Wiara i wiedza – nowa wersja
1. Przekonanie i wiara
WSTĘP
Wyjdźmy od stwierdzenia św. Tomasza z Akwinu, że czym innym jest uznawać prawdziwość zdania: „Bóg istnieje”, czymś zaś zupełnie innym jest wierzyć w Boga.
AKTYWIZACJA
Praca na forum. Metoda – dyskusja. Zadanie: poszukajmy różnicy między tymi dwiema postawami. Czas na dyskusję. Różnice warto wypisać na tablicy.
PYTANIA DO DYSKUSJI
- Kiedy trwoga to do Boga – w obu sytuacjach?
- W której z tych postaw w grę wchodzi zaufanie?
- Dramaty życiowe rodzą wiarę czy ją niszczą?
- Powodzenie życiowe – którą postawę bardziej umacnia?
PUENTA
Spójrzmy na to rozróżnienie w perspektywie relacji między mną a tobą. Jeśli jesteś moim współmałżonkiem, ojcem lub matką, dzieckiem lub przyjacielem, uczniem lub przełożonym, twoje istnienie jest przecież dla mnie czymś oczywistym.
Ale zarazem ja w ciebie mogę wierzyć lub nie wierzyć, tak samo jak ty we mnie, zaś moja wiara w ciebie może oznaczać dwie różne rzeczy.
Jeśli się stało z tobą coś złego, na przykład popadłeś w alkoholizm albo rozregulowałeś się moralnie, moja wiara w ciebie oznacza, że nie uważam cię za człowieka zupełnie straconego; nawet wbrew ludzkiej nadziei, będę się mobilizował i poświęcał, aby ci pomóc wyjść na prostą drogę.
Moja wiara w ciebie może też przybrać inną postać. Uważam cię za człowieka szczególnie mądrego, dobrego, silnego, doświadczonego itp., i to daje mi iskierkę nadziei w sytuacji, która mnie przerasta. Załóżmy, że to ja jestem alkoholikiem i liczne moje próby wyrwania się z tego nałogu spełzły na niczym. Ale oto widzę (początkowo z niedowierzaniem), że ty uwierzyłeś w moje uzdrowienie, nie żałujesz sił, aby mi dopomóc, i czynisz to bardzo mądrze. Powoli zaczynam w ciebie wierzyć, chwytam się podanej mi przez ciebie ręki, i to, co jeszcze niedawno było niemożliwe, coraz bardziej staje się rzeczywistością: niewolę alkoholową mam już za sobą.
Rzecz jasna, na twoją wiarę we mnie mogę również zareagować inaczej. Mogę mieć gdzieś twoje wysiłki, nawet jeśli są mądre i przepełnione prawdziwą życzliwością, i wcale w ciebie nie uwierzyć. Wówczas moja sytuacja jest nadal beznadziejna, tak jak była. Uzbrojeni w powyższe intuicje, przyznamy zapewne rację św. Tomaszowi, który twierdził, że można bez żadnych zastrzeżeń uznawać istnienie Boga, a zarazem być człowiekiem niewierzącym. Można przecież uznawać istnienie Boga tylko dlatego, że rozum tego się domaga, albo w przerażeniu przed perspektywą ostatecznego bezsensu.
Uzbrojeni w powyższe intuicje, przyznamy zapewne rację św. Tomaszowi, który twierdził, że można bez żadnych zastrzeżeń uznawać istnienie Boga, a zarazem być człowiekiem niewierzącym. Można przecież uznawać istnienie Boga tylko dlatego, że rozum tego się domaga, albo w przerażeniu przed perspektywą ostatecznego bezsensu.
Wiara w Boga zaczyna się dopiero wówczas, kiedy w Bogu Żywym znajduję źródło światła i mocy, kiedy spotykam Go w różnych okolicznościach mojego życia jako Kogoś Kochającego. Wierzę naprawdę w Boga, jeśli całą, na jaką mnie stać, głębią mojego jestestwa wiem, że On zasługuje na to, abym ja oraz każdy z moich bliźnich zawierzył Mu całego siebie.
