Trudności nowego feminizmu
Kiedy znalazłam na moim biurku książkę zatytułowaną “Feminizm nie jest historią mojego życia”, z niecierpliwością i wielką ciekawością zabrałam się za lekturę. Tytuł dokładnie odzwierciedlał moje przekonania: feminizm nie był także historią mojego życia.
Autorka książki – profesor historii na Emory University, Elizabeth Fox-Genovese – opisuje kobiety, które podzielają przekonanie zawarte w tytule książki. Są to kobiety młode i dojrzałe, aktywne zawodowo i gospodynie domowe, kobiety czarne i białe, mężatki i niezamężne, samotne matki oraz matki z normalnych, pełnych rodzin. Podobnie jak one, nie sprzeciwiam się ani przyznaniu kobietom równych praw, ani zasadzie “równej płacy za równą pracę”, ani pracy matek poza domem, ani w domu. Łączy nas niezgoda na wtłaczanie w jednakowy ideologiczny uniform, który powinnyśmy nosić, jeśli określimy się jako feministki.
Ideologizacja feminizmu
A przecież nie zawsze tak było. U swych początków, w latach sześćdziesiątych, szeroki ruch kobiecy zajmował się wieloma sprawami, w tym także prozaicznymi, starymi jak świat kwestiami życiowymi. Ten ruch już nie istnieje. Jego sukcesem jest oczywiście fakt, że dzisiejsze kobiety postrzegają odmiennie siebie i swoje życie. Niestety, w ciągu ostatnich dwudziestu lat ruch kobiecy zbyt często był sprowadzany – lub sam się sprowadzał – do walki o jedną tylko sprawę – aborcję. Feminizm twierdził w istocie, że swoboda aborcji jest najbardziej fundamentalnym prawem, bez którego kobiety pogrążą się z powrotem w mrocznych wiekach ucisku. Ta właśnie ideologia cechuje wszystkie organizacje tworzące współczesny amerykański ruch kobiecy:
Emily’s List, National Organization of Women, Narral (National Abortion Rights Action League of Reproductive Rights).
O silnej ideologizacji tego ruchu najlepiej świadczy fakt, iż poczuł się on zobligowany do popierania sztucznych poronień wykonywanych za pomocą próżnociągu oraz tzw. partial-birth abortions, czyli wymuszonych przedwczesnych porodów, kończących się śmiercią dziecka. Właśnie z pobudek ideologicznych cztery kobiety nakłoniono do poddania się takim zabiegom, po to, aby mogły płacząc patrzeć, jak prezydent Bill Clinton zgłasza weto do ustawy zakazującej ich stosowania. Z tych samych ideologicznych powodów – w imię obrony indywidualnych “swobód obywatelskich” – NOW (Krajowa Organizacja Kobiet) włączyła się do batalii sądowej, popierając legalizację “samobójstw wspomaganych przez lekarza” (czyli eutanazji) w stanie Waszyngton.
Nie ulega wątpliwości, że szeroki i otwarty ruch kobiecy z lat sześćdziesiątych osiągnął niezmiernie dużo. Życie wielu kobiet, także moje, jest bogatsze i pełniejsze, dzięki ustanowieniu nowych praw i odsłonięciu nowych perspektyw, dzięki zmianom obyczajów na rynku pracy oraz wzbogaceniu możliwości naszego działania. Na tym oczywiście nie koniec. Życie nas – katoliczek – także jest pełniejsze i bogatsze dzięki temu, że nasi rodzice wspierali nas w czasie studiów, nasze własne matki zaś, a może także babki i prababki, były przykładami kobiet, które z wdziękiem i energią wypełniały różnorakie role. Również nasi ojcowie, bracia, mężowie i koledzy dodawali nam odwagi oraz wspierali nasze ambicje, plany i projekty. Dla kobiet-katoliczek wzorem były często zakonnice, które pracowały jako nauczycielki, wykładowcy, pielęgniarki, pełniły funkcje administracyjne, kierowały szkołami, a nade wszystko były doradcami i przyjaciółkami, gotowymi służyć życzliwą radą i mądrą wskazówką. Niektóre z nich same stwarzały nowe wzory działania dla kobiet, wchodząc na obszary do tej pory dla kobiet niedostępne. Ich zawodowe i osobiste osiągnięcia były ogromne, ale – w naszym wieku ogarniętym kultem kariery indywidualnej oraz wyzwolenia seksualnego – bardzo często opowieści o nich spychano w cień zapomnienia. Otrzymywały one także wsparcie ze strony niektórych księży i biskupów, wspomagających wysiłki na rzecz równouprawnienia kobiet. Powtórzę: nie wolno zapominać o tym, jak wiele zawdzięczamy kobietom, które torowały drogę nam oraz całemu ruchowi kobiecemu.
