Syndrom poaborcyjny

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Syndrom poaborcyjny, Syndrom postaborcyjny

Z medycznego punktu widzenia syndrom poaborcyjny nie istnieje. Nie ma go w europejskich i amerykańskich spisach chorób. Polskie kobiety myślą: „Jeśli nie cierpię po aborcji, to pewnie zepchnęłam wyrzuty sumienia do podświadomości albo jestem pozbawiona serca, zimna, ułomna emocjonalnie”

Z listów do redakcji. Martyna: „Wydawało mi się, że skoro go nie chciałam, to nie będzie mi żal. Myliłam się. Najbardziej przeżyłam moment, kiedy teoretycznie miałam rodzić. Ta świadomość była najgorsza, gorsza nawet od bezwiednego odliczania, że teraz byłabym w czwartym miesiącu, teraz już w szóstym itd. Najgorszy był dziewiąty miesiąc i »poród «. Przez dwa, trzy dni zwijałam się z bólu psychicznego, ale też i fizycznego”.

Ewa: „Wciąż się łapię na myśleniu, czy to był chłopak, czy dziewczynka. Jak urządziłabym mu pokój. Co kupiłabym mu pod choinkę. Teraz jest 10 rano, w sumie zamiast pisać ten list, mogłabym pójść z maleństwem na spacer. I widzę, że to, co miało być tragedią tragedii, ułożyłoby się bez problemu. Moje życie miałoby wartość podwójną, teraz nie ma żadnej”.

Aleksandra: „Zabezpieczam się obsesyjnie. Dzieci nie znoszę. Nikomu nie ufam. Nie pracuję od ponad roku, prowadziłam działalność i zbankrutowałam przez własne zaniedbania, alkohol i proszki stały się realnym problemem, mężczyzn traktuję przedmiotowo, zawsze szukam dziury w całym. Straciłam wiarę. Jeśli zajdę w niechcianą ciążę – znów usunę”.

Zrobiłaś coś podłego, więc czujesz się podle

Katolickie strony w internecie: „Psychologia nazywa to syndromem poaborcyjnym. Opracowane zostały różne techniki pozwalające kobietom pozbyć się tego uczucia. Ale pozbywanie się go za wszelką cenę to nie jest dobry pomysł. Przede wszystkim musisz wiedzieć, że ocena, jaką sama sobie wystawiłaś, jest całkiem sprawiedliwa.

Zrobiłaś coś podłego, więc czujesz się podle”.
„Aborcja znieważa kobiecość, odbiera kobiecie tożsamość i siłę, pozostawia pustkę i nienawiść. Wolność wyboru jest kłamstwem”.
„Aborcja to ucieczka dla tych, których słabości prowadzą do seksualnej dewiacji i niechcianej ciąży”.
„Aborcja: rzeźnik naszych dzieci!”.

W telewizji, także publicznej, przedstawia się aborcję krwawo. Na sterylnych chirurgicznych rękawiczkach – czerwień. Drobne ciałka w wielkich zbliżeniach. Kobiety o martwych oczach mówią wprost do kamery: Zabiłam.

O nienarodzonych układa się wiersze:
nie krzyczą
nie płaczą
nie protestują
gdy ludzkie ustawy
metalowymi szczypcami
zabierają im prawo do życia
oni nie płaczą
płacze Bóg

(napisała nastoletnia Kena).

Wizerunki poczętych można znaleźć w przychodniach, szkołach, urzędach, kościołach. W ich imieniu przemawiają politycy. Prasa wciąż rozważa za i przeciw.

Na tym tle rozgrywają się inne zdarzenia.

Najlepsze rozwiązanie

Z listów do redakcji. Dorota: „Siedzieliśmy w pubie, poszłam do toalety i zrobiłam test. Od razu pojawiła się gruba czerwona kreska.

On się przeraził, wcale nie ucieszył, miał do mnie wielkie pretensje, obarczał winą, powiedział, że go oszukałam. Wyrosła między nami ciemna ściana.