Tylko dlatego mogę wierzyć w Boga, że najpierw Bóg uwierzył we mnie. W Piśmie Świętym oraz w nauczaniu Kościoła ta wiara Boga w człowieka nazywana jest łaską bądź miłosierdziem. Ale uwaga: nasze wyobrażenia na temat łaski Bożej niekiedy są bardzo dalekie od prawdy. Bierze się to stąd, że zbyt rzadko nasze wyobrażenia o Bogu porównujemy z tym, co On sam nam objawił w Jezusie Chrystusie.
Łaska Boża powinna nam kojarzyć się przede wszystkim z dobrym pasterzem, który szuka zagubionej owcy; z kochającym ojcem, który cierpi z powodu swego marnotrawnego syna i nie może się doczekać jego powrotu; z lekarzem i samarytaninem, który z miłością pochyla się nad człowiekiem trędowatym lub poranionym, i doprowadza go do zdrowia.
Moja wiara w Boga jest możliwa dlatego, że Bóg pierwszy uwierzył we mnie, mimo że jestem wobec Niego większym niewdzięcznikiem, niż to sobie uświadamiam. To właśnie wyraża tradycyjna formuła, że wiara w Boga jest łaską. Mianowicie łaską jest to, że mogę w Bogu szukać ratunku i że odnajduję w Nim kochającego Ojca; że mogę Mu zawierzyć siebie samego i ocalić swoją duszę, choćbym nawet się znalazł w sytuacji przekraczającej moją ludzką wytrzymałość. Tym bardziej łaską jest to, że właśnie w Bogu mogę szukać ochrony przed sobą samym, On bowiem ma moc wyzwolić mnie nawet z mojej grzeszności.
2. Metoda
WSTĘP
Z powyższego wynika, że miarą mojej wiary w Boga nie jest stan mojej świadomości, ale to, co zwykło się nazywać stanem mojej duszy. Choćby mówienie: „Panie, Panie!” napełniało mnie niewysłowioną słodyczą, choćbym mocą mojej wiary wyrzucał złe duchy, przenosił góry i czynił inne cuda, marna jest ona, jeśli nie przemienia mnie samego.
Ale z drugiej strony: Choćby ogarnęły mnie takie ciemności, że nie odczuwam już nawet tego, że Bóg istnieje, nic mi to nie zaszkodzi, a może wręcz przyśpieszy moje duchowe dojrzewanie, jeśli tylko oburącz trzymam się prawa miłości, również wówczas, kiedy jest to niezgodne ze zdrowym rozsądkiem lub ponad moje siły. Nie wytrwałbym bowiem w takich sytuacjach w postawie prawdziwej miłości, gdybym obiektywnie nie był blisko Boga i gdyby On mnie nie umacniał.
Tutaj wtrąćmy radę dla człowieka niewierzącego, który nie wie jeszcze nawet tego, czy Bóg istnieje, chciałby jednak w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o Boga uniknąć zarówno nieuzasadnionej pewności, jak nieuzasadnionego agnostycyzmu. Otóż podstawową sprawą, kiedy pytamy o istnienie lub nieistnienie jakiegoś bytu, jest wybór odpowiedniej metody poszukiwania odpowiedzi. Kiedy zaczęto liczyć się z istnieniem bakterii, uświadomiono sobie, że problemu tego nie da się rozstrzygnąć bez skonstruowania odpowiednio doskonałego mikroskopu. Kiedy nie wiedziano, czy w układzie słonecznym istnieje Neptun, a po jego odkryciu, czy istnieje jeszcze Pluton, było rzeczą jasną, że potrzebne są coraz większe teleskopy.
AKTYWIZACJA
Praca w grupach. Metoda – praca z wyobraźnią. Zadanie: wymyślcie urządzenie do odpalania wiary? Detektor wiary? Metodę odkrycia Boga? Czas na wykonanie zadania. Prezentacja na forum. Czas na dyskusję.
PYTANIA DO DYSKUSJI
- Co jest nam potrzebne do odkrycia Boga?