Z drugiej strony, trzeba uświadomić sobie, jak odmienny jest dzisiejszy ruch kobiecy od tego z lat sześćdziesiątych. Bardzo trafnie oddała to Mary McGrory – publicystka “The Washington Post” – twierdząc, że dzisiejsze walczące feministki są swoistym odwzorowaniem syndromu Krajowego Stowarzyszenia Strzeleckiego (NRA – National Rifle Association): Walczą oni jak buhaje przeciwko rozsądnym ograniczeniom – odpowiednio: posiadania broni palnej i swobody aborcji. NRA zajadle walczy o zgodę na posiadanie broni automatycznej, obsesyjnie obawiając się, że jej zakaz będzie równoznaczny z zakwestionowaniem samego prawa do noszenia broni. Feministki z Narral zawzięcie bronią takich sposobów aborcji, a nawet u jej zwolenników. (“The Washington Post”, 14 kwietnia 1996 r.)
W tym kontekście widać wyraźnie, jak bardzo potrzebny jest nowy feminizm. Spróbujmy zatem wspólnie rozważyć kilka kwestii, które – ufam – pozwolą nieco uporządkować refleksję na ten temat.
Czy nowy feminizm da się lubić?
Jeśli ktoś nie lubił starego feminizmu. To dlaczego miałby polubić nowy? W gruncie rzeczy każdy feminizm próbuje uzasadnić i tworzyć masowy ruch na rzecz zmiany sytuacji kobiet, ich emancypacji. Ta zmiana zakorzeniona jest w ideałach równości, autonomii i solidarności.
Wynika ona również z takich osiągnięć jak obniżenie śmiertelności kobiet podczas porodów, znaczne zwiększenie długości życia, dość skuteczna kontrola regulacji poczęć, a co za tym idzie możność świadomego decydowania zarówno o licznie dzieci, jak i momencie ich przyjścia na świat.
Innymi słowy, biologia nie determinuje już całkowicie życia kobiet (co nie oznacza, że stałyśmy się bezcielesne). Jest to zmiana porównywalna z tą, którą spowodował wynalazek rolnictwa, uwalniając ludzkość od konieczności prowadzenia koczowniczego trybu życia, albo rewolucja przemysłowa, która w ciągu kilku pokoleń przeniosła większość ludzi od uprawy roli do miast przed ekrany komputerów. Zmiana statusu i warunków życia kobiet, związana z kontrolą płodności i narodzin, jest przełomem o co najmniej podobnej skali. Dokonujący się obecnie przełom w życiu kobiet jest zjawiskiem o wymiarze epokowym, który w końcu dosięgnie każdej sfery życia – od życia rodzinnego do polityki, od relacji pomiędzy płciami do języka symboli i metafor, które stosujemy wobec Boga.
Żadną miarą jednak ten przełom cywilizacyjny nie może usprawiedliwić wszelkich nowinek, jakie w jego imię proponują feministki. Każdy z tych pomysłów powinien być uważnie oceniany. Sama odnoszę się do nich na ogół sceptycznie. Trzeba jednak przyznać, że każdy feminizm – czy to nowy, czy stary – będzie miał dalekosiężne oddziaływanie. Będzie stanowić wyzwanie dla postaw i przekonań, wśród których żyjemy os stuleci, jeśli wręcz nie od tysiącleci. Jeśli zatem ktoś nie był w stanie polubić starego feminizmu właśnie dlatego, że nie chciał przyjąć do wiadomości jego dalekosiężnych konsekwencji, nie będzie również w stanie polubić feminizmu nowego.
