„Zdradę warto wybaczyć”
„Do zdrady często dochodzi z głupoty czy ze słabości. Jeżeli jest na czym budować, wówczas warto wybaczyć i ma to sens. Duży sens. Pamiętajmy, że grzech jest rzeczą ludzką. A małżeństwo to związek na całe lata i warto nad niektórymi sprawami przejść do porządku dziennego” – mówi DZIENNIKOWI bp Tadeusz Pieronek.
Klara Klinger: Co to jest małżeństwo?
Bp. Tadeusz Pieronek: To sakrament, związek mężczyzny i kobiety, który oznacza, że dwie osoby decydują się wspólnie żyć, mieć potomostwo i wzajemnie się ubogacać przez całe życie.
Jak przygotować się do decyzji o ślubie?
Wstępując w związek małżeński, trzeba zdawać sobie sprawę, że małżeństwo jest jedno na całe życie. Nie tylko z punktu widzenia teologicznego i prawnego, ale także społecznego. Bo trzeba pamiętać, że małżeństwo, pomijając wartości religijne, to także element scalający wspólnotę, czyli społeczeństwo, w którym żyjemy.
Niektórzy ludzie mówią: „Biorę ślub, ale jak się nie uda, to najwyżej się rozwiodę”.
Jeżeli katolik z takim nastawieniem zawiera małżeństwo w kościele, to go w ogóle nie zawiera. Jeżeli myśli, że bierze ślub, ale jak mu coś nie wyjdzie, to się rozstanie, to nie zawiera małżeństwa w prawdzie. Takie małżeństwo jest zawarte nieważnie. Czyli takie, które nie obowiązywało od samego początku.
W Polsce rozpada się coraz więcej związków? Dlaczego?
Małżeństwo stało się dla wielu igraszką. A niestety, na ulotnych wartościach niczego nie można budować. Największym problemem jest to, że wiele osób podchodzi do małżeństwa niepoważnie. Dzisiejsza młodzież bardzo szybko dojrzewa fizycznie, ale nie dorasta emocjonalnie. I powstaje taka dziwna hybryda: człowiek, który może mieć nawet dużą wiedzę, i jest fizycznie zdolny do zawarcia małżeństwa, ale wewnętrznie i duchowo pozostaje niezmiernie kruchy. I to w pewnym momencie wychodzi, szczególnie gdy pojawiają się kryzysy, nawet bardzo drobne. Bo do przezwyciężenia trudności małżeńskich nie potrzeba wcale siły fizycznej ani wiedzy, tylko moralnej, emocjonalnej, religijnej, społecznej i kulturowej dojrzałości.
Więc jak mądrze się ożenić czy wyjść za mąż?
Ważne, by się najpierw dobrze zastanowić, czego się tak naprawdę chce. Bo małżeństwo to nie epizod ani sam seks – tego nie można przeżyć dziś, a jutro już tego nie ma. Niestety, pierwszym i podstawowym błędem jest to, że wiele osób decyduje się na ślub pod wpływem chwili, zawiera małżeństwo na chybcika. Tych dwoje ludzi tak naprawdę w ogóle się nie zna. Nie wiedzą, czego mogą się spodziewać po człowieku, z którym się decydują spędzić całe życie. Nawet kiedy ludzie znają się dłużej, bo na przykład studiują razem czy wyjeżdżają, to nie ma absolutnej gwarancji powodzenia związku. Jest to jednak poważne zabezpieczenie, ponieważ człowiek wie, czego może oczekiwać od swojego partnera. Wie, jak się on zachowa w określonej sytuacji, jak reaguje na stres, kiedy trzeba mu pomóc, jakimi ścieżkami chodzi – a to jest bardzo ważne. Brak takiej wiedzy może się stać przyczyną poważnych kryzysów. Te same zasady obowiązują przecież, gdy ktoś chce zostać dobrym lekarzem. A w małżeństwie jest tak samo, tylko w głębszym wymiarze, bo tu chodzi o człowieka, z którym będziemy dzielić życie. Trzeba się więc nauczyć tej drugiej osoby jeszcze przed zawarciem małżeństwa. Trzeba jej zaufać, szanować ją i kochać, to jest podstawa. Bo małżeństwo to więzy miłości.
