Wygnany z Casablanki, czyli mężczyzna dzisiaj

Grupa docelowa: Młodzież Rodzaj nauki: Lektura Tagi: Mężczyzna

Chłopiec czy młody mężczyzna poddany presji społeczeństwa i mass mediów nie otrzymuje żadnych wzorców alternatywnych.

Kryzys męskości wiąże się na pewno z kryzysem ojcostwa, a instytucja mentora także upadła w chwili upowszechnienia masowego szkolnictwa. Nawet jeśli mężczyzna znajdzie w sobie dość rozumu i siły, aby próbować wyjść ze ślepego zaułka, w jaki został zapędzony jego rodzaj, niełatwo znajdzie instrumenty niezbędne w walce o swoją tożsamość.

1.

„Męski punkt widzenia”. „Męska rzecz”. „Czasopismo każdego mężczyzny”. „Zdrowy magazyn dla mężczyzn”. To podtytuły kilku czasopism z półki, którą w empikach podpisuje się na ogół jednak nie jako „Czasopisma dla mężczyzn”, ale „Czasopisma dla panów”. Któż to jest „pan” w takim określeniu? Sądzę, że próbuje ono delikatnie nazwać hybrydę powstałą wskutek zadziwiających skrzyżowań wzorców brutala i delikatnisia, supersamca i eunucha, dzikusa i eleganta, prymitywa i inteligenta. Na przykładzie kilku aktualnych numerów pism zgarniętych z półki w empiku chcę napisać właśnie o tym, kim jest ów pan, ewentualnie dodać kilka wyobrażeń, jak niegdysiejszy mężczyzna przemienił się w dzisiejszego pana.

Jak było „zawsze”, wiadomo: on polował, ona gotowała. Jeszcze za Hemingwaya mężczyzna mógł od biedy spełniać swą męskość ze strzelbą w ręku, przynajmniej w Ameryce. Dziś nie ma nawet cienia szansy być prawdziwym myśliwym. Zwierzęta są dziś bezbronne i polowanie to po prostu odstrzał, myślistwo przestało być sposobem przetrwania, zmaganiem człowieka ze zwierzęciem czy choćby męską przygodą, a zmieniło się w niewymagający sport dla starszych panów, taki sam, jak wędkarstwo. Ale nawet wędkarz sądzi, że ma w sobie żyłkę wojownika; pan wciąż ma walkę we krwi i lubuje się w jej retoryce. Nawet reklamy wentylatorów, klimatyzatorów i nawilżaczy powietrza do stosowania w biurze podczas upałów, podawane mu są pod hasłem „Szkoła przetrwania”. Pan nie walczy, ale gdyby zaszła taka potrzeba, to powalczyłby. Na razie czyta o wojnie, zapasach sumo i sztuce samoobrony. Wraz z instrukcją odczytywania danych z biletu lotniczego podawana jest mu ilustrowana recepta, jak obezwładnić terrorystę na pokładzie samolotu.

Panu wydaje się, że jest dziki. Dotyczy to jego natury, ale również, przynajmniej w wakacje, sposobu życia. Czytelnik pisze: „Po wasze pismo sięgnąłem 6 miesięcy temu jako młody, niedoświadczony chłopiec. CKM diametralnie mnie zmienił. Obudziło się we mnie zwierzę, działam instynktownie, moje życie nabrało sensu”. Żeby pan poczuł się jeszcze bar-dziej dziki, redakcja pokazuje mu na rysunkach, jak skonstruować ognisko, przypomina też niczym troskliwa mama, co trzeba zabrać ze sobą na wyprawę w dzicz (m. in. telewizorek, telefon z aparatem fotograficznym, prezerwatywy i „spodnie typu safari, które sprawią, że poczujesz się jak w pustyni i puszczy”). Pan prowadzi życie uregulowane, które nie zostawia miejsca na improwizację, zaskoczenie i przygodę inną, niż zaplanowana – już z zawartości wakacyjnego worka widać, że planowaniu podlegają nawet przygody erotyczne. Kiedy pan potrzebuje przygody, skacze ze spadochronem („skok z 2 instruktorami 500 zł, filmowanie 150 zł”) albo bierze udział w rajdzie po bezdrożach egzotycznych krajów („Prawdziwym wyzwaniem była też konna przeprawa przez góry. I to nie tylko dlatego, że część osób nigdy wcześniej nie miała okazji siedzieć w siodle”). „Skok adrenaliny” to jedno z ulubionych uczuć pana. Za przygodą gotów jest pojechać na kraj świata, na przykład do Beninu, aby zapoznać się z obrzędami voodoo. Symptomatyczny jest opis znajdowania przygody, autorstwa jednego pana, który tam właśnie pojechał: „I jak ja znajdę wilkołaka, skoro nie mogę odnaleźć tu automatu z zimną coca-colą? (…) Podchodzi do mnie stary mężczyzna w wielkim kapeluszu. – Szukasz magii, monsieur? – pyta. – Jasne – mówię i wyjawiam mu cel swojej wizyty. Staruszek śmieje się piskliwie i żąda 100 dolarów za pokazanie drogi do największego kapłana w kraju”.