Porzucając tę rozległą perspektywę historyczną, spróbuję zająć się tym, czego w starym feminizmie nie lubię. We wczesnym ruchu kobiecym pozytywne i pożyteczne było przekonanie, że kobieta może uczynić więcej, może wiele wnieść do życia społecznego. W książce “The Feminine Mystique” (którą dostałam od męża w prezencie urodzinowym w 1964 roku) Betty Friedan opisywała ograniczoną przestrzeń zacisza domowego, w której kobieta mogła próbować osiągnąć szczęście jedynie w roli żony i matki. Jill Ker Conway w swojej autobiograficznej książce “True North” przypominała, że w latach pięćdziesiątych młode kobiety kończące z wyróżnieniem studia na Harvardzie nie miały nawet co marzyć o znalezieniu zatrudnienia na tym uniwersytecie. Kobiety, podejmując karierę naukową na wyższych uczelniach, nie mogły nawet myśleć o tym, by zarabiać tyle samo co mężczyźni. W Toronto, gdzie Jill Ker Conway znalazła w końcu możliwość pracy na uczelni, osobiście wkroczyła do gabinetu rektora, upominając się o sprawiedliwe wynagrodzenie. I w końcu dopięła swego.
Ten pozytywny sens korzystania przez kobiety ze swojego wykształcenia, talentów i umiejętności przesłoniła później postawa, którą słusznie nazwaną “kulturą narzekania”. Kiedyś, na początku lat siedemdziesiątych, wraz z przyjaciółką poszłyśmy na spotkanie kobiecej grupy zajmującej się :”budzeniem świadomości”. Obie – pełne zapału – chciałyśmy dowiedzieć się czegoś o tego rodzaju nowych grupach. Usłyszałyśmy jednak wyłącznie narzekania, głównie na mężów, ale też na ojców, braci, nauczycieli… Bez wątpienia, niektóre z tych lamentów były w pełni uzasadnione. Obie jednak przyszłyśmy tam z nadzieją, że usłyszymy coś innego, tym bardziej że w tym akurat czasie nasi mężowie zostali w domu, zajmując się dziećmi. Jedna z nas, śmiejąc się, opowiedziała o tym w grupowym kręgu. Dodatkowo jeszcze złośliwie powiedziałyśmy parę innych miłych rzeczy o naszych mężach. Nigdy więcej już nas nie zaproszono…
Ta “kultura narzekania” wskazuje na jeszcze jedną sprzeczność, tkwiącą w ruchu walczącym o równouprawnienie kobiet. Kobiety chciały równości, sprawiedliwości, uczciwości i autonomii, chciały w pełni uczestniczyć w życiu społeczeństwa, oczekiwały poszanowania dla własnych, samodzielnych wyborów i decyzji, dotyczących tak rodziny, jak i kariery zawodowej. To oznaczało, że powinny być one postrzegane jako osoby zdolne do podejmowania wyborów moralnych. Powinny zatem zachowywać się tak jak mężczyźni (czy też raczej, jak mężczyźni sądzą, że się zachowują) – w sposób w pełni odpowiedzialny i przewidywalny dokonywać wyborów życiowych, wykorzystywać własne talenty, umiejętności i możliwości.
W retorykę i taktykę polityczna całego ruchu coraz silniej wpisywany był obraz kobiety jako ofiary. Kobiety, oczywiście, czasami sa ofiarami i potrzebują pomocy czy ochrony. Jeśli jednak ruch społeczny dąży do autonomii, równości i swobody wyboru, a zarazem odwołuje się do syndromu prześladowanej ofiary – nie stosuje uczciwej argumentacji. Ostatecznie bowiem nie jest on w stanie rozróżnić pomiędzy byciem ofiarą, a byciem osobą odpowiedzialną za siebie. Kobiety, które postrzegają siebie jako ofiary, nigdy nie będą w stanie dostrzec, że ktoś może być bardziej narażony na zranienie niż one same. Zatem, kiedy trzeba wprost zająć jasne moralnie, odpowiedzialne stanowisko w kwestiach takich jak aborcja czy ciąże nastolatek, ruch kobiecy ma żałośnie mało do zaproponowania. Dzieje się tak dlatego, że ciągle postrzega on kobiety jako ofiary, a nie jako moralnie odpowiedzialne za siebie osoby ludzkie.
