Eucharystia
1. Strój – wyraz człowieka
WSTĘP
Każda pora roku przynosi nowe trendy w modzie… są modne nowe kroje, wzory, materiały… co jakiś czas odżywają stare pomysły, wracają dawne natchnienia. Przyglądając się temu, można dojść do wniosku, że ubranie to jednak dużo więcej niż ciuch, ochrona przed warunkami atmosferycznymi czy przyozdobienie ciała.
AKTYWIZACJA
Praca indywidualna. Formularz – moda. Zadanie jest następujące: poszukujemy odpowiedzi na pytanie: jaką rolę może odgrywać ubranie, ciuchy, stroje w życiu kobiety i mężczyzny? Czas na wykonanie zadania. Prezentacja na forum. czas na dyskusję.
PUENTA
Przy wejściu do kościoła znajduje się naczynie z wodą święconą. Zanurzamy w niej palce, czynimy znak krzyża i wypowiadamy Imię Trójcy. Ten prosty rytuał odnosi nas do źródła naszej chrześcijańskiej tożsamości – do chrztu. Wodą zostaliśmy ochrzczeni, to obmycie uczyniło nas uczestnikami odkupienia dokonanego na Krzyżu, Bóg Trójjedyny jest źródłem i ostatecznym wypełnieniem tej tajemnicy.
Wchodząc do wnętrza, klękamy przed Obecnym w tabernakulum, zajmujemy miejsce i trwamy w cichej modlitwie. W tym samym czasie kapłan w zakrystii modli się i ubiera w szaty mszalne. Ten tradycyjny strój może się niektórym wydać anachroniczny. Pozwolę więc sobie na dość przewrotne pytanie.
Możemy się zgodzić, że kapłan powinien celebrować w godnej szacie, ale dlaczego w tak staromodnej?
Mógłby w końcu założyć bardziej czytelny garnitur z kamizelką i krawatem. Ci, którzy tak uważają, powołują się na to, że obecny strój liturgiczny kapłana nie jest niczym innym, jak zwyczajnym ubiorem z czasów, kiedy chrześcijaństwo rozkwitało wokół Morza Śródziemnego, gdzie w modzie była toga i tunika, a nie rozwinęło się jeszcze na terenach Germanii gdzie noszono spodnie.
Szata liturgiczna kapłana jest rzeczywiście dawnym ubraniem. Alba, długa biała suknia wywodzi się z rzymskiej tuniki. Ornat, kolorowa wierzchnia szata, pochodzi od płaszcza w kształcie dzwonu, zwanego „paenula” albo „planeta”, które w V wieku zastąpiło rzymską togę. Stuła to swego rodzaju szarfa, którą kapłan zakłada na albę, trochę tak jak się nosi rozwiązany szalik, z luźno zwisającymi końcami. Jej pochodzenie jest niejasne. Wydaje się, że pierwotnie było to insygnium przedstawiciela władzy świeckiej w cesarstwie, które to, po uznaniu chrześcijaństwa w IV wieku, władcy pozwolili używać duchowieństwu.
Jest również prawdą, że starożytni kapłani i biskupi celebrowali Eucharystię w stroju świątecznym, nie różniącym się krojem od stroju świeckiego. To trochę tak, jakby ktoś noszący na co dzień tweedową marynarkę i sweter, na niedzielę założył garnitur, kamizelkę i krawat. Ale tylko trochę tak… Na czym więc polega różnica? Odpowiedź znajdziemy, przypatrując się temu, co w mowie znaków i symboli wyraża ubranie.
Strojowi liturgicznemu przypisywano nieraz swoiste znaczenie symboliczne. Najczęściej jednak była to symbolika nadawana poszczególnym elementom ubrania „ex post”, gdy już było w użyciu. Wczytywano niejako w istniejące części stroju różne znaczenia. Jedyna chyba szata, która ma mocno poświadczone w Biblii korzenie jest biała tunika – alba. Tutaj od razu należy zaznaczyć, że jest ona strojem liturgicznym wszystkich chrześcijan, nie tylko księży. Albę nosi i biskup i lektor i ministrant, a popularna komża jest jedynie skróconą (i mało udaną) wersją alby. Albę nakłada się chrześcijaninowi zaraz po chrzcie. Niestety, praktycznie ten zwyczaj zachował się tylko w obrzędach chrztu dorosłych. Podczas obrzędów chrztu dzieci królują różnorakie śliniaczki i chusteczki, które z szatą niewiele mają wspólnego. Szkoda, bo symbolika alby przestaje być wtedy czytelna.
Aby odczytać znaczenie alby, a także stroju w ogóle, musimy zobaczyć, że ubiór to coś więcej, niż funkcjonalna ochrona przed zimnem czy słońcem. Gdyby było inaczej, to byśmy się nie stroili. Tymczasem poprzez nasz ubiór manifestujemy nasz stosunek do rzeczywistości, to, jacy jesteśmy, albo jacy chcemy być. Poprzez ubiór mówimy o samych sobie, nieraz bezwiednie, bardzo wiele prawdziwych rzeczy.