Byliśmy ze sobą pięć lat. Ja – studentka, on – dwadzieścia lat starszy, żył jak rozwodnik. Pokazał mi wielki świat. Dziś aż brzydzę się o tym pisać, ale było cudownie. Uzależniłam się od niego. Potrafiłam pięć godzin siedzieć, wpatrując się w komórkę, czekając na jego sygnał. Nikt z rodziny o nas nie wiedział.

Następnego dnia przy stole w dużym pokoju wygłosił zdanie: ABORCJA BĘDZIE NAJLEPSZYM ROZWIĄZANIEM!!!

Nie zapomnę tego do końca życia.

Histeryzowałam, biłam go, ryczałam, rzucałam się na kanapę. Błagałam, żeby pozwolił mi zachować dziecko. Mówiłam o małych paluszkach, piąsteczkach, usteczkach, synkach… GÓWNO GO TO OBESZŁO.

Mówił o żonie, synu na studiach, o całym świecie, który ma się zawalić, jeżeli UPRĘ SIĘ ZACHOWAĆ PŁÓD. Wmawiał mi, jaki to będzie szok dla moich szanowanych rodziców. Że mój ojciec umrze na zawał, jak się dowie, że jego pierworodna jest w ciąży ze starym, żonatym dziadem. Krzyczał: nigdy się z tobą nie ożenię, będziesz panną z dzieckiem! Powiedział, że dziecka nie uzna. Wtedy coś we mnie pękło i zamiast płakać, groziłam skandalem, łapałam słuchawkę telefonu, żeby dzwonić do jego żony.

W sumie wojna trwała tydzień. W łazience głaskałam się po brzuchu. Jeszcze myślałam, że urodzę. Mówiłam: »Mamusia cię nie da «.

Dziad zaczął akcję poszukiwania aborcjonisty. Dzwonił, rozmawiał o kosztach, kiedy ja leżałam zwinięta w kłębek na łóżku.

Boję się pisać dalej, ale napiszę, bo chcę to napisać, bo nienawidzę go i tego, co zrobił.

Byłam u czterech lekarzy, żeby ustalić wiek ciąży, bo OD TEGO ZALEŻAŁA CENA ZABIEGU. Jedna lekarka koniecznie chciała odtransportować mnie karetką na patologię, bo miałam cholernie wysokie ciśnienie. Nalegała i tak patrzyła, jakby wyczuła, że chcę zabić dziecko. Mówiła: »Poleży pani, poczyta książeczkę, nerwy odpłyną «. Dobra, mądra, starsza pani… A dziad wlazł do gabinetu i troskliwym głosem mówi do mnie, że zaraz pojedziemy. Najgorzej, że ja w to troszeczkę wierzyłam.

Pewnie pani się dziwi, dlaczego potrzebowałam jego zgody. Otóż ja byłam bardzo, bardzo z nim związana. Gdyby cały świat stanął, a on by powiedział, że to nieprawda, uwierzyłabym mu bez wahania.

Jedni lekarze mówili o 15. tygodniu, inni o 20. Ale ja myślę, że byłam już w czwartym miesiącu. Dziecko przeczuwało nagonkę i nie rosło.

W końcu pojechaliśmy do Królewca z panią, która organizowała abort-toury. Lekarka z przyjemnością obserwowała moje dziecko na monitorze. Powiedziała, że riebionok jest za duży, by go odessać. Poszliśmy na miasto, a ja krzyczałam: DZIDZIUŚ JEST ZA DUŻY!!!

Wtedy dziad zmówił się z nimi wszystkimi i wymyślili, że można dokonać zabójstwa dziecka w macicy i urodzić trupka.

Teraz bym im wszystkim dała popalić!!! Rozkręciłabym taką aferę, że by mu w pięty poszło!!! Ale wtedy było inaczej, byłam słaba, byłam sześć lat młodsza.

22 października 1998 roku w godzinach porannych w prywatnej klinice w Królewcu zakłuli mi dzidziusia.Nie wiem jak, bo byłam w narkozie. Po zabiegu wybudzili mnie. Po czterech godzinach odeszły wody. Poczułam, że coś ze mnie powoli wychodzi. Pielęgniarki zabrały zamordowanego riebionka. Mówiłam z płaczem, żeby mi nie pokazywali. Ktoś miłosiernie zasłonił mi oczy. Dowlokłam się na oczyszczenie macicy, i koniec.