Elizabeth Fox-Genovese pokazuje w swej książce, do jakiego stopnia rzeczniczki feminizmu straciły kontakt z życiem zwyczajnych kobiet, pracujących i wychowujących dzieci. Te ostatnie mają często wrażenie, że ich prawa : do pracy, do wychowywania samotnie dzieci, do gotowania, sprzątania i robienia wszystkich innych rzeczy niezbędnych na tym świecie – są dla nich raczej pułapką niż wyzwoleniem. Musze wreszcie dodać, że w dzisiejszym ruchu kobiecym brakuje wolności myśli. Nie można swobodnie rozmawiać o feminizmie. Nie można go krytykować. Nawet same kobiety muszą przejść serię swoistych prób lojalności, by ruch kobiecy chciał je wysłuchać.
Oczywiste jest zatem, że jeśli ktoś nie lubił starego feminizmu za jego kult kobiety-ofiary, za dystansowanie się od życia przeciętnych kobiet oraz za dogmatyzm, nie zaaprobuje żadnego nowego feminizmu, który hołdowałby takim samym skłonnościom
Kościół gwarantem wiarygodności nowego feminizmu?
Jeśli stary feminizm stracił wiarygodność w oczach wielu kobiet, to dlaczego nowy feminizm miałby okazać się wiarygodny? Zapytam wprost – dlaczego uważamy, że nowy feminizm będzie wiarygodny, uzyskawszy wsparcie ze strony Kościoła katolickiego?
Powyżej wskazałam już, że rzeczywisty wpływ Kościoła na życie kobiet jest bardziej korzystny niż kościelna teoria. Odnosi się to szczególnie do Stanów Zjednoczonych. Wielkie zasługi ma tu system szkół katolickich, w których chłopców i dziewczęta traktowano jednakowo – jako osoby tak samo pojętne, obdarzone takimi samymi zdolnościami i kompetencjami. Równie ważną funkcję spełniały żeńskie college’e, w których obowiązywał taki sam poziom jak w męskich. Pomimo to nauczanie Kościoła i teologia wciąż nie zdołały ogarnąć zasadniczej zmiany roli kobiety w Kościele i w społeczeństwie. Wierzę, że wreszcie to nastąpi.
Co jest rzeczywistym celem nowego feminizmu? Czy jest on tylko pomysłem ideologicznym, służącym przede wszystkim do tego, by zagrać na nosie staremu feminizmowi?
Tymczasem trwamy w rozterce. Postawa Kościoła wobec kobiet jest zazwyczaj uznawana za mało wiarygodną. Kościół instytucjonalny. Hierarchiczny ciągle jest domeną mężczyzn. Hermetycznie zamkniętym i samopotwierdzającym się grupom księży i biskupów – nie tyle jednostkom, ale właśnie grupom i to swoiście umiejscowionym instytucjonalnie – trudno zapewne wyobrazić sobie i pojąć, jak wielka rewolucja nastąpiła w życiu kobiet. Jej oznakami są: dostęp do wykształcenia, mniejsza liczba dzieci, wydłużenie życia, możliwość pełnienia odpowiedzialnych funkcji przez kobiety w najbardziej nawet zapadłych zakątkach świata. Nieudana, lecz warta odnotowania, podjęta przez amerykańskich biskupów próba napisania listu pasterskiego o problemach i niepokojach kobiet, jest dojmującym przykładem naszych wspólnych rozterek i bezradności.
W myśli katolickiej główną cechą różnicującą osobę ludzką pozostaje płciowość. Jest w tym dużo prawdy. Jednak , ze względu na zmianę statusu kobiet , wiele wymaga też przemyślenia na nowo. Pojęcie “komplementarności” – z istotnych powodów teologicznych , zapewne pozostaje przydatne w celu rozróżniania opisywania różnic pomiędzy płciami. Jednak jako kobiety, żony i matki, nauczycielki i pracownice, wiemy bardzo dobrze, że życia naszych synów i córek, mężów, przyjaciół, kolegów i koleżanek – w wymiarach psychologicznym, duchowym, fizycznym i intelektualnym – nie da się rozpatrywać jedynie w perspektywie płciowości. Zasada zarówno społecznego, jak i eklezjalnego podziału pracy, opartego wyłącznie na płciowości, nie wytrzymuje próby czasu. Natura ludzka jest o wiele bogatsza i bardziej skomplikowana.