W Księdze Rodzaju czytamy, że mężczyzna i niewiasta byli nadzy, ale „nie odczuwali wobec siebie wstydu” (Rdz 2, 25). Jednak kiedy tuż po grzechu spojrzeli na siebie, „poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski” (Rdz 3, 7). Po grzechu człowiek coś stracił i to „coś” daje o sobie znać poprzez wstyd, którego wcześniej nie było. Nagość przed grzechem musiała być innego rodzaju, coś sprawiało, że człowiek się nie wstydził i że umiał patrzeć na nagość innego. Ojcowie Kościoła, medytując nad tą rzeczywistością, nazwali ją „duchowym odzieniem”, które rozumieć można jako więź z łaską Bożą. Ten duchowy ubiór ubogacał człowieka, dając mu więcej niż leżało w granicach ludzkiej natury, między innymi nieśmiertelność.
Człowiek wraz z grzechem pozbawił się tego ubogacenia, stał się kruchym, śmiertelnym istnieniem. I dlatego na drogę z Edenu na pustynię śmiertelności i trudu Bóg daje ludziom nowe odzienie, na obronę i ochronę przed sobą nawzajem, przed zawłaszczeniem ze strony drugiego, a jednocześnie na przypomnienie tego ubrania, w którym niegdyś chodziliśmy i na nadzieję, że będzie ono nam zwrócone przy zmartwychwstaniu umarłych. W każdym naszym zachwycie nad pięknem ubrania błyska iskierka tej nadziei i pragnienia, by zostać wreszcie na nowo przyodzianym w tę duchową tunikę, która odda naszą prawdziwą istotę, naszą godność i piękno, a jednocześnie nie zakrywa niczego, bo będziemy przemienieni i nie będzie w nas żadnej rzeczy, której byśmy się mieli wstydzić.
Rzeczywistość zbawienia, tej przemiany, która się w nas zaczęła poprzez chrzest, a poprzez zmartwychwstanie ciała się dopełni, jest również w Nowym Testamencie symbolizowana przez szatę. Kiedy na Górze Przemienienia Chrystus ukazuje uczniom rąbek chwały zmartwychwstałego ciała, widzą, że „odzienie zaś stało się białe jak światło” (Mt 17,2) „tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła” (Mk 9,3). O człowieku zbawionym sam Chrystus mówi: „Tak szaty białe przywdzieje zwycięzca, i z księgi życia imienia jego nie wymażę” (Ap 3,5) w wielu miejscach Apokalipsa odnosi się do wiernych Chrystusowi jako do tych, którzy noszą białe szaty (por. Ap 3,4; 4,4; 6,11; 7,9).
W liturgii chrzcielnej, kiedy nakłada się ochrzczonemu białą tunikę, celebrans zwraca się do neofity słowami św. Pawła: „stałeś się nowym stworzeniem (por. 2Kor 5.17; Gal 6,15) i przyoblekłeś się w Chrystusa (Ga3,27), przyjmij białą szatę i zachowaj ją nieskalaną aż na sąd naszego Pana Jezusa Chrystusa, aby otrzymać życie wieczne”. Szata staje się znakiem tego, że ciało śmiertelne zostaje na nowo napełnione życiem i mocą Bożą, że, jak dotąd było życiem ku śmierci, tak teraz jest życiem ku zmartwychwstaniu. Tak jak długa tunika obleka całego człowieka, tak on cały ma być przemieniony i upodobniony do Chrystusa, żeby nie było pomiędzy Panem a nim żadnej obcości.
Czy należy więc, „przybliżając” liturgię naszym czasom, postulować ubranie księdza w garnitur? Byłoby to bardzo ubożące przybliżenie. Znikłaby cała symbolika bieli, koloru nadchodzącego Królestwa, które jest w nas, a którego znakiem jest osoba celebransa. Zatarłaby się symbolika naszego całkowitego przyodziania w Chrystusa (którą również wyraża obszerny ornat), nie ofiarując w zamian niczego wartościowego.
Jeszcze słowo o ornacie. Jego kształt i kolory przez wieki ulegały zmianom. Na początku kolor był dowolny, zależny od ilości stosowanej w barwniku purpury i szlachetnych kamieni: od czerni, poprzez fiolet, czerwień, aż do ciemnej zieleni. Im zasobniejsza była wspólnota chrześcijańska, tym więcej purpury było w barwniku, a ornat celebransa był ciemniejszy – i droższy.
Pierwszy znany nam wykaz kolorów liturgicznych podał papież Innocenty III (zm. 1216), ale nie był on obowiązujący. Dopiero reforma liturgii po Soborze Trydenckim wprowadziła kanon kolorów, który z nielicznymi zmianami obowiązuje aż do dziś. I tak obecnie biały ornat zakłada się na święta Pańskie, Matki Bożej i we wspomnienia Świętych, którzy nie byli męczennikami. Czerwony to kolor Ducha Świętego, Wielkiego Piątku, Podwyższenia Krzyża, świąt Apostołów i Męczenników. Zielony ornat zakłada się na tzw. okres zwykły. Fioletowy używany jest w liturgii Adwentu i Wielkiego Postu, a także w liturgii żałobnej (choć tutaj można użyć szat białego koloru). Zdarza się niekiedy, że zgodnie z dawniejszym obyczajem, msze pogrzebowe odprawia się na czarno.