Czy żałuję? Żal mi dziecka, żal mi siebie. Ale po tym wszystkim poczułam ulgę, przeogromną. A jeszcze później dostałam depresji. Mogłam iść ulicą i płakać”.

Najważniejsza jest pewność

Po stracie kogoś bliskiego płaczemy pół roku, rok. Potem go wspominamy, już bez bólu. Po usunięciu ciąży – tak samo.

Czasem żałoba się przedłuża. Utrwala ją poczucie winy. Kobieta uważa się za sprawcę. Pozwoliła zabić, zabiła i to przyniosło jej ulgę. Teraz jest rozdarta. Emocje są tak żywe, jakby wszystko stało się wczoraj. Niekiedy pielęgnuje w sobie rozpacz.

Małgorzata Kołodziejek, psycholog z telefonu zaufania Federacji na rzecz Kobiet, twierdzi, że najważniejsza jest pewność decyzji. Jeżeli człowiek podejmuje ją dojrzale, to w końcu – mimo wątpliwości – nabiera przekonania, że wybrał mniejsze zło. Wtedy łatwiej przeżyć cierpienie i sobie wybaczyć.

Co innego, kiedy decyzję podejmowało się pod przymusem. Bo chłopak się nie zgadza, matka nie pozwala, bo co sąsiedzi powiedzą. Kobieta przeżywa stratę dotkliwiej, gdy ciąża jest owocem jej miłości. Jeśli para chciałaby mieć dziecko, a nie może z powodu złej sytuacji materialnej – to też przymus.

Czasem do ciąży dochodzi z lekkomyślności, czasem mimo wielorakich zabezpieczeń, bywa też skutkiem gwałtu. Doświadczanie straty za każdym razem będzie inne.

Ważna jest przeszłość. Dziewczyny, które w dzieciństwie zetknęły się z przemocą, boją się macierzyństwa. Często nie wierzą, że się sprawdzą. Dlatego usuwają ciążę – przeciw sobie i swoim potrzebom. Przyszłość też się liczy. Jeżeli po aborcji kobieta zrealizuje się w związku, w pracy, w dzieciach – będzie łatwiej.

Jedna stale nosi to w sobie. Drugiej czasem się przypomina i wtedy pojawiają się stłumione emocje. A jeszcze inna nie ma wątpliwości ani wyrzutów sumienia.

Najtrudniej jest kobietom wierzącym. Nie potrafią pogodzić się z grzechem, szukają pocieszenia i pokuty. Dorota: „Poszłam do spowiedzi, wszystko opowiedziałam. Ksiądz był wstrząśnięty, płakał razem ze mną. Kochany był”.

Trzy stuknięcia w konfesjonale starczyły do uwolnienia.

Ale zdarza się, że ksiądz ich odmawia. Wtedy kobieta myśli: „Jestem morderczynią, Bóg mi nie wybaczy ani ludzie”. I odechciewa jej się żyć.

Sama sobie nie poradzę

Z listów do redakcji. Magdalena: „Mimo iż nie pochodzę z patologicznej rodziny, jestem katoliczką, mam wyższe wykształcenie i dobrego męża, też kiedyś zdecydowałam się usunąć ciążę. Dopiero zaczęłam pracę po urlopie macierzyńskim, dziecko bardzo chorowało, w przeszłości cierpieliśmy nieraz srogą biedę (nie starczało na leki dla dziecka). Wyobrażałam sobie, że pierwsze dziecko, jeśli urodzi się to drugie, już w ogóle nie będzie rehabilitowane. Bo za co, jeśli stracę pracę? Zapożyczaliśmy się, żebym mogła skończyć studia. Byłam zrozpaczona.

