Stać się jak dziecko
Co to znaczy: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”? Czyż Pan Jezus nie stawia dziecka za wzór także ludziom dorosłym? Jest coś takiego w dziecku, co winno się odnaleźć we wszystkich ludziach, jeżeli mają wejść do królestwa niebieskiego. Niebo jest dla tych, którzy są tak prości jak dzieci, tak pełni zawierzenia jak one, tak pełni dobroci i czyści. Tylko tacy mogą odnaleźć w Bogu swojego Ojca i stać się za sprawą Jezusa również dziećmi Bożymi. (Jan Paweł II, List do dzieci)
Znamy dobrze tekst w którym Jezus wysławia przymioty dziecka: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3). Wygląda na to, że owo „stanie się jak dziecko”, jest wprost niezbędnym warunkiem wejścia do królestwa niebieskiego. Cofając się kilka zdań wstecz w Ewangelii, dostrzegamy w jakim kontekście te słowa padają – do Jezusa przychodzą Apostołowie z zapytaniem: „Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?” Z paralelnych opisów u pozostałych Ewangelistów dowiadujemy się, że Apostołowie posprzeczali się w drodze o to, który z nich jest największy. Pytanie to nie było więc jedynie czysto spekulatywne – każdy z zadających po cichu liczył, że to właśnie jego Jezus wyróżni. Po raz kolejny wzięła górę ludzka pycha, małość, ambicja; pragnienie by być największym i najważniejszym. I właśnie jako odtrutkę na ową manię wielkości przywołuje Jezus dziecko. Wskazuje, że tylko ten, kto posiada cechy dziecka jest naprawdę wielki, jest naprawdę godzien królestwa niebieskiego.
Oczywiście od początku trzeba wprowadzić jasne rozróżnienie. Można mówić o „dziecięctwie” jako postawie człowieka wobec Ojca wi „dziecinności” jako synonimie infantylizmu. Na pewno nie chodzi Jezusowi o to drugie znacznie. Sam Jezus zresztą, czerpiąc przykłady z otaczającego go świata, wskazał także dziecko jako przykład negatywny – jako synonim grymaszenia, dąsów, wiecznego niezadowolenia (Mt 11,16-17). Bo wmożna odnaleźć nie tylko dobro, ale też zaczątki wszelkich grzechów – kto obcuje z dziećmi na co dzień, wie o tym najlepiej. Na pewno jednak nie o te złe cechy dziecka nam chodzi. Jasną przestrogę daje św. Paweł: „Nie bądźcie dziećmi w swoim myśleniu, lecz bądźcie jak niemowlęta, gdy chodzi o rzeczy złe” (1 Kor 14,20). Dziecięctwo nie ma się przejawiać w infantylnym myśleniu, a w naszym stosunku do zła i, w naszym stosunku do Boga.
Na czym więc ma polegać owo naśladowanie dziecka? Kluczem do zrozumienia, niech będzie dla nas stosunek dziecka do rodziców. Gdy jest ono maleńkie, jest od nich całkowicie zależne. Tak samo człowiek jest zupełnie zależny od Boga, swego Ojca. Dziecko, które czuje miłość rodziców, staje się bardzo otwarte, pełne ufności. Taką samą ufność winien mieć człowiek wobec Boga, który go pierwszy umiłował. Dziecko nie liczy na siebie, nie ma najmniejszych wątpliwości, że potrzebuje pomocy i oparcia ze strony ojca. Usiłuje zdobywać samodzielność i poznawać świat, ale czuje się pewnie tylko wtedy, gdy wie, że ojciec jest przy nim, że go obserwuje, wspiera, jest gotowy pomóc. I podobnie winno być w relacji do Boga. Człowiek nie ma liczyć na siebie, swoje siły, rozum spryt, nie ma się opierać li tylko na swoich kombinacjach. Tak przecież chcieli na swoją wielkość liczyć Apostołowie. Gdy przychodzili oni do Jezusa z pytaniem, to chcieli tylko tego, aby ich w tym mniemaniu utwierdził. Jezus jednak, pokazując im dziecko, wskazuje zupełnie inną perspektywę. Dziecko sobie samo nie poradzi, nie ufa własnej sile czy sprytowi. Dziecko ufa rodzicom i od nich oczekuje wsparcia. Bo to Ojciec, ten niebieski, wie, czego nam tak naprawdę potrzeba; to On widząc naszą słabość przychodzi nam zą; On wie co jest prawdziwie dobre. To Jego obecność nadaje sens działaniom człowieka i jego życiu.
Człowiek wiary, który odnosi siebie i swoje życie do Ojca, widzi swoją małość i wielkość Ojca. Widzi swoją bezradność, widzi swój grzech, widzi, jak bardzo jest słaby. I dopiero spojrzenie na siebie z perspektywy „maleńkości”, jak dziecko, prowadzi do przyjęcia zależności od Boga, do zaufania Mu, a także odczucia Jego bliskości. Rodzi to pewność, że Bóg jest przy mnie, że On nie odrzuci, nie pogniewa się, gdy coś źle uczynię, ale przygarnie, przytuli, okaże znowu swoją miłość. Owa dziecięca świadomość bliskości Ojca, poczucie nieustannego trwania w obecności Boga, także przy codziennych sprawach, powoduje, że całe życie zaczyna stawać się modlitwą.