A jeśli po wielu latach miłość się kończy, wyczerpuje? Jedna osoba przestaje kochać swojego małżonka?
Kochania i miłości nie można utożsamiać z uczuciem. Uczucie to taki lukier na miłość, ale sama miłość, mówiąc brutalnie, to pewna bardzo logiczna kalkulacja. To decyzja, że jestem gotów dać siebie drugiej osobie. I dopiero z tej decyzji wypływa miłość, która – podtrzymywana i pielęgnowana, pogłębiana – staje się impregnowana na kryzysy. Oczywiście nawet ci, co się kochają, szanują, są ze sobą całe lata – też przechodzą trudne momenty. Ale mają świadomość, że te problemy potrwają jakiś czas, i że jeżeli będą umieli sobie nawzajem wybaczyć, przemilczeć pewne sprawy, przełknąć bolesne zachowania i wykonać dobry gest, wyciągnąć rękę zamiast się obrażać, to wtedy da się to przetrzymać. Wtedy będą mogli iść dalej.
Ksiądz biskup jako wieloletni obrońca węzła małżeńskiego widział wiele związków, które chciały się rozejść. Jakie przyczyny podawały najczęściej?
Kryzysy wybuchają najczęściej z tego powodu, że partner okazuje się człowiekiem, którego nie znaliśmy. Ujawnia cechy, których nie zdołaliśmy poznać. Nie wiedzieliśmy, że ma takie preferencje i przyzwyczajenia, że to lubi, a tamtego nie znosi, że takie rzeczy go pociągają, a inne nie. Zaczynając małżeństwo, człowiek buduje życie we dwoje i nagle sobie zdaje sprawę, że jest to niemożliwe z tą drugą osobą.
O co dokładnie chodzi?
Przyczyn i powodów jest wiele. Ludzie się chcą rozwieść, bo na przykład ktoś się nie lubi myć, a inny zachowuje się w sposób sztubacki i nie potrafi zmienić się z zagorzałego kibica w człowieka odpowiedzialnego. Może być też tak, że ktoś się żeni, ale nie traci apetytu na inne kobiety – i skacze na prawo i lewo. Często pojawia się problem, że mąż nic nie robi w domu. Mężczyzna ma często przekonanie, że żona jest do tego, by go obsługiwała. Ale zdarza się też na odwrót – są laleczki, które godzinami robią sobie pazurki, a obok krzyczy dziecko, bo jest głodne. Albo mąż wraca z pracy w kopalni, a ona zajmuje się samą sobą. Ale jeśli małżeństwo ma charakter partnerski, to pracą w domu należy się dzielić! Widziałem przypadki, gdy chłop nie potrafił sobie herbaty zrobić. Ale czasem winę za konflikt ponosi kobieta, która na początku tak wokół małżonka skakała, że on się do tego przyzwyczaił. I kiedy potem już nie chciała mu usługiwać, to on miał jej to za złe i wykorzystywał to jako pretekst do mówienia, że teraz poszuka sobie innej. Zdarza się też, że ktoś jest domatorem i z domu się nie ruszy, a żona chce wychodzić. Albo ktoś woli ciepłą zupę, a inny zimną – i konflikt gotowy.
Wydaje się, że brudne nogi czy temperatura zupy to sprawy, w których – przy odrobinie dobrej woli – można się dogadać…
Wbrew pozorom nie jest to proste. Czasem wydaje się z zewnątrz, że chodzi o błahą sprawę, ale dla dwojga ludzi jest to nie do przejścia. Dla nich to może być już koniec, tragedia, choć obiektywnie rzecz biorąc chodzi o drobne rzeczy.
A zdrada? Co zrobić, gdy małżonek nie dochowuje wierności?
Widziałem wiele wypadków, gdy współmałżonek wiedział o zdradzie i puszczał to w niepamięć.
To dobrze?
Jeżeli oboje uważają, że w ten sposób mogą uratować związek, to warto. Do zdrady często dochodzi z głupoty czy ze słabości. Jeżeli jest na czym budować, wówczas warto wybaczyć i ma to sens. Duży sens. Pamiętajmy, że grzech jest rzeczą ludzką. A małżeństwo to związek na całe lata i warto nad niektórymi sprawami przejść do porządku dziennego.