Jeżeli o stroju mowa, to wypada również zwrócić uwagę na to, jak się ubierają wszyscy uczestnicy liturgii. Czasem słyszę z ust ludzi zniechęconych niedzielną Mszą świętą, że nie chodzą na nią, bo nie chcą uczestniczyć w rewii mody. Choć jest to jedynie wykręt (przecież nikt nie każe mi oglądać cudzych kreacji ani pysznić się swoją), sam zarzut bywa słuszny. Nie jest zresztą nowy.
Ojcowie Kościoła wiele razy napominali zebranych, żeby się przesadnie nie stroili. Św. Jan Chryzostom mocno się naraził dworowi cesarskiemu w Konstantynopolu właśnie dlatego, że podczas kazań ostro krytykował próżność strojnisiów, których miał przed oczami. Nawet mniszkom się dostawało za pantofle z zawiniętymi czubkami. Nie przychodzimy na eucharystię, żeby się pokazać.
Mam jednak wrażenie, że zaczyna nam grozić druga skrajność. Przychodzimy na mszę byle jak ubrani, w poprzecieranych dżinsach, bynajmniej nie dlatego, że nas nie stać na lepsze ubranie. Do wszystkiego można dorobić ideologię, więc bywa, że słyszę takie usprawiedliwienie: „trzeba się w kościele czuć jak w domu, a w domu nie chodzimy w garniturze”. Niby racja, to jest nasz dom i mamy czuć się tu dobrze, ale musimy pamiętać, że nie jest on nasz w takim sensie, że możemy całkiem dowolnie go kreować. Jest to „mieszkanie Boga z ludźmi”. Zresztą, jeśli przyjmujemy u siebie w domu kogoś ważnego, ubieramy się uroczyście. Strój wyraża szacunek: nie pójdziemy na ślub i wesele w szortach, a nikt nam przecież nie każe być tam spiętym i sztywnym. To dotyczy przede wszystkim mszy niedzielnej. W dni powszednie, kiedy udaje się nam wykroić nieco czasu z zabiegania, żeby oddać Bogu chwałę, nie zawsze mamy możliwość zadbania o uroczysty strój. Ważniejsze jest, że jesteśmy. Zawsze będą wyjątki dyktowane przez życie warto jednak wskrzesić tradycję „niedzielnego ubrania”.
2. Twoja perła w koronie
WSTĘP
Jest takie powiedzenie o „perle w koronie”. Oznacza coś wyjątkowo cennego i wartościowego dla człowieka wśród innych wartościowych i ważnych spraw. Msza św. jest pełna takich ważnych chwil, ale wśród nich zawsze jest jedna ważna, najważniejsza lub najbardziej ulubiona przez człowieka…
Poszukajmy zatem i my bogactwa w naszych koronach – przeżywaniu Mszy św., a także ukażmy nasze perły.
AKTYWIZACJA
Praca indywidualna. Formularz – korona: z paska papieru uczestnik wycina koronę, ozdabia ją przyborami do kolorowania. W jej polu wpisuje hasłami odpowiedź na pytanie: co cennego jest dla mnie we Mszy św.? Co traktuję w liturgii jako sprawę NAJCENNIEJSZĄ dla mnie? Czas na wykonanie zadania. Prezentacja na forum. Czas na dyskusję.
PUENTA
Na początek warto uświadomić sobie strukturę liturgii Mszy świętej. Składa się ona z dwóch głównych elementów:
• proklamacji słowa Bożego
• i celebracji tzw. Modlitwy eucharystycznej wraz z Komunią.
Te dwa elementy stanowią istotę Mszy: obecne były we wszystkich ortodoksyjnych rytach, od samego początku chrześcijaństwa.
Celebracja Słowa i Eucharystii jest, jak klejnot w pierścieniu, otoczona dodatkowymi rytami, które mają na celu przygotować zgromadzenie do dobrego uczestnictwa w celebracji.
Są to obrzędy wstępne, przygotowanie darów i obrzędy zakończenia. W tym rozważaniu zajmiemy się pierwszą częścią rytów wstępnych.
(…) Liturgia nie toleruje obserwatorów i na pewien sposób mści się na nich: przestają cokolwiek z niej rozumieć i odchodzą. Żeby ją pojąć, trzeba celebrować.
Na wejście celebransa wszyscy wstają. Jest to postawa par excellence liturgiczna – doskonały obraz człowieka, który znajduje się między ziemią a niebem, duchowego i cielesnego zarazem. Jednocześnie ukazuje nam człowieka jako pielgrzyma, wznoszącego się ku górze. Modlitwa ma go unosić ku niebu. Postawa stojąca ukazuje też, że ja, chrześcijanin, jestem już uczestnikiem z m a r t w y c h w s t a n i a. Moim ciałem się modlę i wyrażam prawdę o tym, kim jestem.
Oba znaki: przyjęcie przez wszystkich jednakowej postawy stojącej i śpiew, mają wyrazić jeszcze coś: oto we wspólnocie obecny jest Chrystus, bo gdzie dwóch albo trzech zgromadzonych w Jego imię, tam i On jest obecny (por. Mt 18, 20), Wierni wstają również po to, by przywitać celebransa.
Praktykowane są różne formy jego wejścia, od uroczystej procesji z krzyżem, świecami i kadzidłem, do zwykłego przejścia najkrótszą drogą do ołtarza. Za każdym jednak razem, kiedy kapłan wchodzi do kościoła, aby przewodniczyć celebrowaniu Eucharystii, przedstawia on samego Chrystusa, który jest obecny „w osobie odprawiającego, gdyż Ten sam, który kiedyś ofiarował się na krzyżu, obecnie ofiaruje się przez posługę kapłanów” (soborowa Konstytucja o liturgii, nr 7).
