Wewnętrzny człowiek
SYMBOLIKA KRZYŻA WEDŁUG ŚW. IRENEUSZA
HOMILIA 1
1. Uczymy dzieci pacierza, przyklękania, skupienia, rzucania na tacę, prowadzenia zeszytu z religii. Odpytujemy do I Komunii, bierzmowania, spisujemy potem protokoły małżeńskie…
2. Brakuje często pytań o wewnętrznego człowieka, o osobista więź z Bogiem, z Jezusem. Ef twierdzi, że właśnie ona jest fundamentem dla naszej wiary…
Wiktorówki, 22 października 2020, Ef 3, 14-21
LEKTURA DODATKOWA
Cztery wymiary Boga (Ef 3,18)
Czy pod określeniami Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość kryją się przymioty Boga np. Wszechmoc, Miłosierdzie itd.?
Cztery terminy użyte w tym wersecie od dłuższego czasu frapują egzegetów próbujących odkryć wspólny mianownik do interpretacji czterech terminów: platos, mekos, hypsos oraz bathos. We współczesnej egzegezie terminy te nazywa się ogólnym terminem „czterech wymiarów”. Zanim przejrzymy główne ujęcia, jakie pojawiły się w historii interpretacji tekstu, musimy przyjrzeć się brzmieniu greckiemu tego fragmentu. Wszystkie te słowa poprzedzone są jednym rodzajnikiem (to) i przez to tworzą opisanie jednej rzeczywistości przez cztery określenia.
Przyjmuje się już niemal powszechnie, że terminy te muszą stanowić jakąś utartą formułę, która była znana dla pierwszych odbiorców Listu do Efezjan. Autor Listu nie użyłby terminu niezrozumiałego starając się przekonać adresatów do tego, że więź z Chrystusem zaowocuje poznaniem czegoś, o czym nie mieli żadnego pojęcia (w. 17). Jeżeli autor mógłby swoją myśl wyrazić w prosty sposób, zrobiłby to. Gdyby terminy te oznaczały nieograniczoną miłość Boga, autor powiedziałby o tym wprost, jak czyni to w w. 19. Dlatego należy odrzucić bardzo często tezę, że poprzez to określenie Autor mówi o rozmiarach misterium miłości lub miłosierdzia Boga. Główne interpretacje wskazywały na:
a) wszechświat – w duchu filozofii stoickiej;
b) biblijny kosmos – odpowiednich czterech elementów kosmologii starotestamentowej: niebo, ziemia, morze, szeol, jako symbolu nieskończonej a objawiającej się ludziom Mądrości Boga, w Nowym Testamencie utożsamianej z Chrystusem (zob. Kol 2,3);
c) eschatologiczne miasto niebiańskie – podobnie jak w Ap 21,16;
d) krzyż – jako narzędzie dokonanego misterium odkupienia, pojednania i zjednoczenia, zob. Ef 2,14-16;
e) misterium wspomniane w 3,9, lub ogólny plan mądrości Bożej z 1,8-12;
f) miłość Chrystusa, o której mowa jest w wersetach poprzedzającym i następnym, cztery kierunki to powszechność zarówno geograficzna jak i czasową;
g) zbawienie jako niebiańskie dziedzictwo (zob. 1,18) w „świecie świętych”, który wyobrażano sobie na podstawie filozofii stoickiej jako wielki sześcian;
h) Kościół jako mistyczną świątynię;
i) mądrość Boża, na wzór Mądrości Starego Testamentu Mdr 1,7; Syr 1,7, a ucieleśniona to Chrystus;
j) niezmierzoność Boga.