Jak przekonać parę, która chce się rozstać, że jednak nie powinna tego robić?
Niestety, to bardzo trudne, bo gdy dwoje ludzi mówi, że się chce rozejść, to jest już właściwie po wszystkim. Oni już podjęli decyzję. Oznacza to też, że od dawna nie było między nimi uczucia, zabrakło zaufania. Nie podoba im się ten wspólny dom. Nie umieli stworzyć czegoś wartościowego i trwałego. Zrobili sobie klateczkę, w której się zabawili, w której było może miło, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo w ich związku nie było niczego głębokiego. W takiej sytuacji trudno przekonywać ludzi do zmiany zdania. Oczywiście, zawsze istnieje szansa na uratowanie małżeństwa, ale jeżeli wnoszą sprawę do sądu, to widać, że oboje są zdeterminowani i trudno będzie ich przekonać do zmiany zdania.
Niektórzy małżonkowie dążą do unieważnienia małżeństwa. Czy wtedy Kościół próbuje ich odwieść od decyzji?
To prawda, zawsze podejmujemy próbę pojednania małżonków. Najpierw wysłuchuje się racji i rozmawia o ich problemach. A potem próbuje się im wytłumaczyć, że małżeństwo to mimo wszystko dobro, którego nie należy się wyrzekać i przecież nie ma żadnej pewności, że następny związek będzie lepszy. Argumenty zawsze muszą być dostosowane do konkretnej sytuacji.
Czy zdarzyło się, że ludzie za namową księdza jednak nie rozeszli się i potem byli wdzięczni, że przetrwali kryzys?
Bywają, choć rzadko, przypadki, że ludzie wycofują prośbę o uznanie nieważności małżeństwa i podejmują próbę ocalenia związku. Czasem im się udaje, a czasem nie. Łatwiej jednak rozmawiać jeszcze zanim podejmą decyzję o rozwodzie. Znałem małżeństwa, w których coś się zaczynało psuć, ale udawało się z nimi rozmawiać. Często te próby ocalenia związku kończyły się pomyślnie.
Jakich argumentów należy używać w takiej sytuacji?
Trzeba namówić małżonków, by każdy z nich się zastanowił nad sobą i nad tym, na ile oboje sami przyczynili się do powstania kryzysu. Bo jeżeli uważają, że nie ponoszą żadnej winy, to jest to niepokojące. Zazwyczaj jednak wina leży po obu stronach. Więc czasem warto poprosić o pomoc z zewnątrz. Istnieje zresztą sporo inicjatyw społecznych czy specjalnych rekolekcji dla małżonków, które mają na celu właśnie ratowanie związków. Skłóceni ludzie muszą mieć jednak tyle dobrej woli, by podjąć próbę. Wtedy następuje wewnętrzne otwarcie jednego na drugiego. Daje to możliwość zrozumienia, skąd się te anse, nieporozumienia biorą. Każdy powinien zrobić rachunek sumienia i zastanowić się nad sobą. Tylko wtedy możliwe jest pojednanie.
Co daje siłę, żeby przetrwać trudne chwile?
Metody, które stosuje Kościół, czyli życie religijne. Swego rodzaju pokuta i trwanie w prawdzie.
Czy zawsze warto ratować małżeństwo?
Jeżeli ktoś nie wytrzymuje w związku, to można mu doradzić separację, która może być czasowa lub trwała. Kościół dopuszcza i godzi się na to. To dobre wyjście, szczególnie w sytuacjach, gdy mąż (lub żona) jest narkomanem czy pijakiem albo bije współmałżonka. Bo jeśli tego nie da się inaczej rozwiązać, to lepiej, żeby kobieta była bezpieczna.
Więc są momenty, że katolicy mogą się rozejść i żyć osobno?
Owszem. Jak najbardziej.
Biskup Tadeusz Pieronek przez 25 lat pełnił funkcję obrońcy węzła małżeńskiego w Sądzie Metropolitalnym.
Źródło tekstu: Dziennik Online, rok 2007.