Jasna rzecz, owo zaufanie Ojcu nie zwalnia człowieka z wysiłku i zmagania, który wszyscy bez wyjątku muszą podejmować. Dziecko, niesione przez Boga, nie przestaje walczyć, ale czyni to zawsze w duchu dziecka, które całą swoją ufność pokłada w Ojcu i, by wyzuć się z siebie, a ubogacić się Jego bogactwem.
Osobą, która Kościół współczesny w ową postawę dziecięctwa Bożego wprowadza jest św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Ona pragnęła jedynie trwać przy Bogu, w jego dłonie składać samą siebie, po prostu kochać. Jej „mała droga” jest drogą dziecka, które węższych próbach, a tych w jej życiu nie brakowało, trwa niewzruszenie w zaufaniu i pewności, że jest umiłowanym dzieckiem Ojca. „Spodobało się Jezusowi wskazać mi jedyną drogę, która wiedzie w sam Boski żar; tą drogą jest zaufanie małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach swego Ojca” – mówiła Święta. Nazwała Boga nie tylko Ojcem, ale też Tatusiem, czy nawet zwraca się bardzo prosto „Papa”. Jej modlitwa jest rozmową tak bliską i bezpośrednią, że aż budzi nieraz w nas zdziwienie. Ze swojej strony zawsze podkreślała u dziecka zaufanie, oddanie, prostotę. Jej postawę dziecięctwa najtrafniej chyba oddaje obraz dziecka w ramionach Ojca, Boga który je niesie w swoich ramionach.
Nie jest ona jednak pierwszą osobą, która tę drogę wskazuje. Przecież życie Jezusa, to było nic innego, jak właśnie owo trwanie w postawie dziecka, które ufnie oddaje się Ojcu. Jako dziecko wypełnia On wolę Ojca („nie przyszedłem pełnić swojej woli”), wielokrotnie mówi o swoim Ojcu i o swojej bliskiej z Nim relacji. Dziecięca postawa Jezusa wobec Ojca, miłosny dialog z Nim staje się w Jezusie modlitwą. Ostatnie Jego słowa zża – „Ojcze w Twe ręce składam ducha mego” ukazują dziecięctwo, które przepełniło całe życie Jezusa. Zrzekł się On prawa do dysponowania sobą, całkowicie zdał się na Ojca, aż po ufne oddanie życia. Śmierć stała się bezgranicznym ofiarowaniem siebie Ojcu w postawie absolutnej ufności dziecka.
Czy jednak na tym zestawieniu relacji dziecko-ojciec z relacją człowiek-Bóg można skończyć? Wydaje się, że na czasy współczesne Jezus podpowiada nam jeszcze inne zrozumienie swoich słów o tym, by stawać się jak dziecko. Ostatnie stulecie stoi pod znakiem świętych dzieci. Rzecz wcześniej praktycznie niespotykana; jeśli już jakieś dziecko bywało wyniesione do chwały ołtarzy, to zawsze jako męczennik. Teraz widać, że Kościół jest pełen świętych dzieci. Mamy już wśród błogosławionych dzieci z Fatimy – jedenastoletniego Franciszka i dziesięcioletnią Hiacyntę; jest już wyniesiona do chwały ołtarzy trzynastoletnia Laura Vicuna z Chile; zostały wydane dekrety o heroiczności cnót jedenastoletniej Anny de Guigné z Francji czy dziewięcioletniej Marii del Carmen González-Valerio z Hiszpanii; jaśnieją przykłady życia jeszcze młodszych dzieci: Nelly z Irlandii która przyjęła pierwszą komunię w wieku 4 lat i po bohatersku znosiła gruźlicę kości; we Włoszech żyła mała Emma Mariani, która przyjęła komunię świętą w3 lat, a zmarła w wieku 4 lat; pewnie jest i wiele innych, szerzej nie znanych. Okazuje się, że w dzieciach jest jakaś naturalna skłonność do świętości, naturalna bliskość Boga. Są one szczególnie otwarte na Boga i bardzo szybko podążają drogą miłości, o ile oczywiście świat dorosłych nie stanie im na przeszkodzie. Miały, wyliczone wyżej dzieci, swoje słabości, wszak i je dotyka dziedzictwo grzechu pierworodnego, ale zarazem widać u nich ogrom przemiany, ogrom heroizmu w tym, by odpowiedzieć na wezwanie łaski. Napełniły one swoje życie głęboką modlitwą, która całkowicie je przenikała, w swojej dziecięcej prostocie myślały o zbawieniu świata i grzeszników, z wielkim męstwem znosiły cierpienie, a dźwigając swój krzyż, chciały pocieszać Pana. Były one po prostu otwarte, w prostocie serca szły do Boga, nie szukały wielkich rzeczy, a po prostu wychodziły w miłości ku człowiekowi i Bogu. Stają się one przykładami dla dzieci, tak bardzo dziś potrzebnymi. Są i wzorem dla dorosłych, którzy patrząc na nie, odkrywają, że mają dorastać do tego by stawać się na powrót dzieckiem; by nie tylko je wychowywać, ale i od nich się uczyć. Są wreszcie te święte dzieci wyzwaniem dla rodziców, wychowawców, animatorów, aby już w małych dzieciach budzić pragnienie bliskości Boga. Patrząc na te święte dzieci, głębiej rozumie się słowa Jezusa: „Jeśli się nie staniecie jak dzieci…”