Od razu rzuca się w oczy, że pan musi być szczęśliwy. W kilku bieżących numerach pism dla panów, którymi się posiłkuję, nie ma bodaj ani jednej wypowiedzi, nawet w poczcie redakcyjnej, człowieka niezadowolonego z życia. I ani jednego zdjęcia takiego, chyba że są to na przykład epatujące sensacją zdjęcia z pogrzebów w „Maximie”. Fundamentem, na którym pan buduje swoją tożsamość, a więc także swoje szczęście, jest jego życie erotyczne. Co najmniej połowa zawartości pism dla panów traktuje o seksie bądź go dotyczy. Sterczydełko pana jest tym jego orężem, którego nigdy się nie wyrzeknie w walce o własną męskość. Mimo to pan wciąż nie znalazł punktu G, więc po raz tysięczny wskazuje mu się drogę do niego. Bez udanego życia erotycznego „nie ma faceta”, co do tego panuje powszechna zgoda, tak w wypowiedziach redaktorów, jak i goszczących na łamach ludzi kultury, sportu czy businessu. Ci ostatni jak jeden mąż są tzw. ludźmi sukcesu (Grzegorz Rosiński: „To główny motor naszego życia”).

Pan nie jest monogamistą i wierność nie figuruje na liście jego zalet. Pierwsze pytanie redakcji CKM-u do pana Tomasza Pukackiego z grupy „Acid Drinkers” brzmi: „Pamiętasz może, ile kobiet przewinęło się przez twoje łóżko?” W odpowiedzi pada dumne: „Przestałem liczyć przy numerze 94, ale już w 1994 roku jakiś dziennikarz twierdził, że było ich ponad 300”. Zdarza się wprawdzie, że początkujący pan wyrwie się jak Filip z konopi w liście do redakcji: „Mam 19 lat, moja kobieta jest moją pierwszą partnerką – ja zresztą także jestem jej pierwszym i zaraz powiecie, że to złe, że nie współżyję z kobietami na prawo i lewo, a wiedzcie, że mam możliwości. Uważam, że monogamia jest cool”. Ale redakcja traktuje takich z pobłażaniem. A w samym zastrzeżeniu, że „mam możliwości”, widać aż nadto wyraźnie strach pana, że może być wzięty za samca nie do końca super. Pan Pukacki też przy pierwszej okazji podkreśla „możliwości”: „Mieliśmy niewiarygodnie wielkie penisy i nie podcieraliśmy sobie nimi tyłków”. Zdarza się też, że pan powie coś w rodzaju kwestii wygłoszonej przez Krzysztofa Cugowskiego: „Od czasu, kiedy poznałem moją obecną żonę, nikogo nie podrywałem”, ale samo to, że mowa o żonie „obecnej”, już monogamii zaprzecza. W każdym razie tymczasowa „wierność”, trwająca tak długo, jak długo trwa fascynacja erotyczna, jest możliwa dla pana.