Osiemset złotych na zabieg pożyczyliśmy. Lekarka powiedziała, że jak chcę ze znieczuleniem ogólnym, to będzie o trzysta drożej: »A przecież trzysta złotych niektórym rodzinom na cały miesiąc musi starczać «. Byliśmy taką rodziną i choć marzyłam o narkozie, właśnie to przeważyło szalę. To była klasyczna skrobanka. Mąż był w szoku, kiedy mnie zobaczył. Na drugi dzień stawiłam się w pracy, mimo że bolało. Po pięciu dniach ustało krwawienie i wróciliśmy do rzeczywistości »sprzed «.

Pozornie, bo moje życie to koszmar. Nie mogę sobie wybaczyć, setki nocy przepłakałam. Żałuję tego, co zrobiłam, tęsknię za tym dzieckiem, ilekroć przytulam żyjące. Czasem winię to starsze, że młodsze nie żyje. Że zostało spuszczone w miejską kanalizację, bo byłam chwilowo załamana. I nie ma nawet grobu, na którym mogłabym zapalić świeczkę.

Długo szukałam pomocy, w końcu w internecie znalazłam metodę »Żywa nadzieja «. Teraz zbieram na terapię, bo sama sobie nie poradzę”.

Podobno nazwę „Żywa nadzieja” wymyślili pacjenci. To psychoterapia grupowa opracowana przez Philipa Neya w Kanadzie na początku lat 90. Kieruje się ją do osób, które mają za sobą doświadczenie przemocy, zaniedbania, straty ciąży. Z obserwacji wynika, że te zjawiska często idą w parze. Zajęcia trwają dwa lata. W pierwszym roku – spotkania raz na tydzień, w drugim – raz na trzy miesiące.

Witold Simon – trener „Żywej nadziei”, psychiatra z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii – wylicza konsekwencje aborcji: – Depresja i samobójstwa. Lęk, czasem napady paniki, bezsenność i koszmary senne. Oziębłość seksualna. Uzależnienia. Unikanie refleksji nad sobą – rzucanie się w seksoholizm lub pracoholizm. Głodzenie się – podążanie za umarłym dzieckiem. Przytłaczające poczucie winy. Ludzie próbują je odkupić poprzez wielokrotną spowiedź, egzorcyzmy czy zaangażowanie się w obronę życia.

Podczas terapii pacjentki próbują zakończyć patologiczną żałobę. Witold Simon: – To trudne. Która kobieta zapłacze po „resztkach embrionu”?

Żywa nadzieja wywołuje protesty

Przed rokiem w programie Ewy Drzyzgi „Rozmowy w toku” (TVN) wystąpiły kobiety po „Żywej nadziei”. Niektóre pokazały twarz. Po czterdziestce, koło pięćdziesiątki (aborcja kilkanaście lat temu) i młodsze. Wszystkie z tragicznymi doświadczeniami sprzed ciąży: ojciec zakatował matkę, mąż pijak, własne uzależnienie, próba samobójcza…

Pojawiła się też ich terapeutka z Sulechowa (Zielonogórskie). Wytłumaczyła: by zabić dziecko, trzeba je najpierw odczłowieczyć. Pierwszy etap terapii polega więc na jego uczłowieczeniu. Nie zaistniało, odeszło, teraz wraca. Kobieta nadaje mu imię i zabiera do domu. Wcześniej przygotowuje niemowlęciu łóżeczko, pieluchy, grzechotki. „To się dzieje w głowie, ale może też dziać się realnie”. Po trzech miesiącach zabiera je w wózku na spacer. „Widzi swoje dziecko w innych dzieciach”.

Pani w czerwonej bluzce opowiedziała: – Zrobiłam mu miejsce w pokoju, bawiłam się z nim. Przy posiłkach ustawiałam dodatkowe krzesło i talerzyk. Synowie wypytywali, co się dzieje.

Witold Simon: – Aborcja zmienia relacje między kobietą i mężczyzną, kształtuje ich stosunek do potomstwa, które ocalało. Wpływa na funkcjonowanie tych dzieci.

Rodzinną tajemnicę należy ujawnić. Pani w czerwonym: – Prosiłyśmy dzieci o wybaczenie. Synowie nie uwierzyli, że zabiłam. Zwłaszcza najmłodszy to przeżył.

Pani w zielonym: – Córka mi nie wybaczyła.