Same gesty: śpiew, wspólna postawa ciała, powstanie na przywitanie celebransa są już znakami tego, że jesteśmy jako Kościół nosicielami obecności Zmartwychwstałego. On jest już obecny wśród nas i poprzez nas.
Kapłan podchodzi do ołtarza i oddaje mu cześć poprzez głęboki ukłon i pocałunek. Ołtarz jest najważniejszym miejscem kościoła, na nim bowiem dokonuje się Najświętsza Ofiara. Jest także symbolem Chrystusa i dlatego celebrans go całuje.
Gest wymowny bardziej niż słowa, którymi można by go tłumaczyć.
Dopiero po tych gestach celebrans odwraca się do ludu i wszyscy czynią na sobie znak krzyża, który jest najstarszą modlitwą i egzorcyzmem zarazem.
Dokument chrześcijański z III wieku, nazwany Tradycja Apostolska, tak mówi o tym znaku: Staraj się zawsze pobożnie znaczyć krzyżem swe czoło; ten widomy i wypróbowany znak Męki Pańskiej zabezpieczy cię przeciwko diabłu, jeśli tylko czynić go będziesz nie dla pokazania się ludziom, lecz z wiarą, stosując go świadomie jaku tarczę obronną. Gdy bowiem okazujesz zewnętrznym znakiem swe duchowe podobieństwo (do Chrystusa), wróg, widząc moc płynącą z twego serca, ucieka. (…) dlatego (…) że owionął cię Duch Boży.
Czynię z wiarą znak krzyża i owiewa mnie Duch Boży, Dawca nawrócenia, Sprawca owocności sakramentów, miłość Boga samego. Czyniąc znak krzyża, wzywamy imienia Trójcy Świętej. To w imię Trójcy jesteśmy zebrani, bo w tym imieniu zostaliśmy ochrzczeni.
Odwołujemy się do chrztu, bowiem on nas uzdalnia do uczestnictwa w Eucharystii; przypominamy sobie, że jesteśmy przeznaczeni dla Ojca, zbawieni przez Chrystusa i obdarzeni uświęceniem Ducha. Przypominamy sobie, że od Boga wszystko wypływa i wszystko doń zmierza, że to nie my wybraliśmy sobie chrześcijaństwo, ale że to Bóg nas wybrał, byśmy byli chrześcijanami. Sprawiła to łaska, a nie nasze decyzje czy decyzje naszych rodziców.
Następnie kapłan zwraca się wprost do zgromadzenia z pozdrowieniem. Istnieją różne jego formy, wzięte z Nowego Testamentu, zwłaszcza z listów apostolskich. Często używana formuła: „Miłość Boga Ojca, łaska naszego Pana Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi”, jest parafrazą tekstu z Drugiego Listu do Koryntian (13, 13), a rozpowszechniona była przez Kościoły będące pod wpływem patriarchatu Antiochii, miejsca, w którym po raz pierwszy nazwano nas chrześcijanami.
Pozdrowienie na początku Mszy jest błogosławieństwem, życzeniem, by zgromadzeni doświadczali teraz Bożej łaski i miłości. Jednak nie tylko. To również oznajmienie zgromadzeniu obecności Bożej.
Najlepiej to widać w pozdrowieniu „Pan z wami”. Jest ono najbardziej tradycyjnym, najstarszym pozdrowieniem liturgicznym. Charakterystyczne, że nie ma w nim czasownika. Polskie tłumaczenie zachowało ambiwalencję tekstu greckiego i łacińskiego, dzięki czemu widzimy w nim jednocześnie życzenie i oznajmienie obecności Bożej: On jest obecny, gdy się gromadzicie. Tymi słowami kapłan oznajmia, że Pan spełnia swoją obietnicę: „Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20).
Słowu towarzyszy gest celebransa „ogarniający” zgromadzenie. Jeśli jest dobrze wykonany, od razu przemawia. Mój tata chwalił kiedyś nowego wikarego w swej parafii, bo kiedy rozkładał ręce na „Pan z wami”, to jakby chciał wszystkich ogarnąć, uściskać. Bez słowa pozdrowienia zarówno śpiew na wejście, jak i wspólnie przyjęta postawa stojąca byłyby wieloznaczne. Słowo to dopiero co wykonanym gestom nadaje pełniejsze znaczenie.
Widać tutaj dynamikę rytów Kościoła: sam gest bez wyjaśniającego go słowa pozostaje niemy. Słowo bez gestu, który je podkreśla, pozostaje nie do końca wypowiedziane.