Inteligencja pana jest inteligencją użytkową. Ważniejsze niż wiedza i mądrość są spryt, dowcip i umiejętność „znalezienia się”. Kiedy czytelnik „Maxima” wytyka redakcji błąd nazwania Omara Sharifa ekspertem od mostów, podczas gdy chodzi o to, że jest on za-wołanym brydżystą („bridge expert”), redakcja odpowiada: „Sorry, przyblondyniliśmy tro-chę”. Aczkolwiek pan lubi sobie wyobrażać, że jest już stuprocentowym mężczyzną, pozując na dojrzałego, doświadczonego i nauczonego mądrości przez życie. Wspomniany pan Pukacki na drugie pytanie CKM-u odpowiada z tą samą dumą, z jaką podawał swe kopulacyjne osiągi: „Teraz groupies nie używamy. Wyrośliśmy z tego”. Trudno powstrzymać się przy tej okazji od uwagi, że podobnie jak prezerwatyw, pan pań często u żywa.

Pan jest młody i nie ma żadnego pomysłu na starość. Ma tylko iluzję, że młodość da się przedłużyć w nieskończoność. Oznaki starości, o ile je zauważa, bierze za oznaki dojrzałości, a czasem wręcz… młodości! Niezastąpiony pan Pukacki mówi na przykład: „Na koncercie w Starachowicach poraził mnie prąd i wylądowałem w szpitalu. Tam powiedziano mi, że niektóre części mojego ciała należą do sześćdziesięciolatka. Ale trudno mi w to uwierzyć. (…) Ja jestem w zupełnie niezłej formie, potrafię przejechać na rowerze 80 kilometrów dziennie”. I absolutnie nie zauważa, że jego kolarski wyczyn to wynik, jakim mógłby się ewentualnie chlubić właśnie sześćdziesięciolatek. Pan dużo czasu spędza na siłowni, a jak go przypili, to i ścieżkę zdrowia zaliczy.

Pan ma pieniądze. I nie ciuła ich, ale po prostu ma. Pieniądze zastępują mu niegdysiejszą strzelbę, dzięki nim może polować na samochody, kobiety, podróże etc. Uwagi i portfela pana nie zaprzątają żadne dobroczynne, szlachetne cele, w pełnych reklam pismach dla panów nie ma miejsca dla tak dziś rozpowszechnionych ogłoszeń i apeli rodziców zbierających na operację dla ciężko chorych dzieci. W ogóle pan pozbawiony jest ogromnej części osobowości, którą zwykliśmy uznawać za przyrodzoną każdemu przedstawicielowi ludzkiego rodzaju. Niezdolny do współczucia, nie zawraca sobie też głowy moralnością czy etyką. Ponieważ lubi otrzymywać gotowe wzorce zachowań, zamiast moralności wystarcza mu fałszywe morale pseudo wojownika, zamiast etyki – etykieta. Nie przeżywa żadnych dylematów ani wyborów na poziomie fundamentalnym, ale najwyżej na wtórnym. To znaczy, nie wybiera na przykład między „mieć” i „być”, ale wybiera jedynie markę. Deklaruje się często jako miło-śnik życia rodzinnego, ale nie ma nic do powiedzenia jako ojciec, a bardzo mało jako mąż – głównie na temat seksu z żoną lub stosunku do stosunków pozamałżeńskich.

2.