Kresem terapii jest śmierć. „Dziecko” ginie w wypadku, gdy matka była na przykład na zakupach. Ono zawsze tragicznie umiera.

Trzeba przygotować pochówek. Pani w czerwonym: – Wycięłam figurkę dziecka z gazety, schowałam w pudełeczko i pochowałam w grobie matki.

Pani w zielonym: – A ja zrobiłam to w lesie.

Pogrzeby poprzedziła cicha msza żałobna. Wcześniej – spowiedź generalna. Ksiądz zapewniał, że Bóg im przebaczył.

„Żywa nadzieja” wywołuje protesty psychiatrów i psychologów. Wprowadzona do życia iluzja – dwa lata obiadów z płodem – utrwala traumę. Tzw. syndrom poaborcyjny urasta do praprzyczyny wszelkiego zła, którego doświadcza kobieta i cała jej rodzina.

Wśród terapeutów „Żywej nadziei” są psychiatrzy, ale także nauczycielki i księża po szkoleniach u doktora Witolda Simona. Działają w prywatnych gabinetach. Cena jednego spotkania: od 40 do 100 złotych od każdej osoby w grupie. Metodę lansują internetowe strony katolickie. Doktor Simon przyznaje, że jej skuteczność w Polsce nie jest znana.

Gra na emocjach

Z medycznego punktu widzenia syndrom poaborcyjny nie istnieje. Nie ma go w europejskich i amerykańskich spisach chorób. Do roku 1987 w USA aborcję wymieniano jako jeden z czynników stresu pourazowego, potem ją wykreślono.

Radosław Tworus, psychiatra z Centrum Psychoprofilaktyki i Terapii: – Każde traumatyczne doświadczenie rodzi stres. Rozwód, śmierć w rodzinie, strata pracy niekiedy wywołują zaburzenia psychiczne. Objawy są podobne. Do trudnych zdarzeń należy aborcja. Dlaczego na siłę próbuje się stworzyć z jej skutków jednostkę chorobową? To chęć nazwania zjawiska, po to by uznać je za poważny problem. W całej dyskusji o aborcji gra się na emocjach. Syndrom jest tylko jednym z instrumentów. W mojej ocenie płody na slajdach obrońców życia są już ukształtowane, to zabiegi wykonane późno. I nigdy nie ma pewności, dlaczego doszło do przerwania ciąży.

Takie ciąże przerywa się z przyczyn medycznych, dla ratowania zdrowia i życia kobiety. Ustawa to dopuszcza.

Dr Grzegorz Południewski z Towarzystwa Rozwoju Rodziny: – Filmy to też argument naciągany. Każdy element działalności medycznej da się przedstawić tak, że będzie nie do oglądania. Medycyna nie jest fotogeniczna, jest drastyczna.

Perswazja odwołuje się do uczuć – i to działa. Anna Lipowska-Teutsch, psycholog z krakowskiego Towarzystwa Interwencji Kryzysowej: – Dlatego teraz wszyscy myślą o płodzie jako dziecku. Propaganda przemawia jego głosem pełnym potępienia. Nieistniejąca Kasia opowiada, że ma jasne włoski, bijące serduszko, kocha tatusia i mamusię… I bach: „W 53. dniu mojego życia mama mnie zabiła”. Rozczłonkowane ciało Kasi cierpi. Kto wierzy w te cierpienia, musi je przeżywać. Nasycanie przestrzeni publicznej tą wizją uważam za zbrodnię.

Witold Simon, psychiatra: – Niektóre kobiety stosują mechanizmy obronne: „niczego takiego nie było”, „jest OK, bo prawo na to zezwala”, „nie mam żadnych problemów, to wszystko jego wina”. Z rozmaitych badań wynika, że poszczególnych psychicznych skutków aborcji doświadcza od 30 do 92 proc. kobiet.

Wanda Nowicka z Federacji na rzecz Kobiet: – To szkodliwa bzdura!

I powołuje się na inne wyniki.

Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne w badaniach trwających osiem lat ustaliło, że 75 proc. kobiet bezpośrednio po zabiegu usunięcia ciąży odczuwa ulgę lub zadowolenie. Co trzecia czuje żal i ma poczucie winy, które ustępują po kilku tygodniach. Po paru miesiącach czy latach większość kobiet nie żałuje swej decyzji. Duże i długotrwałe badania brytyjskie dowodzą, że najcięższe zaburzenia – psychozy – dotykają 0,3 proc. kobiet. Badania duńskie przeprowadzone na całej populacji kobiet w wieku 15-49 lat potwierdzają opinię, że psychiczne skutki aborcji należą do rzadkości, są łagodne i krótkotrwałe, zazwyczaj stanowią kontynuację objawów sprzed zabiegu. Artykuły w prestiżowych pismach „Science” czy „American Journal of Psychiatry” z początku lat 90. są z tym zgodne.

Wanda Nowicka: – Medialna promocja tzw. syndromu poaborcyjnego odniosła sukces i wpływa na zdrowie psychiczne kobiet. To największa manipulacja ostatnich lat. Doszło do niej, bo ból po aborcji naprawdę istnieje. Kobieta w niechcianej ciąży stoi przed dramatycznym, przełomowym, często ograniczonym wyborem. Każda decyzja niesie konsekwencje. Jednak systemy ochrony zdrowia państw Unii Europejskiej nie mają poważnych problemów z długotrwałymi skutkami usunięcia ciąży, które w Unii jest legalne i dostępne. W Polsce jest znacznie gorzej z powodu wymuszania na kobietach postaw, zachowań i uczuć. Polki znalazły się w pułapce. Myślą: „Jeśli nie cierpię po aborcji, to coś ze mną jest nie w porządku. Albo zepchnęłam wyrzuty sumienia do podświadomości, albo jestem pozbawiona serca, zimna, ułomna emocjonalnie”.

Na prawdę kobiet brak miejsca

Marta: „Od 18. roku życia przez dziesięć lat byłam wyzwolona. Wolność, wolność, żadnego tabu, żadnego zakazu. Dobra zabawa ponad wszystko.

Pierwszą ciążę usunęłam w wieku 21 lat. Wpadłam z chłopakiem, którego kochałam. Jednak on chciał być WOLNY. Odszedł ode mnie zaraz po. Przez dwa miesiące schudłam 10 kg, czułam się jak wrak.

Mając 24 lata, mimo środków antykoncepcyjnych znów zaszłam w ciążę. Bałam się, że nie z tym, z którym chcę spędzić resztę życia. Tym razem decyzję podjęłam bez większych emocji. Chciałam mieć dziecko, gdy JA zaplanuję.

Jednak z roku na rok moje życie było coraz bardziej puste. Miałam dość imprez, na których działo się to samo, dość zagranicznych podróży, dość ogłupiającego latania po sklepach w poszukiwaniu ciuchów, dosyć flirtowania.

Zapragnęłam mieć dziecko, wrócić do normalności, do prostego szarego życia, do cieszenia się ładną pogodą, do radości z powodu ugotowania dobrej kolacji, dbania o dom, chodzenia do kościoła.

Teraz mam 31 lat, szczęśliwy związek i rocznego syna. To on mi codziennie uświadamia, że ZABIŁAM. Tamte maleństwa mogły być tak samo śliczne i słodkie.

Z powodu WOLNOŚCI, NIEODPOWIEDZIALNOŚCI zabijamy!

Jesteśmy wegetarianami, nie jemy mięsa, jajek, by nie zabić małego kurczaczka, a zabijamy własne dzieci lub popieramy to!!!

Jest mi niezmiernie przykro, że wasz feminizm to bycie do przodu za wszelką cenę, wbrew dobremu gustowi, zdrowemu rozsądkowi, przy jednoczesnym braku tolerancji dla osób wyznających jakieś wartości”.

W krajach Zachodu zapobieganie aborcji to skuteczna antykoncepcja, edukacja seksualna oraz medyczna, a także psychologiczna, finansowa pomoc kierowana do ludzi, którym grozi strata. W Polsce środkiem zapobiegawczym są potępienie i kara.