Drogą eliminacji można wykluczyć rozwiązanie c), które nie wpisuje się w kontekst 3,18. Pierwsze dwa klucze wydają się zbytnio naciągane, nie mając solidnego oparcia w tekście. Pozostałe zaś, e) – j), zostały odrzucone przez egzegetów z takiego samego powodu. Ponadto można przypuszczać, że adresaci nie znali by aż tak dobrze paraleli kosmologii starotestamentowej. Pozostaje więc rozwiązanie wskazujące na krzyż, co korespondowałoby z kontekstem i tokiem dowodzenia Autora Listu – rozmiary odkupienia dokonanego na krzyżu pozwalają lepiej poznać ogrom miłości Chrystusa do człowieka.
To rozwiązanie pojawia się w dziejach egzegezy już u św. Augustyna, który mówiąc o tej interpretacji stwierdza „recte intellegitur” (tł. słusznie jest rozumiane), co potwierdza, że pojawiła się ona już w dawniejszych czasach. Choć św. Ireneusz z Lyonu nie podaje wprost takiej interpretacji, zdaje się ją znać i sugerować. Mówi on o krzyżu i jego „ekonomii” w takie sposób: drzewo rajskie było przyczyną porażki, utraty, natomiast drzewo krzyża przywraca. Ono ukazuje w sobie wysokość, długość i szerokość, łącząc w sobie wszystkich ludzi z Bogiem. W innym miejscu mówi natomiast o Chrystusie rozpiętym na krzyżu, który jako wszechmocne Słowo Boga obejmuje wszystkie „cztery wymiary” i wszystkie cztery strony świata (jako verus Deus i verus homo), aby wszystkich rozproszonych powołać do znajomości Ojca. Ta idea zjednoczenia ludzkości w Bogu jest jedną z głównych myśli Listu do Efezjan.
Źródło tekstu: biblista.pl, Bartłomiej Sokal
Święty Paweł tajemnicę, o której mówi, opisał szczegółowo w poprzednim rozdziale. Tutaj jedynie pokrótce stwierdza, że poganie już są współdziedzicami Ciała Zbawiciela i uczestnikami obietnicy w Jezusie Chrystusie przez Ewangelię. Kiedy św. Paweł mówi słowo „poganie”, to używa go do zarysowania zasadniczego podziału — na pogan i na Żydów; na tych, którzy pochodzą z Izraela, i na tych, którzy są spoza Izraela. Ale kiedy mówi o poganach w tym sensie, to w gruncie rzeczy mówi o ludziach takich jak my. Dla św. Pawła to jest główna oś jego misji: aby uświadomić wszystkim ludziom na świecie, że nie ma już żadnej bariery między człowiekiem a Bogiem; że Prawo, według którego Żydzi żyli do tej pory — i które św. Paweł uznaje za jak najbardziej święte — już nie obowiązuje. Nie ma już ludzi, którzy są bardziej uprzywilejowani w relacji z Panem Bogiem i takich, którzy uprzywilejowani są mniej. To możemy odnieść do wszystkich ludzi, do każdego pojedynczego człowieka. O każdym możemy dziś powiedzieć, że nie ma bariery między nim a Bogiem. Moglibyśmy nawet to przeformułować i zrobić moralny wyrzut, pytając: Skoro jest tak, jak mówi św. Paweł, jaką ty masz wymówkę, żeby nie żyć w jedności z Panem Bogiem, żeby być daleko od Niego? Paweł mówi dzisiaj, że nie ma żadnej przeszkody, która by usprawiedliwiała oddalenie od Pana Boga. To wszystko zostało zniesione. Zatem jeżeli tylko chcesz, możesz mieć do Niego przystęp. Jeżeli sam z siebie nie zatrzymasz się na tej drodze, to nikt nie może cię zatrzymać.
Gdy czytam ten fragment z Listu do Efezjan, to zawsze robi na mnie ogromne wrażenie, w jakim dziejowym momencie św. Paweł zaczyna swą misję. Ten list jest pisany zaledwie na kilka lat przed zburzeniem Jerozolimy w roku 70., przed krytycznym momentem dla narodu żydowskiego, kiedy jego świątynia została zburzona; kiedy to główne miasto zostało zdobyte i rozpoczyna się dotkliwy proces rozproszenia tego narodu. I ten moment, w którym św. Paweł głosi, że Prawo już nie obowiązuje, przypada dokładnie na ten moment w dziejach, kiedy historia narodu żydowskiego jest na zakręcie. Gdy Paweł głosi wolność od Prawa, już tylko krótkie lata dzielą Izrael od utraty miejsca symbolizującego Prawo — świątyni.