Widzimy już jasno, że pan bardzo się różni od bohatera hemingwayowskiego, Johna Wayne’a, czy Greka Zorby. Grzegorz Rosiński dla „Maxima”: „…po wojnie faceci są o połowę mniej płodni niż przed nią. Tracą męskość. A jeżeli mężczyźni tracą męskość, to muszą sobie rekompensować to modą, designem, stylizacjami”. Pan jest właśnie przypadkiem mężczyzny stylizowanego. Po kilkusetletniej przerwie męskość stała się współcześnie ponownie kategorią bardziej kulturową, niż biologiczną. Oznacza to między innymi brak powszechnie uznawanych i sprawdzalnych kryteriów męskości, dlatego mężczyzna próbuje podołać wszelkim możliwym kryteriom, często sprzecznym. Kobiety dzięki sukcesom i upowszechnieniu feminizmu chyba wyraźniej określiły wyznaczniki kobiecości. Mężczyźni tymczasem nie nadążają i gubią się w zupełnie nowym dla nich świecie. Nie można być jednocześnie rozpustnikiem i ascetą, tak samo jak nie można być jednocześnie brutalem i delikatnisiem, ale można być gotowym sprawiać wrażenie każdego z nich. Więc mężczyzna nie mający szans wziąć się za bary z niedźwiedziem albo rąbać drzewa w lesie, idzie na siłownię, aby sprawiać wrażenie wyrwidęba i niedźwiedziobójcy. Siłownia jest lepsza niż topór, bo nie niszczy dłoni, i kiedy od mężczyzny zażąda się delikatności i czułości, jego delikatne dłonie będą kolejnym atrybutem inaczej pojmowanej męskości. Tu pora zauważyć, że pan ma wiele cech kobiecych. Po części jest to zapewne odpowiedzią na maskulinizację współczesnej kobiety, po części wynika może z niemożliwości dalszego tłumienia w sobie pierwiastka kobiecego, którego łatwiej było się wyprzeć mając możliwość ucieczki w tradycyjną męskość. W końcu wiadomo już, że męskość i kobiecość nie są wartościami przeciwstawnymi, ale uzupełniającymi się. Ale to, co uświadamia sobie mężczyzna, dla pana wciąż jest siłą, której presję odczuwa, a której nie rozumie. Prawdziwy mężczyzna znajduje w sobie najważniejsze pierwiastki kobiecości i pielęgnując je zbliża się ku pełnemu człowieczeństwu. Pan sprawia wrażenie, że czasem po prostu naśladuje baby: gotuje, pracowicie wybiera swój zapach, „rzeźbi” swoje ciało, pindrzy się przed lustrem. Im bardziej babieje (bo „niewieścieje” byłoby komplementem, na jaki nie zasłużył), tym bardziej ekstremalne wzorce mężczyzny wyznaje pogłębiając przepaść między sobą a „ideałem” męskości. Elizabeth Badinter w „Tożsamości mężczyzny” przypomina tak niedawno jeszcze popularny kowbojski typ tego ideału i zwraca uwagę, komu kowboj, ten super twardziel, ustąpił pola: „Przelotnym spojrzeniem ukazuje pokusę, żal – krótko mówiąc, daje do zrozumienia, że jednak ma serce. Podejrzewamy, że kocha swojego konia, przyjaciela, kobietę. I tu różni się zasadniczo od Rambo czy Terminatora, którzy nie mają już nawet takich słabostek. Obdarzeni „nadludzką” siłą, pozbyli się wszelkich uczuć. W swej zbroi z mięśni Rambo nie zawraca sobie głowy ani koniem, ani przyjacielem, ani kobietami. Jedynym jego towarzyszem jest olbrzymi, ostry sztylet, który służy mu za falliczny „talizman”, wzmacniający jego męskość”. To oczywiste, że żyjemy w czasach kolejnego kryzysu męskości i że reakcja mężczyzn jest tym razem bardziej histeryczna, niż kiedykolwiek. Kreowanie sztucznego i jawnie zakłamanego świata szczęśliwych „mężczyzn sukcesu”, z jakim mamy do czynienia w pismach dla panów, wydaje się jednym z dowodów tej tyleż skrzętnie, co nieudolnie skrywanej histerii.

Także z tym udawaniem mężczyzna nie nadąża. Jeszcze nie nauczył się rozpalać ogniska, a już musi poradzić sobie w pustyni i w puszczy. Jeszcze nie znalazł punktu G, a już ma być genialnym kreatorem orgazmów. Przypomina trzech nastolatków, z którymi podróżowałem kiedyś w jednym przedziale. Chłopcy bez skrępowania rozprawiali o masturbacji, przekonując się wzajemnie, że żaden z nich nigdy czymś tak wstydliwym i niemęskim się nie zajmował, nie wiedząc, że ich własna żarliwość, o statystykach nie mówiąc, świadczy przeciwko nim. Podobnie mężczyzna sukcesu nie zdaje sobie sprawy z oczywistej dla niektórych „współpasażerów” prawdy, którą ładnie wypowiedział np. Tadeusz Sławek: „Jeśli ktoś mówi „odniosłem sukces”, to znaczy, że skrzętnie ukrywa rejestr dwustu porażek odniesionych gdzie indziej, i to, podejrzewam, w ważniejszych dziedzinach życia”.