Do Towarzystwa Interwencji Kryzysowej zgłaszają się ofiary przemocy. Hanna Lipowska-Teutsch, psycholog: – Ich małżonkowie znacząco przyczynili się do decyzji o aborcji. Wyparli się jednak tej roli, a aborcję uznali za dobre uzasadnienie znęcania się. Bo ta, która zabiła własne dziecko, jest niegodna. Nic, co się jej uczyni, nie zrównoważy tej zbrodni.

W dyskusji o aborcji ścierają się dwie koncepcje kobiety. Czasem – w jednym życiorysie.

Anna Lipowska-Teutsch: – Kobieta w niechcianej ciąży jest w panice. Szybko, szybko, czas goni. Do tego presja ideologii. Z jednej strony pływająca klinika aborcyjna i prawo do własnego brzucha, a z drugiej biskup Pieronek. Jak znaleźć ciszę w tym gwarze? Jak się zastanowić, czego chcę? I przeżyć tę decyzję jako własną. Presja odbiera kobietom podmiotowość. Dlatego wiele z nich uważa, że dokonały aborcji jak we śnie.

Ale w środowisku praktykujących katolików od konsekwencji trudno uciec. Hanna Lipowska-Teutsch: – Jakbym zabiła dorosłego, nie grozi mi ekskomunika. A za aborcję – owszem. Kobiety rzadko rozmawiają o tym z Bogiem. Ktoś powiedział, że dla nich jest religia, Bóg – dla mężczyzn. Chrzest, bierzmowanie, ślub to momenty kluczowe dla wspólnoty. Kobiety przystępują wtedy do komunii, choć na spowiedzi nie wyjawiły aborcji. Ze strachu, że nie dostaną rozgrzeszenia, a czasem – że ksiądz je zdradzi. Brną do piekła, są o tym przekonane. Ten konflikt, rozszczepienie na osobę społeczną i duchową, stanowi źródło cierpienia. Życie w prawdzie – istota chrześcijańskiej moralności – staje się niemożliwe. A na prawdę kobiet brak miejsca w publicznej przestrzeni. Nie tylko w sprawie aborcji.

Kobiety nie są dzieciobójczyniami

Obrońcy życia rozdają kolczyki i broszki z rączkami mniejszymi niż paznokieć, tekturowe linijki w stópki, kasety magnetofonowe z zarejestrowanym biciem serca. Dokumentacja życia między 10. a 12. tygodniem od poczęcia.

Niedawno telewizyjna „Dwójka” pokazała reportaż „Ono i oni”. Kolejne jego bohaterki tuliły plastikową laleczkę podobną do dziecka. To wizerunek płodu w tym samym groźnym momencie. Środowisko obrońców życia nazywa go Jasiem.

Grzegorz Południewski z Towarzystwa Rozwoju Rodziny, ginekolog: – 12. tydzień to spore zaawansowanie rozwoju embrionalnego. Długość około czterech centymetrów. Zawiązki kończyn, bijące serce, choć jeszcze nie w pełni wykształcone, układ nerwowy bardziej przypomina ten u zwierząt niższych. Płeć nie do rozpoznania. By ta istota mogła zaistnieć jako człowiek, musi jeszcze pokonać ogromną liczbę etapów i barier. Czy odczuwa ból? Pytanie o świadomość jest przedwczesne, to nie ten etap. Egzystencja płodu w łonie matki to potencja. Zdolność do samodzielnego życia zyskuje po 26-28 tygodniach. To dziś wyznacza jego człowieczeństwo. Poród też jest etapem. Dopiero w normalnym świecie dziecko osiąga dojrzałość mózgową. Kobiety nie są dzieciobójczyniami, medycyna jest w tej sprawie zgodna. Personifikując płód, ludzie oszukują sami siebie. Czasem robią to także lekarze, z zawodu czynią misję, to kwestia ich wiary. Lekarz nie powinien zastępować księdza, a próbuje.

Czy stałam się inną osobą?