Nie wydaje mi się, aby stary feminizm miał właściwe podejście do tych kwestii. Feminizm wskazuje na patriarchalizm jako na główną zasadę wyjaśniającą kształt naszych instytucji, sposobów postrzegania świata, jak również relacji międzyludzkich. Owszem, wyjaśnia to dość dużo, ale koniec końców nie pozwala na całościowe zrozumienie naszego życia ani też jego przemianę.
W dzisiejszym świecie i Kościele znaczenie płciowości – wyznaczającej zasadniczy przebieg życia każdego mężczyzny i każdej kobiety – zmienia się nie do poznania. Znajdujemy się w sytuacji ambiwalentnej. Wątpię, czy feminizm , tak stary, jak i nowy , znalazł proste i wiarygodne wytłumaczenie tych problemów.
Po co nam nowy feminizm?
Co jest rzeczywistym celem nowego feminizmu? Czy jest on pomysłem ideologicznym, służącym przede wszystkim do tego, by zagrać na nosie staremu feminizmowi, który zawiódł? A może odwrotnie ma on powstrzymać lub zdyskredytować feminizm, który, jak się obawiamy, jeszcze wcale się nie skończył? Czy też jest on szczerym i pozytywnym wysiłkiem popierania życia? Kraj nasz (USA ) jest boleśnie podzielony w kwestiach, które w najgłębszym sensie antropologicznym są problemami kultury. Te podziały dotyczą definicji rodziny, zakresu odpowiedzialności w sferze seksualnej, roli i odpowiedzialności rządu, kształtu gospodarki i jej odpowiedzialności za dobro wspólne. Podziały dotyczą jakości życia publicznego: jak odnosimy się do siebie nawzajem, co znajdujemy w telewizji, czego powinno dotyczyć prawo państwowe oraz co powinno być pozostawione swobodnemu wyborowi jednostki. Walka o te sprawy toczy się w Kongresie, w sądach, w prasie i w telewizji.
W zbyt wielu sporach pobrzmiewa jednak ton szyderstwa i postawy moralnej, która woli raczej zdyskredytować oponentów niż podejmować żmudną pracę wyjaśniania, przekonywania i negocjacji. Ten szyderczy ton i tę postawę można odnaleźć po wszystkich stronach. Przynosi ona wiele zła i jest nieskuteczna. Wzmacniamy ją i usprawiedliwiamy, gdy przekonujemy sami siebie, że wiele tych kulturowych sporów, toczących się przecież pomiędzy różnorakimi, czasem zmieniającymi się, grupami , łatwo można sprowadzić do prymitywnej wojny kulturowej między dwoma przeciwnymi blokami, które w sposób nieunikniony stają się stroną “naszą” i stroną “ich”, stroną dobrych i stroną złych.
Nasze społeczeństwo nie potrzebuje już więcej takich wojen. Dlatego też chcę spytać: czy nowy feminizm będzie się definiował głównie w opozycji do starego feminizmu? Czy będzie on po prostu jeszcze jedną potyczką w wojnie kultur? Czy nie stanie się on odwrotnością zideologizowanego, zamkniętego, skoncentrowanego na jednej sprawie, starego feminizmu? A może jednak jego podstawowym celem jest rzeczywisty wysiłek wspierania rozwoju dzieci, kobiet i mężczyzn w ramach nowej kultury życia? Jeżeli odpowiedź na ostatnie pytanie jest pozytywna, to chciałbym poczynić trzy uwagi.
Spójna etyka życia
Po pierwsze, nowy feminizm musi zwracać uwagę na wszystkie sytuacje zagrożenia życia; nie może stać się ruchem poświęconym wyłącznie jednej sprawie. Idea spójnej, konsekwentnej etyki życia została przedstawiona najpierw przez kard. Josepha Berdardina z Chicago, a następnie szeroko podjęta w Kościele katolickim w USA. Spójna etyka życia obejmuje takie sprawy jak: aborcja, eutanazja, działania wojenne, kara śmierci, a także troska i wspieranie osób starych, chorych, opuszczonych i pokrzywdzonych, opieka nad uchodźcami oraz imigrantami. Istnieje realne niebezpieczeństwo, że już niebawem eutanazja stanie się nawet bardziej rozpowszechniona niż aborcja… Opowiadania się po stronie życia ma zatem w istocie znaczyć – po stronie każdego życia.