Sposób, w jaki mężczyzna udaje dzikusa, jest tak żenujący, że aż fascynujący. Jego pociąg do stanu „dzikości” (oczywiście rzekomego, bo gdyby mężczyzna był naprawdę dziki, nawet by tego nie zauważył) może wynikać stąd, że mężczyzna nie ma prawie żadnych szans na to, co nazywamy inicjacją. W „Żelaznym Janie” Robert Bly określa istotę męskiej inicjacji dosłownie jako „odejście na ramionach Dzikusa”. Przypomnijmy, że w tym arcywnikliwym odczytaniu baśni Braci Grimm złota piłka chłopca („jedność osobowości, którą cieszyliśmy się w dzieciństwie”) wpada do klatki Dzikusa, który za jej zwrot domaga się uwolnienia za pomocą klucza, który „znajduje się pod poduszką twojej matki”. Chłopiec stanie się mężczyzną, jeśli „uwolni się” od matki czy zgoła „zabije” ją.

Spójrzmy na współczesnego dwudziestolatka, a więc osobnika który nominalną dorosłość osiągnął przed dwoma laty: na ogół jest to młodzian w dużym stopniu uzależniony od rodziców, często pozostający na ich garnuszku, idealny kandydat na „wiecznego chłopca”. W jego przypadku próba odebrania matce klucza, o ile w ogóle do niej dojdzie, może przybrać tylko postać obśmianą przez Bly’a: ” – Chcę uwolnić Dzikusa! -Chodź no tutaj i pocałuj mamusię!”.

Choć panowie niechętnie się do tego przyznają, to kobiety w dużym stopniu określają ich wyobrażenie siebie samych jako mężczyzn. Pan poluje na kobiety, ale to specyficzny rodzaj polowania, w którym to myśliwy musi najpierw dać wziąć się na muszkę. Bo pan musi podobać się kobiecie. A jakie warunki dyktuje mu kobieta? Weźmy pierwszy z brzegu spośród licznych przykładów, fragment reklamującego bieliznę męską tekściku Joanny First: „Nasze prababki zwykły mawiać, że mężczyzna nie musi być piękny. Ma być tylko trochę ładniejszy od diabła. My, współczesne kobiety, wymagamy czegoś więcej. Mężczyzna nie musi być jak z bajki, ale musi być zadbany. Właściwie, co to znaczy zadbany? Dobrze ubrany, najlepiej w salonie Gianfranco Ferrere, idealnie ułożone włosy, perfumy świetnie podkreślające temperament, czasem czerwone porsche na parkingu…”. Tyle żądań, i to jeszcze nie jest „jak z bajki”? Co gorsza, jest to tylko część ogromnej listy wymagań do spełnienia, a co jeszcze gorsza, podsuwanych mężczyźnie typu puer aeternus prawdopodobnie przez kobietę typu puella aeternus, a więc poszerzających tylko błędne koło, w obrębie którego porusza się na swoim porsche mężczyzna ślepy jak kret. Że pan z naszych pism (a może po prostu „statystyczny” współczesny mężczyzna?) jest tym właśnie typem, niech przekona wyliczanka cech charakterystycznych wiecznego chłopca, którą powtarzam za Zenonem Waldemarem Dudkiem („Psychologia Małego Księcia”): „1) kompleks matki, 2) fascynacja kobietą idealną, 3) indywidualizm, 4) brak potrzeby adaptacji (bunt społeczny, eskapizm), 5) kompleks niższości wraz z kompensacyjnym poczuciem wyższości 6) psychologia młodzieńca, dominująca rola ideałów i wyobraźni 7) homoseksualizm lub donżuanizm (męskość wyalienowana od kobiecości)”. Listę tę Dudek uzupełnia cechami wskazanymi przez Marie Louise von Franz w jej głośnej analizie „Małego Księcia”: „kompleks Zbawiciela lub Mesjasza, lęk przed sytuacją, z której trudno byłoby się uwolnić, fascynacja niebezpiecznym sportem, unikanie zwyczajnych sytuacji „tu i teraz””. Choć portrety psychologiczne bohaterów pism dla panów są z natury tych pism uproszczone, wszystkie te cechy z wyjątkiem homoseksualizmu i kompleksu matki łatwo u wielu z nich wypatrzyć („Jako jeden z niewielu cliff diverów jest żonaty. Jego koledzy […] to najczęściej single” itp.). Zatrzymajmy się na chwilę przy fascynacji kobietą idealną i donżuanizmie, czyli cechom predestynującym do uwikłania się w złudny ciąg „obecnych żon”. Dudek pisze: „Mały Książę karmi się sennym wyobrażeniem róży (ukochanej), a nie doświadczeniem realnej więzi. (…) Ma on tendencję do zakochiwania się w idealnej kobiecie, z którą jednak nie potrafi się związać i ciągle odchodzi rozczarowany. Uczucie to więź i odpowiedzialność, którą próbuje uświadomić Małemu Księciu lis („jesteś odpowiedzialny za swoją różę”) i takie jest wyzwanie dla wiecznego chłopca”. Bly, w zgodzie z wyrażonym przez von Franz stwierdzeniem „życie wewnętrzne wymaga czasu”, ukonkretnia to wyzwanie i nadaje mu formę imperatywu: „Co to znaczy, że mężczyzna zakochuje się w czyjejś promiennej buzi? Może to oznaczać, że jego dusza ma pewną pracę do wykonania. (…) Zamiast ganiać za swoją wybranką, starać się „dorwać ją”, gdy będzie sama, bez męża – powinien on sam zamknąć się na trzy miesiące w górskiej chacie, pisać wiersze, pływać w górskich strumieniach i marzyć”. Jak widać, telewizorek i prezerwatywy nie zostały zaliczone przez Bly’a do niezbędnika mężczyzny dbającego o własny rozwój.