W takim właśnie punkcie wszyscy słyszą Dobrą Nowinę. Paweł idzie do pogan z tym, co dotąd było przeznaczone tylko dla jednej grupy osób. W krajach otaczających Żydów wyznawano rzeczywiście wielu bogów; Paweł niesie wiarę w Jedynego dalej, do pogan. Ta właśnie wiara jest głoszona innym narodom. To opatrznościowe.
Jedno z ulubionych słów św. Pawła to „bogactwo”. W czytanym fragmencie występuje ono dwa razy. Kiedy napotykam to słowo, przywołuję w głowie to, jak św. Paweł je prawdopodobnie rozumie: Pan Bóg jest bogaty, a więc w relacji z nami nie daje jakichś skrawków, jakichś ochłapów, czegoś zaledwie elementarnego. Nie — Pan Bóg jest wobec człowieka hojny, zwraca się do niego z wielką serdecznością.
Nieraz robi się rozróżnienie na Boga filozofów i Boga Biblii, tzn. można mówić o Bogu językiem filozoficznym, a Jego przymioty wywodzić z czysto rozumowych przesłanek. Można też o Nim mówić tak, jak robi to Pismo Święte, gdy posługuje się metaforą, językiem poetyckim, częstokroć porównując Boga do człowieka — mówiąc, że Bóg się gniewa albo że Bogu zadrżały nerki. Jeden język jest chłodny, wycyzelowany, drugi zaś pełen uczuć, barwny, choć przedstawia Pana Boga czasem właśnie jak człowieka. Żaden z tych języków nie jest doskonały. Jeśli chodzi o tradycję naszego Kościoła, uważam, że oba zostały ze sobą bardzo dobrze zintegrowane. Lecz czytając św. Pawła i napotykając takie pojęcia jak bogactwo Chrystusa albo bogactwo chwały Bożej, czy wreszcie bogactwo Jego łaski, należy pamiętać, że Paweł mówi tym drugim językiem: by wyrazić dobroć Boga, mówi o Nim, że jest po prostu bogaty, a to znaczy: bardzo hojny, mający bardzo dużo do zaoferowania, nie dający oszczędnie, skąpo. To jest inny sposób myślenia o Panu Bogu niż taki, który mówi o Nim jedynie jako o najwyższym bycie, podtrzymującym w istnieniu cały wszechświat, stanowiącym część składową pewnego systemu. Bóg św. Pawła jest bardzo żywy: to jest Bóg ogromnie zaangażowany w relację z człowiekiem, którego serce jest pełne miłości do człowieka.
Pomyślmy teraz sami, jakie mamy relacje z naszymi przyjaciółmi. Pomyślmy o jakiejś osobie, która jest nam bliska, której jesteśmy życzliwi i wyobraźmy sobie, że idziemy do niej w odwiedziny. Chcemy sprawić jej przyjemność i bierzemy np. jakąś książkę lub słodycze czy butelkę wina, żeby ta osoba zwyczajnie się ucieszyła. To się bierze z obfitości serdeczności, jaką mamy w sercu: ta osoba jest nam bliska, chcemy zrobić jej przyjemność, więc zdobywamy się na taki gest. On nie jest konieczny, bez niego nasza przyjaźń trwałaby dalej, a jednak często coś skłania nas do tego, by być hojnym w relacji do drugiego człowieka. Jeżeli my staramy się być czasem tacy hojni, to o wiele bardziej musimy odnieść to do Pana Boga. On patrzy na nas i czuje, że chce być nieskończenie hojny.