- Jaka jest tutaj rola miłości?
- Czy wiara może rzeczywiście ogarnąć całe życie człowieka?
- Odkrycie równa się przyjęciu wiary? Jej wyznaniu?
PUENTA
Jaką metodę należy zastosować, kiedy ktoś nie wie jeszcze, czy istnieje Bóg? Otóż nie wystarczy zauważyć — o czym wie każde dziecko — że jest On niewidzialny. My nie tylko nie możemy Go zobaczyć, ale w żaden sposób nie jesteśmy w stanie zająć wobec Niego pozycji z zewnątrz. „W Nim bowiem żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28). On – jak zauważa św. Augustyn – jest bliższy mi niż ja sam sobie. Jeśli zatem Bóg istnieje (mówię teraz do człowieka niewierzącego), to wszelkie moje poszukiwanie Go dokonuje się bezpośrednio w Jego obecności.
Co z tego wynika? To przede wszystkim, że jałowe będzie moje szukanie Boga, jeśli interesuje mnie głównie pytanie o pierwszą przyczynę wszechrzeczy. Choćbym bowiem uzyskał absolutną pewność, że Bóg istnieje — przypomnijmy spostrzeżenie św. Tomasza — wciąż jeszcze byłbym człowiekiem niewierzącym. Jak do poszukiwań astronomicznych niezbędne są teleskopy, tak — jeśli ja naprawdę chcę szukać Boga Prawdziwego — muszę to czynić nie tylko intelektem, ale całą moją życiową postawą, poniekąd całym sobą, przede wszystkim poprzez oczyszczanie się ze zła oraz kształtowanie w sobie postawy miłości.
Jeśli zaś właśnie w ten sposób Go szukam, to niewątpliwie czynię to już w przestrzeni Jego łaski, nawet jeśli nie jestem jeszcze pewien Jego istnienia. Pan Jezus mówił o tym bardzo prosto: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8). Z prawdy tej wynika, że nawet kiedy już Boga znalazłem i pokochałem Go całym sercem, nie wolno mi przestać Go szukać. Ostatecznie bowiem znajdę Go dopiero wówczas, kiedy zobaczę Go twarzą w twarz na życie wieczne.
Na koniec wspomnę o czymś, co dla nas w Bogu jest szczególnie fascynujące. Mianowicie Bóg dla każdego z nas jest Kimś Absolutnie Najbliższym. On kocha mnie bardziej niż ktokolwiek z moich najbliższych, na moim dobru zależy Mu daleko więcej niż mnie samemu. „Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygarnie” (Ps 27,10; por. Iz 49,15; Syr 4,10). To chyba oczywiste: przecież to Bóg uzdalnia nas do wzajemnej miłości, przecież z Niego to płynie, że dla różnych ludzi jestem kimś drogim, a również ja czuję się głęboko związany z moimi najbliższymi. To On również uzdalnia mnie do tego, że zależy mi na moim dobru. Z kolei to mój grzech jest przyczyną tego, że potrafię skrzywdzić nawet ludzi sobie najbliższych, a własnego dobra szukam w sposób absurdalny, mianowicie niszcząc siebie i innych.
Im więcej to wszystko sobie uświadamiam, tym więcej będzie mnie radowało przykazanie, że Boga muszę kochać z całej duszy, z całego serca, ze wszystkich sił i ze wszystkich myśli. Odkrywa ono najistotniejszą prawdę zarówno o Bogu, jak o nas samych oraz o rzeczywistości, w której Bóg nas umieścił. Logikę tego przykazania najwyraźniej można zobaczyć w świetle tego wydarzenia, które miało miejsce dwa tysiące lat temu: że Jednorodzony Syn Boży, będący jedno ze swym Przedwiecznym Ojcem, dla nas stał się jednym z nas i dał się ukrzyżować. Czy trzeba bardziej przekonującego dowodu, że Ten, który chce, abyśmy Go kochali z całej duszy i ze wszystkich sił, szuka bezinteresownie naszego dobra?
[1] Jacek Salij OP, Poszukiwania w wierze.