Agata: „Moja ciąża nie była wpadką z bezmyślności. Zabezpieczenie zawiodło, a nie miałam warunków ani materialnych, ani psychicznych, by urodzić. Nie mam wyrzutów sumienia, bo uważam, że dzieci, aby były szczęśliwe, muszą być chciane. Dużo mówi się o syndromie poaborcyjnym, a nie wspomina o takich kobietach jak ja. Depresja, poczucie winy nie stały się moim udziałem”.

Maria: „Chciałabym trochę dodać otuchy tym biedaczkom. To zupełnie nieprawda, że będą całe życie rwały włosy z głowy i że tą głową będą walić w mur z rozpaczy. Jeżeli przyjmą narzucaną im optykę »zabójstwa nienarodzonego «, to może wylądują u psychiatry, ale tak nie musi być. To optyka na użytek osaczania, okupacja mentalna. W kwestii własnej rozrodczości kobieta powinna kierować się swoim zdaniem i możliwościami – z wykluczeniem wariantu, że dziecko do reklamówki lub do beczki”.

Janka: „Tak sobie myślę, że może warto założyć stowarzyszenie kobiet, które chcą mieć prawo decydowania o sobie. Dlaczego mamy siedzieć cichutko w kąciku i opłakiwać samotnie swoje wybory? W grupie jednostki są silniejsze, świat piękniejszy. Każdej następnej podejmującej niepopularną decyzję będzie łatwiej. Zgłaszam więc swój akces”.

Martyna: „Ja nie chciałam mieć dziecka i nie mam. Czasem odwiedzają mnie z tego powodu demony, ale walczę z nimi. Gdyby się urodziło, to kochałabym je nad życie i starała się zapewnić wszystko, co najlepsze. Ale decyzja o aborcji jest wypadkową przekonań, sytuacji życiowej, możliwości i kosztów. W moim wypadku wynik był jednoznaczny. Wybrałam rozwój zawodowy. Czy to wymagało poświęcenia? Tak. Poświęcenia swoich przekonań. »Nie zabijaj « było dla mnie dotąd zasadą Dekalogu, której nigdy nie naruszę. Czy stałam się inną osobą? Ostrożniej myślę o tym, co zrobię na pewno, czego nigdy, jestem silniejsza, odważniejsza, konsekwentna. Ale wciąż ta sama. Nie czuję się morderczynią.

Apeluję do kobiet – nie zachłystujcie się własnym poświęceniem! Bez względu na decyzję, jaką podjęłyście – nie składajcie się tzw. współczesnemu życiu w ofierze. To, co zrobiłyście i zrobicie, to wasz wybór. Więc weźcie się w garść. Szlochy i rozpamiętywanie własnego nieszczęścia niczego dobrego nie przyniosą”.

Szukać fachowej pomocy

List Przemka: „Mam 20 lat, mieszkam w Krakowie, studiuję. Moja dziewczyna – 19 lat, też studia. Ciąża była w listopadzie. Wspólna decyzja. Starałem się wspierać moją dziewczynę (miłość!), ale nigdy nie będę w stanie do końca zrozumieć, co przeżyła. Teraz się zastanawiam, czy wariuję. Gdzie prawda, gdzie moja histeria? Widzę, jak najdroższa mi osoba zapada się i zamyka w sobie. Czuję się olewany. To nie tylko rozmowy, którymi więcej niszczę, niż zyskuję. To jej niechęć, byśmy trzymali się za rękę. Ból. U niej i u mnie. Tracę siłę. Nie potrafię się przebić przez mur, który wokół siebie wznosi. W głuchej ciszy zmagamy się z tą tragedią”.

Radosław Tworus, psychiatra: – Czasem trzeba odpokutować i pocierpieć. Ale to cierpienie nie może trwać nieskończenie długo. Emocje związane z aborcją ujawniają się do dwóch lat. Gdy depresja przychodzi później, ma z nią niewielki związek albo żaden. Jeśli kobieta czuje, że sobie nie radzi, a otoczenie to potwierdza, powinna szukać fachowej pomocy. Tamto się wydarzyło. Tu i teraz jest mi źle i ciężko. Czy robię coś, by to zmienić? Psychiatra dziecka nie zwróci. Ale przywrócić radość i sens życia – może.

Źródło tekstu: www2.gazeta.pl