Wiara i trudności
LEKTURA DODATKOWA
Radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku (1 P 1,6) – mówi autor 1 Listu Piotra. Gdyby zestawić ten werset z wieloma innymi, które odpowiadają na pytanie: „jak postępować na co dzień, aby żyć w harmonii z Bogiem”, wówczas można by odkryć swego rodzaju chrześcijańską złotą zasadę życia. Jest to zarazem pewien paradoks. Otóż należy się „radować”, pomimo iż zdarza się „przykrość”; jak gdyby „cieszyć się w smutku”.
W całości wspomniany werset brzmi: Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń (1 P 1,6). „Doświadczenie”, czyli grecki peirasmois, oznacza w tym przypadku wszelkie trudności, przeciwności, przeszkody, a nawet upadki. Słowa tego używano niegdyś na oznaczenie ściskania czegoś w imadle albo „próby ognia”, jakiej poddawano drogocenny kruszec. Tak więc na pewnym poziomie odczuwania daje o sobie znać smutek, ale wyższa część duszy – bardziej podległa łasce i prawdzie – przemienia stosunek do doświadczeń na radosne i twórcze. List do Jakuba idzie jeszcze dalej, pouczając, że należy być dobrej myśli już nie tylko pomimo tak wielkich trudności, ale wręcz z ich powodu. Można bowiem przeczytać: Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia (Jk 1,2). Na jakimś wyższym poziomie serca można zatem cieszyć się, a nawet dziękować za każdą „próbę ogniową”, której poddawany jest człowiek. Ona w jakiś sposób okazuje się owocna. Warunkiem jest jednak przeżywanie doświadczeń w głębi wiary. Ona zaś – jak uczy Pismo Święte – nie usycha, ale karmi się trudnościami.
Ojcowie Kościoła i wielcy teologowie średniowiecza niestrudzenie powtarzali, że „wiara ma swoje oczy”[1]. A więc cechuje ją inny punkt widzenia, zdecydowanie różny od tego, do którego przyzwyczaił się człowiek polegający tylko na tym, co dostrzega czy czuje. Stąd wniosek, że dzięki wierze można spojrzeć na wszystkie sprawy jakby oczami Boga[2]. On sam powiedział o sobie prorokowi: jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi (Iz 55,9). Cały trud polega na tym, że człowiek nie widzi dokładnie różnych ziemskich doświadczeń z perspektywy nieba. Może więc tylko zaufać, polegając na tym, co mówi o nich Słowo Boże. Doświadczenie pokazuje, że takie spokojne zawierzenie jest czymś najprostszym, a zarazem najtrudniejszym. Wymaga ono bowiem oparcia się na czymś, czego nie zbudował sobie sam człowiek, a więc nie może sprawować nad tym kontroli, lecz na słowach, które przyszły z góry i wymagają nieustannego „wychodzenia” z samego siebie. I chociaż podstawą Słowa Bożego jest prawda, czy wręcz ono samo jest prawdą, to naturalnie łatwiej jest zaufać własnym troskom oraz przewidywaniom. Tymczasem Bóg powtarza: myśli moje – nad myślami waszymi (Iz 55,9).
Ponieważ „wiara ma swoje oczy”, we wszystkich doświadczeniach widzi nie tyle rzeczywistą przeszkodę, co okazję do wzrostu. W tym, co po ludzku wydaje się jej przeciwne, ona z samej swojej istoty dostrzega umocnienie. Dlatego autor 1 Listu Piotra pisze, że dzięki „próbie ogniowej” wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota (1 P 1,7), ponieważ – jak mówi Pismo w innym miejscu – to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość (Jk 1,3), a przez wiarę i cierpliwość ludzie stają się dziedzicami obietnic (Hbr 6,12). Przeciwności nie są wobec tego niszczące dla zaufania, ale przeciwnie – jawią się jako potrzebne do tego, aby zaufanie było prawdziwe. Pomimo iż typowo „ludzka” skłonność chciałaby uniknąć „prób ogniowych”, bez nich wiara nie mogłaby dojrzewać, zapuszczać korzeni, umacniać się i rosnąć. Można powiedzieć, że strumień, który spływając w dół natrafia na wiele przeszkód w postaci kamieni i skał, zyskuje dzięki temu coraz więcej minerałów. I znowu: do przyswojenia sobie tej postawy potrzebne jest otworzenie okien serca na nowy horyzont, mniej związany z „naturalnymi” przyzwyczajeniami, a bardziej – z Duchem, który nieustannie wyprowadza, wyrywa i przełamuje. Różaniec z samej swej istoty jest formą takiej właśnie „otwierającej” modlitwy.
Literatura pobożna często wracała do prawdy, że na rozmaite sytuacje można zareagować „po ludzku”, albo „według Ducha”. Uczucia i emocje należą do natury człowieka, i jako takie odpowiadają na przeciwności. Ale dzięki wierze można wznieść się wyżej, na poziom duchowy, który pozwala spojrzeć na wszystko przez pryzmat nadziei. Tak zwane „życie wedle Ducha” poszerza granice tego, czego człowiek doświadcza i co odczuwa[3]. Jest jak zaczerpnięcie świeżego powietrza. Jeżeli Pismo Święte mówi, że stał się pierwszy człowiek, Adam, duszą żyjącą, a ostatni Adam duchem ożywiającym (1 Kor 15,45), to prawda ta otwiera nowy horyzont dla przeżywania codzienności. Oznacza ona, że Bóg powołał do istnienia człowieka jako istotę żywą, ale dopiero tchnienie Ducha Świętego napełniło wiernych nowymi siłami, dającymi rozkwit, odświeżenie serca i możliwość owocowania. A więc warto zgłębiać to, co kryje się za biblijnym określeniem „życie”, jak chociażby w obietnicy: Szukajcie dobra, a nie zła, abyście żyli (Am 5,14). Chodzi tu bowiem nie tylko o zwykłe życie w sensie procesów biologicznych, albo o przejście po śmierci do wieczności, ale także o to, co można nazwać „prawdziwym życiem”, „życiem w pełni”, esencją życia, wejściem w ożywiający nurt.
Tym sposobem odsłania się nowa przestrzeń do rozumienia różańca jako medytacji, zwłaszcza w jego specyficznej rytmice i powtarzalności. Wraz z każdym kolejnym Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo dokonuje się stopniowe otwieranie serca na wspomniany nowy, „duchowy” poziom świadomego życia, z którego wiele spraw ziemskich wygląda jak przepływające po niebie chmury. Musi to być powtarzana w kółko modlitwa, ponieważ ona przyzwyczaja człowieka do życia „według Ducha”. Jest to wejście w modlitewny krwioobieg, cyrkulowanie we wnętrzu ludzkim uświęconych słów, uczenie się nowego, „duchowego” oddechu. Różaniec okazuje się zatem nie tylko zwykłym zawołaniem do Boga, biorącym sobie za towarzyszkę Maryję, ale przede wszystkim jawi się jako zanurzenie samego siebie w sferze duchowej, a następnie – pozostanie w niej. Im dłużej człowiek trwa w tym szczególnym klimacie, tym skuteczniej uczy się korzystania z „innych oczu” wiary. Można wreszcie odwołać się do obrazu górskiego strumienia, który prze naprzód, pomimo iż na swojej drodze znajduje przeszkody. Różaniec uczy takiego praktykowania wiary: wobec różnych życiowych doświadczeń powtarzanie słów ufności wciąż trwa i trwa, i przebija się na drugą stronę, pozwalając w międzyczasie na dojrzewanie.
Michał Gołębiowski, źródło tekstu: christianitas.org