Bardzo też mnie ujmuje, zwłaszcza w kontekście obecnej sytuacji Kościoła, sposób, w jaki św. Paweł mówi o Kościele. Przypominam: Przez to teraz wieloraka w przejawach mądrość Boga poprzez Kościół stanie się jawna Zwierzchnościom i Władzom na wyżynach niebieskich – zgodnie z planem wieków, jaki powziął Bóg w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. Dla św. Pawła Kościół to ewidentnie nie jest instytucja ziemska czy czysto ludzka. Gdy Paweł pisze o Zwierzchnościach i Władzach, to ma oczywiście na myśli anioły, duchy niebieskie; posługuje się nazwami z hierarchii anielskiej. Mówi, że są duchy, które Pan Bóg stworzył, duchy różnego rodzaju, a Kościół ma za zadanie objawić zamiar Boży nie tylko ludziom, ale nawet tymże duchom. Pomyślmy przez moment, jaka wizja Kościoła za tym stoi. To nie jest Kościół, który działa tylko na ziemi, tylko w konkretnym okresie czasu. To jest Kościół wręcz kosmiczny, bo stojące przed nim wyzwania sięgają wyżej nieba. To jest Kościół, który ma oznajmiać ważne prawdy nawet aniołom. To ważne zwłaszcza dzisiaj, bo ciągle musimy bronić tego, że znajdujemy się w Kościele, postrzeganym przede wszystkim jako instytucja i jako struktura tworzona przez ludzi.
Kościół pochodzi od Boga i ma zadanie przekraczające nasz tylko, ziemski wymiar. Trudno mówić o tym, co dokładnie oznaczają te słowa: oznajmić cokolwiek Zwierzchnościom i Władzom na wyżynach niebieskich – nie umiemy tego sobie uporządkować, ale to jasno pokazuje, czym dla św. Pawła Kościół jest. To jest coś przede wszystkim duchowego — owszem, coś, co tworzą ludzie, lecz co opiera się ich grzechom; błędom, które ludzie nieodmiennie ze sobą w Kościół wnoszą. Kościół jest wieczny, ponieważ jest tworem samego Boga. To właśnie często mi przychodzi do głowy dziś, kiedy toczymy dyskusje z ludźmi, którzy Kościół porzucają i którzy nie potrafią nas zrozumieć. „Jak ty możesz jeszcze w Kościele trwać, skoro tutaj są takie skandale, takie problemy?”. Znam szereg osób, które odeszły z Kościoła, ale chcą podtrzymywać relację z Panem Bogiem, z Chrystusem. W rozmowie z takimi osobami jedna sprawa musi być wydobyta na wierzch, to znaczy kwestia: jak możesz pogodzić jedno z drugim? Cały Nowy Testament, na czele z listami Pawłowymi, pokazuje wyraźnie, że Kościoła i Chrystusa nie da się od siebie odseparować, a Kościół dla chrześcijanina to jest coś nieodzownego. Możesz mieć szereg zastrzeżeń co do tego, jaki ten Kościół dzisiaj jest, jak się manifestuje, ale to nie oznacza, że wszystko o nim wiesz. To, że żyjesz w Kościele w naszych czasach, nie oznacza, że wiesz o nim wszystko, bo Kościół zna się wtedy, kiedy zna się Chrystusa — i odwrotnie. Ta relacja jest nierozerwalna. Jedno i drugie jest od siebie bardzo mocno uzależnione.
