu?
Ciało ma swoją historię. Opowiada ją nawet, gdy nie chcemy go słuchać.
Źródło tekstu: www.mateusz.pl