Wyrozumiałość i pobłażliwość
„I ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz”.
W spotkaniu z człowiekiem popełniającym zło można zająć różne postawy. Najwygodniejsza jest obojętność: co mnie to obchodzi?! To jego sprawa. Niech robi, co chce! Lęk przed narażeniem się na niepotrzebne nieprzyjemności, szorstką odpowiedź albo oskarżenie o wtykanie nosa w nie swoje sprawy powoduje, że człowiek zamyka oczy na postępowanie innych. Chrześcijanin nie może nie dostrzegać grzeszącego. W duchu miłości jest odpowiedzialny za swojego brata w Chrystusie. „Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go…” (Mt 18,15).
Najniebezpieczniejszą postawą w zetknięciu z grzesznym uczynkiem drugiego jest zgorszenie: jeśli on tak postępuje, to dlaczego ja mam tego nie robić? Wszyscy mają coś na sumieniu, dlaczego ja mam być lepszy? Chrześcijanin nie powinien się gorszyć, ale oburzać. Zło trzeba nazwać po imieniu i nie usprawiedliwiać się błędami innych. „Biada światu z powodu zgorszeń!” (Mt 18,7).
Wydarzenie z kobietą, którą przyłapano na cudzołóstwie i przyprowadzono do Jezusa, obrazuje jeszcze inny sposób podejścia do grzesznika. Napiętnowanie. Wywlec taką czy takiego na środek, oskarżyć, wytknąć palcami! A może nawet ukamienować! Jakie to cudowne uczucie, gdy oczy wszystkich skierowane są na jednego kozła ofiarnego. Nikomu nawet nie przyjdzie na myśl, by zacząć wytykać moje grzechy. Ktoś przyłapany na błędzie jest najlepszym pretekstem, by odwrócić uwagę od siebie. Post-komunistyczni faryzeusze, znani skądinąd jako zawodowi kłamcy reżimu, raz po raz w swoich pismach wywlekają na środek tych, którym prawdziwie lub fałszywie mogą coś zarzucić. Wokół chętnie gromadzą się miliony tych, którzy przyklaskując brudnymi od własnych grzechów rękami, cieszą się, że nikt im publicznie nie robi rachunku sumienia. A może tylko do chwili, kiedy sami nie zostaną przez nich postawieni na środku…?
Nie potrzeba jednak sięgać do gazet, aby dostrzec tę postawę. Wystarczy zapytać, ile miejsca w codziennych, zwyczajnych rozmowach zajmuje obmowa: mówienie prawdy o grzechach innych. Czasem przeradza się ona w oszczerstwo, czyli kłamliwe oskarżenie kogoś o czyny, których nie popełnił. Jak łatwo pozbawić kogoś dobrego imienia, a jak trudno to potem naprawić!
Pan Jezus z łatwością demaskuje tę postawę. „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień” (J 8,7). Tym zdaniem skierowuje uwagę zgromadzonych na nich samych. Jeśli pamiętaliby o swoich grzechach, łatwiej byłoby im postawić siebie w sytuacji kobiety, którą publicznie napiętnowali. Może udałoby im sieją zrozumieć i pomóc. Swoim rozwiązaniem sprowokował w nich świadomość faktu, że sami będąc grzeszni, nie mają prawa osądzać i potępiać kogoś, kto padł ofiarą zła. Sam, zdając sobie zapewne sprawę z zażenowania kobiety przygniecionej wzrokiem oczekujących wyroku, nawet nie podnosi na nią oczu, lecz
pisząc na ziemi, zdaje się nie zwracać uwagi na całe to zbiegowisko. Dopiero gdy odeszli oskarżyciele, podejmuje z nią rozmowę. Już zwracając się do niej „Niewiasto”, przywraca jej utraconą godność. Potem oznajmia: „Nie potępiam cię”.
Oto właściwe odniesienie w stosunku do osoby, która popełnia grzech: wyrozumiałość. To nie to samo, co pobłażliwość, albo – modna dziś – źle rozumiana tolerancja. Pan nie mówi: „Nie potępiam cię, idź i żyj, jak chcesz”, ale: „Nie potępiam cię, idź i więcej już nie grzesz”. Trzeba być wyrozumiałym dla człowieka, ale nie wolno zgodzić się na zło. Człowiek wyrozumiały nie szuka usprawiedliwienia siebie kosztem tego, którego grzechy są bardziej rzucające się w oczy. Nie wytyka palcami, nie potępia. Znając własną słabość, usiłuje go zrozumieć i usprawiedliwić. Nie godzi się jednak na grzech i dlatego gotów jest upomnieć i pomóc w jego pokonaniu, zawsze jednak z szacunkiem dla grzesznika. Człowiek ewangelicznie wyrozumiały nie jest obojętny, nie gorszy się, nie rzuca bezmyślnie kamieni, ale ze zrozumieniem pomaga odkryć na nowo utraconą przez grzech godność i wspiera w mozole jej odzyskiwania.
Ks. Paweł Ptasznik
5 niedziela Wielkiego Postu, rok C