Znów pojawia się nam pojęcie bogactwa: aby według bogactwa swej chwały sprawił w was przez Ducha swego, by potężnie wzmocnił się wewnętrzny człowiek. Muszę przyznać się, że kiedy przez ostatnie lata napotykałem u św. Pawła takie pojęcia jak „wewnętrzny człowiek” albo „nowy człowiek” (Paweł lubi te dychotomie: zewnętrzny człowiek–wewnętrzny człowiek, stary człowiek–nowy człowiek), specyficznie je sobie wyjaśniałem. Sądziłem, że „wewnętrzny człowiek” to jakiś głęboki pokład naszej tożsamości. Rozumowałem tak: gdy naprawdę głęboko zajrzymy w swoje serce, w swoją duszę, to tam właśnie jest ten wewnętrzny człowiek; człowiek wewnętrzny to jest moje „ja” wolne od grzechów, wolne od namiętności, od wszystkiego, co we mnie złe, co się Bogu nie podoba; wewnętrzny człowiek to jest to, jak Pan Bóg mnie widzi. Bo Pan Bóg powołał mnie nie do tego, bym grzeszył, ale do tego, bym był wolny w Chrystusie. Być wolnym w tym sensie to odkryć „wewnętrznego człowieka”.
To rozumienie tego pojęcia nie jest złe, pewnie coś w tym jest. Każdy z nas czegoś takiego doświadcza, kiedy się modlimy; kiedy próbujemy po kolei z naszymi słabościami, namiętnościami, trudnościami wewnętrznymi walczyć, podporządkowywać je Panu Bogu. Wówczas coraz bardziej pogłębiamy poznanie samych siebie i prawdy, że mojej tożsamości, tego, kim ja jestem, wcale nie tworzą moje grzechy; jest we mnie coś więcej. Pan Bóg patrzy na mnie inaczej.
Jednak im więcej czytam św. Pawła, im częściej widzę te sformułowania, im lepiej znam jego teologię życia duchowego, tym bardziej postrzegam to w inny sposób: św. Paweł mówi przez to pojęcie o samym Chrystusie. Dla św. Pawła wszystko, co dzieje się w życiu duchowym, dzieje się przez Chrystusa. Do takiego stopnia, że w Liście do Galatów powie, iż to nie on już żyje, ale żyje w nim Chrystus. To wcale nie jest łatwe do zaakceptowania, bo pierwszy odruch u wielu ludzi jest taki: czy to, co jest we mnie, nie ma wartości? Czy to kim ja jestem, ja jako ja, nie ma dla Boga znaczenia? A św. Paweł zdaje się mówić: przede wszystkim Chrystus. Musimy znaleźć sposób, żeby jedno z drugim pogodzić. Dla chrześcijanina zakorzenionego w Ewangelii to prawda nie do ominięcia: chrześcijanin to ktoś, kto swoje życie traci, aby je zyskać. Tylko tak to wszystko daje się ze sobą pogodzić. Tak naprawdę zatem jeżeli chcemy dowiedzieć się, kim jesteśmy, najlepiej dowiemy się tego, kiedy wejdziemy w najściślejszą relację z Chrystusem. Wtedy tylko odsłania się, kim jesteśmy w istocie.
Dzisiaj te słowa trochę nam się już osłuchały, ale kiedy Jan Paweł II mówił, że nie da się zrozumieć człowieka bez Chrystusa, to właśnie próbował uchwycić tę prawdę: to, kim jesteśmy, nie objawia się w samym wglądzie w samych siebie, w toku medytacji nad tym, kim jesteśmy; tak do tego nie dojdziemy. To jest o wiele za mało. To, kim jesteśmy, objawia się w naszym spotkaniu z Chrystusem. To nasza relacja z Chrystusem niesie całe nasze życie duchowe. Tym jest właśnie modlitwa. Jeżeli modlimy się do Ojca, modlimy się przez Chrystusa.