Nowy feminizm powinien uznać, że kobiety muszą pokonywać nie tylko przeszkody kulturowe i prawne, lecz także ekonomiczne. Możliwość zakładania rodziny zależy przecież także od możliwości znalezienia pracy, dającej sprawiedliwy zarobek – płacę rodzinną. Możliwość utrzymania rodziny jest ściśle związana z nieprzerwanie trwającym procesem głębokich zmian w gospodarce, nazwanym przez Josepha Schumpetera – entuzjastycznego teoretyka współczesnego kapitalizmu – procesem “twórczej destrukcji”. Znajdujemy się obecnie w trakcie takiego okresu.
Z kolei możliwość pogodzenia zawodowych aspiracji i potencjału kobiet z ich odpowiedzialnością za rodzinę jest ściśle związana z ustawowymi rozwiązaniami i udogodnieniami w zakresie urlopów macierzyńskich i wychowawczych, a także z praktyką i obyczajami w sferze stosunków pracy, np. możliwościami elastycznego ustalania czasu pracy oraz zasad przebiegu kariery zawodowej.
Także w wymiarze kulturowym nowy feminizm, promując kobiety i życie powinien traktować to życie w jak najszerszym sensie dostrzec, że obejmuje ono energię, twórczość, ryzyko, poezję, humor, muzykę, zaskoczenia, niespodzianki, wdzięczność. To zaś oznacza bardzo trudne zadanie stałego rozróżniania pomiędzy moralnością a moralizatorstwem, np. stawianie czoła seksualnemu chaosowi i wykorzystywaniu, ale bez negowania potęgi energii kryjącej się w seksualności.
Nie będzie nowego feminizmu bez mężczyzn
Po drugie, nowy feminizm nie będzie w stanie osiągnąć swoich celów, jeśli nie obejmie także mężczyzn. Rozumiem to dwojako. Chodzi o mężczyzn jako przedmiot feministycznych analiz oraz mężczyzn jako partnerów w realizacji postulowanych przemian.
Czy to bowiem kobiety przekonywać należy do budowania kultury życia? Po części z pewnością tak, ale to przede wszystkim mężczyźni powinni zaakceptować kulturę życia i nauczyć się żyć zgodnie z nią. Czyż obecny wskaźnik aborcji w naszym kraju byłby tak wysoki, gdyby mężczyźni byli skłonni do brania współodpowiedzialności za życie dzieci, które poczęli? Czy to kobiety popełniają brutalne i okrutne zbrodnie przeciwko życiu? Czy to serbskie kobiety gwałciły muzułmańskich mężczyzn, a także zabijały i torturowały bośniackie dzieci? W końcu kwietnia 1996 r. W “The Washington Post” ukazała się na pierwszej stronie relacja o śmierci trzech kierowców w wypadku, który był w istocie samochodowym pojedynkiem. Dwóch młodych mężczyzn ścigało się na autostradzie, a ich auta służyły w wyścigu jako broń – tak jak w pojedynku. Jeden z nich poniósł śmierć. W kraksie zginęło jeszcze dwoje kierowców – w tym matka trojga dzieci. Przedstawiciel towarzystwa ubezpieczeniowego tak skomentował ten wypadek: “Jak widać, w czasie prowadzenia samochodu najbardziej niebezpiecznym narkotykiem jest testosteron”…
Kultura życia potrzebuje wsparcia. W myśl jej zasad żyje już wiele kobiet, a także, oczywiści, niektórzy mężczyźni. Jeśli jednak całe społeczeństwo ma się zmieniać, to mężczyźni – zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i wszędzie na świecie – muszą wziąć na swoje barki odpowiedzialność za tworzenie kultury życia. Stary feminizm zbyt często traktował mężczyzn jako jednostki niereformowalne i tworzył wizje społeczne, w których buli oni marginalizowani lub, w najlepszym wypadku, tolerowani jako zło konieczne.
Nie tylko dla katolików!
Po trzecie, nowy feminizm powinien ludzi zachęcać, a nie odpychać. Tak jak nie powinien stać się on jedynie sprawą kobiet, tak też , jestem o tym przekonana, nie może stać się sprawą wyłącznie katolików.