Lud odpowiada: „I z duchem twoim”. Dlaczego nie po prostu „i z tobą”? Rzeczywiście, ten semityzm tłumaczy się właśnie tak: duch twój – twoja osoba – ty. Ale starożytni chrześcijanie widzieli w tej odpowiedzi głębszą prawdę, tak wyrażoną przez świętego Jana Chryzostoma:
Gdyby nie było Ducha Świętego, nie byłoby w Kościele pasterzy i nauczycieli, bo i tych ustanawia Duch Święty, jak mówi Paweł: „Nad którą (trzodą) Duch Święty ustanowił was pasterzami i biskupami” (Dz 20, 28). Widzisz, że i to dzieje się przez Ducha. Gdyby Duch Święty nie był w waszym wspólnym ojcu i nauczycielu, który przed chwilą wstąpił na ten święty tron i udzielił wam wszystkim pokoju, nie zawołalibyście razem: „I z Duchem twoim”. A tak mu odpowiadajcie nie tylko wtedy, gdy wstępuje na tron, przemawia do was i za was się modli, lecz także gdy stoi przy świętym ołtarzu, aby złożyć ową straszliwą ofiarę – wtajemniczeni wiedzą, co mówię. Dotyka Tego, który na ołtarzu spoczywa, nie wcześniej, aż wam życzył łaski Pana, i odpowiedzieliście: „I z Duchem twoim”. Przez tę odpowiedź wspominacie, iż ten, który stoi przy ołtarzu, nic nie czyni, i że dary, które tu leżą, nie są zasługą człowieka, lecz Łaska Ducha Świętego jest obecna i schodząc na wszystkich, dokonuje tej tajemniczej ofiary. Widzimy tylko człowieka, ale przez niego działa Bóg. Patrząc więc na naturę tego, którego masz przed oczyma, myśl o niewidzialnej łasce! Na tym ołtarzu nie dzieje się nic ludzkiego. Gdyby tu nie było Ducha Świętego, nie ostałby się Kościół; skoro się jednak ostaje, jest jasne, że jest tu Duch Święty (Kazanie na Zesłanie Ducha Świętego, l).
Odpowiedź „I z duchem twoim” jest więc odwołaniem się do szczególnej roli, jaką spełnia kapłan w zgromadzeniu eucharystycznym. Jest on – jak go nazywa Chryzostom – „wspólnym ojcem i nauczycielem”, reprezentuje w zgromadzeniu Chrystusa, działa in persona Christi. Dzieje się tak nie dlatego, że jest on lepszy od innych, święty i pobożny, ale dlatego, że działa przez niego Duch Święty, ten sam Duch, który spoczął na nim w dniu święceń i używa go jako narzędzia Bożej miłości – niegodnego, ale prawdziwego narzędzia.
Trzeba jednak być realistą. To wezwanie i ta odpowiedź wzywają do wiary. I to zarówno wiary kapłana, jak i pozostałych wiernych. Wierni czasem mają trudność w dostrzeżeniu, że ten kapłan, którego słabości niekiedy znają, rzeczywiście jest godny tego szacunku, który implikują słowa „I z duchem twoim”. Ich wiara wyrażać się będzie przede wszystkim w uznaniu, że Bóg jest zbyt miłosierny, by pozostawić swój Kościół na pastwę niegodnych pasterzy i dlatego obdarza ich mocą niezależną od ich osobistej świętości czy grzeszności.
Kapłan sprawuje prawdziwe i życiodajne sakramenty nawet wtedy, gdy jest niegodziwcem. Byłoby lepiej, by nim nie był, ale nawet gdy nim jest, nie stawia to jeszcze nieprzekraczalnej zapory Duchowi Świętemu. Gdy mówimy: „I z duchem twoim”, możemy westchnąć do Miłosiernego, aby pomógł temu kapłanowi być coraz godniejszym tej odpowiedzi.
Istnieje u nas zwyczaj, że podczas błogosławieństwa prymicyjnego całuje się ręce nowo wyświęconemu księdzu. Jeden z moich braci cofnął kiedyś ręce, nie chcąc być całowany przez starszego wiekiem zakonnika. W odpowiedzi usłyszał: „Nie Marcina całuję, ale kapłana”. W odpowiedzi „I z duchem twoim” chodzi właśnie o uznanie w kapłanie kapłana, a nie Marcina. Z drugiej strony także ksiądz potrzebuje wiary, by powiedzieć zgromadzonym, których nierzadko zna, że Pan jest z nimi.
Wymaga się od niego uznania, że prawda o człowieku nie wyczerpuje się w jego grzeszności; że póki żyje, jest nadzieja na nawrócenie; że kapłanowi nie wolno nikogo przekreślać.
Dialog wstępny pomiędzy kapłanem a ludem doprowadza do końca ryty uznania Bożej obecności. Jest jak wymiana komplementów: kiedy was widzę, widzę mojego Boga – kiedy cię widzimy, widzimy Ducha Świętego. Powtarza się scena zwiastowania, kiedy anioł przyszedł do Maryi, zachwycił się Jej otwartością na Boga i zawołał: „Pan z Tobą” – to samo, co teraz mówi ksiądz ludowi.
3. Ołtarz – paleta skojarzeń
WSTĘP
Centralnym miejscem w świątyni jest najczęściej OŁTARZ. Czyli stół, na którym składa się ofiarę. Zdarza się jednak, że używamy tego słowa niezależnie od konotacji religijnej. W jakich sytuacjach tak robimy?
AKTYWIZACJA
Praca indywidualna. Formularz – paleta. Zadanie jest następujące: poszukujemy odpowiedzi na następujące pytanie: w różnych sytuacjach w naszej kulturze, języku, literaturze, historii występuje pojęcie OŁTARZA. Jakie mamy z nim skojarzenia? Czas na wykonanie zadania. Prezentacja na forum. Czas na dyskusję.