W filmie „Ludzie Boga” o trapistach w Algierii już pod koniec filmu jest taka scena: jeden z mnichów, br. Luc, pisze list do przyjaciela. W końcu przestaje pisać i kamera pokazuje go, jak w bibliotece podchodzi do plakatu na ścianie, na którym jest wydrukowany obraz Caravaggia przedstawiający Chrystusa. Luc przytula się do tej ściany, do tego plakatu; przyciska się całym ciałem do wizerunku Chrystusa. Przeczuwa, że niedługo czeka ich gwałtowna śmierć. W tym momencie jego reakcją nie jest jednak ucieczka, ale jak najściślejsze przylgnięcie do Chrystusa. To piękny moment, bo Luc nie teoretyzuje na te tematy, nie przeżywa też jedynie w swym wnętrzu, ale wręcz chce przeżyć to całym ciałem. Całe życie przeżył w klasztorze i w momencie, gdy widzi, że jego los ostatecznie złączy się z Chrystusem, ma taki właśnie odruch: przycisnąć się do wizerunku Zbawiciela, choćby wydrukowanego na plakacie. Z jednej strony takie prozaiczne, a z drugiej strony wyczuwamy, jak wielka jest za tym głębia.
To, że używanie sformułowania „wewnętrzny człowiek” jest jednym ze sposobów mówienia o Chrystusie, przekonanie, że to Chrystus jest tym wewnętrznym człowiekiem, który ma się w nas ukształtować, w moim odczuciu potwierdzają słowa, które zaraz potem padają: Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości zakorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa.
Święty Grzegorz z Nyssy komentuje te tajemnicze pojęcia: Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość. Mówi, że jeśli chcemy je zrozumieć, to powinniśmy stanąć na ziemi, spojrzeć wysoko w niebo, pomyśleć, że pod nami jest, jak on to mówił, otchłań, spojrzeć w lewo i w prawo, tam gdzie słońce wschodzi i gdzie zachodzi, i pomyśleć o tym, że to wszystko stworzył Bóg; w tych wszystkich kierunkach Pan Bóg jest obecny. Grzegorz z Nyssy radzi chrześcijaninowi, żeby przypomniał sobie słowa psalmu Dawidowego, konkretnie Psalmu 139:
Gdzież odejdę daleko od Twojego ducha?
Gdzie ucieknę od Twego oblicza?
Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś;
jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę.
Gdybym wziął skrzydła jutrzenki,
zamieszkał na krańcu morza:
tam również Twa ręka będzie mnie wiodła
i podtrzyma mię Twoja prawica.
Jest niebo, jest Szeol, jest jutrzenka, jest kraniec morza — są wszystkie kierunki świata i we wszystkich tych kierunkach psalmista widzi obecność Bożą; Pan Bóg ze wszystkich stron go ogarnia i wszędzie będzie mu towarzyszył. Grzegorz z Nyssy jednak wcale na tym nie poprzestaje, bo o tym wszyscy wiemy: Pan Bóg jest wszędzie obecny, prowadzi nas, stworzył to wszystko, co nas otacza. Lecz Grzegorz mówi więcej: właśnie dlatego ukrzyżowano Syna Bożego na krzyżu, to znaczy na dwóch skrzyżowanych belkach. On duchowo interpretuje znak krzyża. Mówi, że Krzyż ma taki kształt, bo ma pokazywać: Chrystus oddał życie za cały świat, w Chrystusie cały świat został stworzony, w Chrystusie wszystko zostało ukrzyżowane, w Chrystusie wszystko zostało z Ojcem pojednane.
Teraz, kiedy mamy czas Adwentu, ten pierwszy okres, który tradycyjnie jest poświęcony przygotowaniu się na drugie przyjście Chrystusa, na przyjście Chrystusa na końcu czasów, pomyślmy o tym w taki sposób: ten Krzyż Chrystusa już dziś, już teraz, przenika całą rzeczywistość. Chrystus już został ukrzyżowany za cały świat, cały świat został z Nim pojednany i w związku z tym nasze życie nie ma być tylko oczekiwaniem na coś, co się zdarzy w dalekiej perspektywie. Ten Krzyż mamy mieć stale przed oczyma. Nie jako symbol tylko i wyłącznie cierpienia, bo Krzyż jest przede wszystkim symbolem miłości, symbolem pojednania człowieka z Bogiem.