Aby naprawdę zaistnieć, nowy feminizm będzie musiał unikać błędów starego feminizmu. Były nimi z pewnością: testy lojalności w kwestiach szczegółowych, niejasny stosunek czy wręcz ucieczka od podejmowania moralnej odpowiedzialności w sprawach szeroko rozumianej ochrony życia, przekonanie, że przemiana w równym stopniu zależy od reform strukturalnych jak od osobistego nawrócenia.
Nowy feminizm nie może stać się sprawą wyłącznie katolików.
Jedną z grup, które nowy feminizm powinien zaprosić do współpracy, są z pewnością stare feministki. Sugestia ta wydawać się może dziwna, zważywszy na krytyczne uwagi, jakie wypowiedziałam tutaj pod adresem starego feminizmu. Proszę jednak pamiętać, że mówiłam też pozytywnie o ogólnym wpływie feminizmu na nasze życie. W praktyce, odwrotnie niż w uczonych księgach czy nawet przemówieniach , feminizm, tak jak samo życie, jest rzeczywistością skomplikowaną. Feministki reprezentują różne przekonania, różnorodne doświadczenia, różny stopień wojowniczości. Wśród ludzi, którzy utożsamiają się ze starym feminizmem, jest wielu potencjalnych partnerów dialogu. Na różne sposoby można z nimi współpracować przy tworzeniu nowego feminizmu. Jeśli nowy feminizm będzie wolny od pogardy i złośliwości wobec starego, umożliwi wielu feministkom, po prostu wielu kobietom, publicznie wypowiadanie się w sposób zdroworozsądkowy. Dotychczas powstrzymuje je przed tym obawa, że czyniąc to, zdradzają tym samym sprawę kobiet.
Przestroga historyczna
W XIX stuleciu Kościół katolicki, wciąż chwiejący się na skutek rewolucji francuskiej, odmawiał rozpoczęcia dialogu z ruchami demokratyczno-liberalnymi oraz z ideologiami, które odzwierciedlały coraz bardziej zmieniający się świat. Kościół skłaniał się wówczas do rozwijania swoich równoległych struktur – własnych partii politycznych, własnych związków zawodowych, własnej doktryny społecznej i ekonomicznej. Relacje struktur kościelnych z ich świeckimi odpowiednikami były pełne rywalizacji i walki, a nie spotkania i dialogu. Ta izolacja poprzez tworzenie świata równoległego była bezowocna i wręcz zgubna – tak dla Kościoła, jak i dla społeczeństw i państw, w których on funkcjonował. Ten model musi zostać zdecydowanie odrzucony przez nowy feminizm.
Natomiast w dzisiejszych czasach kryzysu, kiedy kultura życia wydaje się zagrożona na wielu płaszczyznach, wielu ludzi zaczyna mówić o potrzebie “nowej polityki”, a nawet o potrzebie partii politycznych “nowego typu”. I rzeczywiście: jeśli ma się pojawić odnowiona kultura życia, to powinna także powstać nowa polityka, zwłaszcza taka przez małe “p” – polityka, która zajmuje się sposobami organizacji naszego życia, która na wszystkich szczeblach, od lokalnego do krajowego, zwraca uwagę na potrzeby wszystkich ludzi, od nie narodzonych po umierających. Taka polityka obejmowałaby całość zagadnień kulturowych, politycznych i ekonomicznych. Sądzę jednak, że nie potrzeba nam więcej partii politycznych niż te, które mamy. Wołanie o “nową politykę” oznacza zatem konieczność wypełnienia istniejących ugrupowań nową treścią – kulturą życia.
Margaret O’Brien Steinfels
Tłum.: W. Ostrowski
Margaret O’Brien Steinfels jest redaktorem naczelnym katolickiego czasopisma “Commonweal”. Niniejszy tekst stanowi skróconą wersję jej wystąpienia w Waszyngtonie w dniu 4 maja 1996 roku na konferencji “Kobiety i kultura życia”, zorganizowanej wspólnie przez Stowarzyszenie na Rzecz Życia oraz Sekretariat Akcji na Rzecz Życia Konferencji Biskupów Katolickich w USA. Tekst został opublikowany w jezuickim tygodniku “America” (6 lipca 1996 r.). Przekład za wiedzą i zgodą Autorki.
Źródło tekstu: www.femina.org.pl 2007 rok