Jeżeli pan jest wojownikiem, to patrząc na fotografie panów w „Formie” czy „CKM-ie” chce się od razu zapytać: gdzie są jego blizny? Jeżeli pan jest dojrzałą osobowością, to słuchając bełkotu o sukcesach chce się zapytać, gdzie są blizny jego ducha? Przypomnijmy sobie Zorbę i jego „serce połatane jak żagiel”. Żeby być mężczyzną, trzeba poznać smak nieszczęścia i porażki, doznać własnej słabości. Bly mówi o „zaznawaniu popiołów”: „Skąd mamy rozumieć sens i potrzebę popiołów, skoro nasze społeczeństwo kreuje dla nas świat supermarketów i parków rozrywki, skoro każe nam się wierzyć, że nie ma niczego takiego jak śmierć, zeszpecenie, choroba, obłęd, ubóstwo, letarg czy cierpienie? Disneyland oznacza: „żadnych popiołów”.

Pan bardzo potrzebuje innych pism, choć o tym nie wie. Lecz nie ma szansy znaleźć na półce pisma „Klęska” obok pisma „Sukces” ani pisma „Mężczyzna i Śmierć” obok „Kobiety i Życia”. Łatwo obnażyć i wykpić pustkę i zagubienie ukryte pod wypracowaną muskulaturą, listą sukcesów i spokojem finansowym. Ale też niełatwo w disneylandowym świecie przeciwstawić się jego oczekiwaniom. Chłopiec czy młody mężczyzna poddany presji społeczeństwa i mass mediów nie otrzymuje żadnych wzorców alternatywnych. Kryzys męskości wiąże się na pewno z kryzysem ojcostwa, a instytucja mentora także upadła w chwili upowszechnienia masowego szkolnictwa. Nawet jeśli mężczyzna znajdzie w sobie dość rozumu i siły, aby próbować wyjść ze ślepego zaułka, w jaki został zapędzony jego rodzaj, niełatwo znajdzie instrumenty niezbędne w walce o swoją tożsamość. Być może z góry stoi na straconej pozycji. Być może właśnie dlatego kultura wytworzyła pana, że męskość jest już niemożliwa.

Jacek Podsiadło

Źródło tekstu: Nowa Res Publica, 2002