PUENTA
Ołtarz (ara, BOMOS, altare) jest budową mającą kształt stołu i służącą do składania ofiar bóstwu. Jego podwyższenie symbolizuje wznoszenie darów do Najwyższego. Od najdawniejszych czasów wznoszono ołtarze z trwałego materiału, jakiego dostarczała natura; w lasach czy w górach gromadzono ziemię, kamienie czy kawałki murawy i układano ten materiał w kształcie stosu. Według świadectwa starożytnych pisarzy tak postępowali także Grecy i Rzymianie.
„Ludy starożytnej krainy dwóch rzek starały się spotykać ze swymi bogami na ołtarzach i wieżach stopniowych, które uchodziły za Górę Boga (…). Wyobrażenie o Górze Boga należy do starowschodniego obrazu świata.”
Gdy Noe opuścił arkę, zbudował pierwszy ołtarz, o którym wspomina Biblia (Rdz 8,20). Należy jednak przyjąć, że już Kain i Abel (Rdz 4,3 n.) wznosili ołtarze, by składać na nich ofiary. Nie każdy ołtarz jednak musiał służyć celom ofiarniczym. .Mógł być tylko pamiątką jakichś wydarzeń, tak jak ołtarz, który postawił Mojżesz po bitwie z Amalekitami (Wj 17,15), albo widziany z daleka, olbrzymi ołtarz wzniesiony przez pokolenia zamieszkujące Zajordanię (Joz 22,10). Ołtarze pamiątki budowali ju^ patriarchowie; wspomina się też o nich w późniejszej historii Izraela. Powodem ich wznoszenia było albo objawienie się Boga, albo odniesione zwycięstwo, albo szczególny znak opieki okazany przez Boga.
Prawo Mojżeszowe zawierało dokładne przepisy dotyczące ołtarzy. Pierwsze odnośne zarządzenie brzmiało: „Uczynisz Mi ołtarz z ziemi i będziesz składał na nim twoje całopalenia, twoje ofiary biesiadne z twojej trzody i z bydła na każdym miejscu, gdzie każę ci wspominać moje imię. Przyjdę do ciebie i będę ci błogosławił. A jeśli uczynisz Mi ołtarz z kamieni, to nie buduj go z kamieni ciosowych, bo zbezcześcisz go, gdy przyłożysz do niego swoje dłuto” (Wj 20,24 n.).
Rabini i egzegeci chrześcijańscy starali się dociec powodów tego zarządzenia i wyszczególnili następujące: zagrożenie ze strony kultu bożków, konieczność wprowadzenia różnicy między ołtarzami pogańskimi a żydowskimi, zakaz sporządzania obrazów w religii izraelskiej, wskazanie na Chrystusa, narodzonego na ziemi Boga-Człowieka itp. Zapewne można by dopatrywać się łatwo zrozumiałego powodu także w tym, że „Matka-Ziemia” i jej kamienie były dla starożytności świętymi (por. Ziemia i Kamienie) i że ta cześć dla pramaterii, która wyszła z ręki Stwórcy, była zamierzona przez Boga. Dlatego ziemia i kamienie mają, jako takie, być bezpośrednimi nosicielami najważniejszych czynności kultowych. Metalowe, a później sporządzone całe ze spiżu okrycie ołtarza, takie jakie wykonano dla ołtarza w Namiocie Spotkania i w świątyni, stanowiło tylko ramy, otwartą formę, dzięki której nie rozpada się nagromadzona ziemia czy ułożone w stos kamienie. Kamienie zaś miały pozostać jakby ,,dziewicze”, bez obróbki i zmian dokonanych rękami grzesznych ludzi. Dlatego rozporządzenie to uzupełniają słowa: „Zbezcześcisz go, gdy przyłożysz do niego swoje dłuto” (Wj 20,25).
Zdaniem Schedla trójstopniowość ołtarza żydowskiego wyobrażała budowę wszechświata: świat podziemny, glob ziemski, przestworza, a więc przedstawiała wielki kosmos ujęty w niepozornej formie.
We wszystkich świątyniach, bądź to pogańskich, bądź to żydowskich czy chrześcijańskich, ołtarz ofiarniczy zajmuje miejsce uprzywilejowane. W kościele katolickim ołtarz główny jest punktem, do którego wszystko zmierza i który wszystko określa. W czasach wczesnochrześcijańskich w każdym kościele był tylko ten jeden ołtarz. Ołtarze boczne, przeznaczone do odprawiania Mszy św. prywatnych, pojawiają się dopiero od VI w. Rozpowszechniły się w późniejszym średniowieczu z racji rozwijającego się kultu świętych i relikwii.
Konsekracja ołtarza głównego stanowi punkt kulminacyjny, który wieńczy obrzędy poświęcenia kościoła; konsekracji ołtarzy bocznych oraz ołtarza głównego, to jest w przypadku nowego ołtarza głównego zbudowanego później, można dokonać także poza obrzędami poświęcenia kościoła. W tym przypadku obrzęd zostaje wzbogacony Litanią do Wszystkich Świętych i śpiewaną, nieco dłuższą Prefacją, która, podobnie jak krótsza, wspomina o ołtarzach Starego Testamentu i ich związku z Nowym Testamentem.