Te wszystkie cztery wymiary, o których pisze św. Paweł, pokazują, że nie ma na świecie niczego, czego by Bóg nie wziął znów w swoje ręce, czego by znów do siebie nie odniósł, co by nie miało do Niego powrócić. Wszystko zostało znów z Nim pojednane.
Kiedy czytam ten fragment o Wysokości, Głębokości, Szerokości, przypomina mi się często urywek z Dialogów św. Grzegorza Wielkiego. Chodzi mi o ten moment, krótko przed śmiercią św. Benedykta, kiedy św. Benedykt zobaczył cały świat w jednym promieniu Słońca. Święty Paweł ma takie rozumienie życia duchowego: dzięki niemu człowiek otrzymuje szczególne poznanie, bo wszystko odnosi do Chrystusa. To, co św. Paweł pisze o poznaniu, czasem prowadziło do błędnych interpretacji — uważano, że św. Paweł sugeruje, iż chrześcijaństwo może być rodzajem gnozy, ezoterycznym wtajemniczeniem w jakąś tajną wiedzę. Jednak Pawłowi nie chodzi o żadne wróżenie. Dla św. Pawła tajemnicą jest to, co mówi wprost w Liście do Efezjan: sam Chrystus. Odkryć Tajemnicę to odkryć Chrystusa. Odkryć głębię Tajemnicy znaczy odkryć Chrystusa w każdym momencie naszego życia, w każdym jego wymiarze. Kiedy więc św. Benedyktowi cały wielki świat ukazuje się w jednym promieniu Słońca, to znaczy, że jemu jako człowiekowi, który był w zażyłości z Bogiem przez długie lata swego życia w klasztorze, dana jest szczególna łaska: zobaczyć cały świat nie jako coś szczególnie bogatego, złożonego, ale jako coś tak radykalnie małego wobec tego, kim Pan Bóg jest. Benedykt stoi przed Bogiem i dla Benedykta cały kosmos jest zaledwie jednym promieniem światła. Taki jest Bóg; taki jest Stwórca w relacji do swojego stworzenia. To nie znaczy, że stworzenie jest nieważne, nikczemne, ale Bóg jest nieskończenie większy od swego dzieła.
I wreszcie miłość, która przewyższa wiedzę: kolejne sformułowanie św. Pawła, które jest właściwe, aby je odnieść do św. Benedykta. Święty Benedykt w młodzieńczym porywie zrezygnował z wszelkiej edukacji i odszedł do pustelni. Tam stał się „nieuczony, lecz wiedziony przez mądrość”, jak pisze św. Grzegorz Wielki. To nie oznacza, że mamy rezygnować z wszelkiej nauki. Mamy jednak do czynienia z głęboką intuicją św. Pawła: najwartościowsze poznanie, najwartościowsza wiedza, rodzi się z miłości — z miłości, jaka jest między nami a Panem Bogiem. To jest ta jedna prawda, którą musimy w życiu znać, a która sprawi, że wszystko inne ułoży się i odnajdzie swoje miejsce. Taka jest szkoła św. Benedykta. On zaczyna od tego, że idzie na pustelnię, pozostaje sam na sam z Panem Bogiem i z tego doświadczenia uczy się wszystkiego — bezpośrednio.
Taka jest sztuka życia chrześcijańskiego: każdą chwilę umieć do Pana Boga odnieść, w każdym momencie naszego życia szukać Bożej obecności, wszystko odnosić do Chrystusa. Jak ten bohater filmu, o którym wam mówiłem, który wobec zbliżającej się śmierci przylgnął do Chrystusa — i to wszystko mu wyjaśnia. Niech to będzie ostatnia refleksja naszych rozważań. Choć cały czas myślimy o tych prawdach w kontekście Adwentu, kiedy czekamy na przyjście Chrystusa, pamiętajmy, że On już tu jest. I nie ma życia duchowego bez uświadomienia sobie tej prawdy, że Pan Bóg już dzisiaj jest między nami i dzisiaj każdy moment naszego życia możemy do Niego odnosić.
Źródło tekstu: cspb.pl