W symbolice ołtarza można wyróżnić trzy aspekty o coraz większej doniosłości: ołtarz jest obrazem stolu z Ostatniej Wieczerzy, na którym Chrystus ustanowił Ofiarę eucharystyczną, antycypując w tajemnicy swoją krwawą ofiarę krzyżową; następnie ołtarz jest symbolem krzyża,na którym Zbawiciel dokonał ofiary odkupienia; św. Tomasz z Akwinu zaś z dogmatyczną dosadnośoią podsumowuje myśli Ojców Kościoła, pisząc: „Ołtarz jest przedstawieniem samego krzyża, na którym został ofiarowany Chrystus we własnej postaci — Altare est repraesentativum crucis ipsius, in qua Christus in propria specie immolatus est”.
Starożytna i średniowieczna symbolika, a także liturgia zawierają liczne świadectwa odniesień do Chrystusa. Ołtarz jest zbudowany z kamienia, dlatego też jest symbolem Tego, którego Daniel rozpoznał w obrazie kamienia, który „oderwał się od góry” i ,,rozrósł się w wielką górę i napełnił całą ziemię” (Dn 2,34. 35. 45). Zwłaszcza mensa, istotna część ołtarza, jest symbolem kamienia, który ,, odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym” (Ps 118,22).
W czasie święceń subdiakonatu biskup przypomina w Admonitio o symbolice ołtarza w słowach: „Ołtarzem-świętego kościoła jest Chrystus, podług świadectwa Jana, który w swej Apokalipsie głosi, że widział zloty ołtarz stojący przed tronem: na nim i przez niego są poświęcane Bogu Ojcu ofiary wiernych”.
Najgłębsze symboliczne znaczenie ołtarza tkwi w jego namaszczeniu. Wyraża je Psalm 45, który, wraz z wziętą z niego antyfoną, towarzyszy tej świętej czynności. Psalm ten jest królewską pieśnią weselną i opiewa zaślubiny Króla ze swą Oblubienicą, Chrystusa z Kościołem. Ołtarz jest poświęconą komnatą nowożeńców, którą Bóg specjalnie przygotowuje przez to właśnie święte namaszczenie. Na nim dokonują się podczas każdej Ofiary świętej tajemnicze zaślubiny Chrystusa ze swoim Kościołem (…) Podobnie jak wspólnie stanowią jedno Mistyczne Ciało Chrystusa, tak ołtarz jest zarazem obrazem Chrystusa i Kościoła. Myśl ta jest zawarta przede wszystkim w antyfonie, która z uwagi na Chrystusa odnosi słowa błogosławieństwa wypowiedziane przez Izaaka nad Jakubem do ołtarza rozsiewającego woń świętego oleju namaszczenia: „Oto woń mego syna jak woń pola, które pobłogosławił Pan”.
Od czasu, gdy do kościołów wprowadzono ołtarze stałe, im jako miejscom, na których dokonują się najświętsze tajemnice, przypada najwyższa cześć. Św. Jan Chryzostom nazywa ołtarz miejscem „prawdziwie przejmującym grozą”, a gdzie indziej — miejscem „cudownym, wzbudzającym podziw”, ponieważ jest uświęcony przez przyjęcie ciała Chrystusa. O takim pojmowaniu roli ołtarza świadczy wiele pism Ojców Kościoła, a także przepisane ceremonie składania na ołtarzu pocałunku i przyklęknięcia, nawet wówczas, gdy nie znajduje się na nim Sanctissimum.
W chrześcijańskiej starożytności ołtarz traktowano tak jak relikwię; przypisywano cudowne siły nawet kurzowi, który na nim osiadał, i dlatego go zbierano. W średniowieczu ta cześć nie zmalała. Symeon z Tesaloniki (XV w.) nazywa to święte miejsce „drugim niebem”.
Od IV w. znane są świadectwa mówiące o prawie azylu, którego dostępowali szukający schronienia przy ołtarzu. Wzniosłość i godność ołtarza były powodem, dla którego nawet największych przestępców nie wolno było pojmać w kościele, a tym bardziej u stóp ołtarza. Na korzyść tego prawa azylu przemawiały surowe przepisy kościelne, które potwierdziła później jeszcze jedna z konstytucji Piusa IX.
Ołtarz jest nie tylko miejscem składania najświętszej Ofiary, lecz jest również centrum większości funkcji liturgicznych. Wszystkie ważniejsze obrzędy poświęcenia dokonują się przy ołtarzu albo rozpoczynają się u jego stopni.
Od czasu zwycięstwa chrześcijaństwa stosowano w liturgii rzymskiej powszechnie ołtarze kamienne i takie też były przepisane. Tam jednak, gdzie ubóstwo na to nie pozwalało, wystarczał ołtarz drewniany z osadzonym w płycie ołtarzowej przenośnym kamieniem z wmurowanymi weń relikwiami.
Płyta ołtarzowa spoczywa na kolumnach albo na masywnym bloku, zwanym stipes, który może mieć także kształt skrzyni albo sarkofagu (barok). Te elementy, a także brzeg mensy mogą być ozdobione ornamentami, symbolami albo rzeźbami postaci świętych. Tam, gdzie pod ołtarzem spoczywało ciało któregoś ze świętych, umieszczano w czasach wczesnochrześcijańskich na stronie frontowej zakratowane okienko (confessio), aby można było przez nie różnymi przedmiotami dotknąć świętych szczątków. W późniejszych i najnowszych czasach umieszczano pod albo nad ołtarzem zamkniętą metalową trumnę, niekiedy ze szklaną ścianą. W kościołach rzymskich można spotkać wszystkie te możliwe rozwiązania.
4. „Pikafka”
WSTĘP
Różne są przyczyny tego, że człowiekowi przyspiesza bicie serca. Może to być kofeina, może to być nowy kolor włosów, może to być także… przyznanie się do grzechów.
AKTYWIZACJA
Praca w grupach. Formularz – WELLA. Zadanie jest następujące: poszukujemy odpowiedzi na pytanie: czy w dzisiejszych czasach nie lepiej byłoby zrezygnować z przyznawania się do grzechów? Kiedyś przypominanie sobie ich powodowało przyspieszenie bicia serca, dzisiaj wydaje się, że bardziej od grzechów palpitacje wywołuje sama konieczność przyznawania się do grzechów. czas na wykonanie zadania. Prezentacja na forum. czas na dyskusję.
PUENTA
Uczestnicząc we Mszy św. zaraz po tym, jak rozpoznajemy siebie jako nosicieli obecności Chrystusa Zmartwychwstałego, wezwani jesteśmy do uznania swej grzeszności. Dla wielu jest to prawda trudna. Bardzo często spotykam się ze sprzeciwem wobec chrześcijańskiej nauki o winie i grzechu. Niektórzy pytają, czy ustawianie siebie w pozycji grzesznika, dłużnika, nie jest jakąś obsesją?
Po co mam uznawać się grzesznikiem? Przede wszystkim dlatego, że nim naprawdę jestem. Może to być dla mnie nieprzyjemne, ale to prawda. Współcześnie panuje na świecie kult sympatycznych ludzi, którzy nie mówią rzeczy niemiłych. Dobrze oddaje to slogan „ja jestem OK, ty jesteś OK”, rozumiany często: ja do ciebie nic nie mam, ty do mnie nic nie miej. Bądźmy dla siebie mili, tolerancyjni, nie poruszajmy różnic i spraw drażliwych. Taki model współżycia między ludźmi może zdaje egzamin w biurze, ale zupełnie się nie sprawdza, gdy chodzi o przyjaźń i miłość. Małżonkowie nie mogą być dla siebie tylko mili – to nierealne. Bracia w klasztorze nie mogą udawać, że nic ich nie dzieli. Przyjaciele nie mogą wyłącznie prawić sobie komplementów – to zabije przyjaźń. Jeśli dogmatycznie wyznaję zasadę „OK-OK”, nie wytrzymam konfliktu, który nieuchronnie nadejdzie i rozczaruję się, ucieknę. Taka postawa nie sprzyja przyjęciu Ewangelii właśnie w tej przestrzeni, gdzie jest ona naprawdę dobrą, najlepszą nowiną.
Uznaję się grzesznikiem, żeby podjąć prawdę Ewangelii. A to, jak mówi Jan Paweł II, znaczy „przyznać się do całego swojego człowieczeństwa, zobaczyć jego piękno zamierzone przez Boga samego, zobaczyć prawdę wszystkich ludzkich słabości w świetle mocy Boga samego: »co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga«”.
W chrześcijaństwie bowiem nie ma być miło, ma być prawdziwie. To prawda wyzwala. A jest ona taka: „Bóg okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 8,5). Choć nie jestem OK, Bóg się mną nie brzydzi! Nie udaje, że nie widzi we mnie zła, ale mnie przemienia, bo jest większy od mojej słabości. Nie mówi mi: nic się nie stało, właściwie to nie jesteś winien. Mówi: zgrzeszyłeś, ale ja Cię nie potępiam, idź i nie grzesz więcej. Nie udaje, że nie ma mojej grzeszności, nie zakrywa jej zasłoną, ale odkrywa po to, by uleczyć. Czy w głębi serca nie pragniemy tego, by ktoś poznał całą prawdę o naszej mizerii i nas nie odrzucił? To właśnie czyni Bóg w Chrystusie i to wyznaję podczas aktu pokuty (także podczas spowiedzi).
Akt pokuty wraz z obrzędami wejścia może pomóc nam zagłębić się w tajemnicę Kościoła – świętego i grzesznego zarazem. Czasami słyszy się mity o świętości pierwotnego Kościoła, gorliwości, która podupadła dopiero później. Wystarczy wziąć do ręki listy św. Pawła, choćby pierwszy List do Koryntian, żeby się przekonać, jak dalece nieprawdziwe jest takie twierdzenie. Świętość i grzeszność przeplata się w Kościele od samego początku.
W drugiej połowie IV wieku św. Ambroży z Mediolanu, wychodząc od chrzcielnego obrzędu nałożenia białej szaty, tak pouczał nowo ochrzczonych o tej gorszącej wielu tajemnicy: „W te szaty odziany, które wziął z kąpieli odrodzenia, woła Kościół w Pieśni nad Pieśniami: »Jestem śniada, lecz piękna, córki jerozolimskie« (Pnp 1,5); śniada, przez ułomność natury, piękna przez łaskę, czarna, bo wyszłam z grzechów, piękna przez sakrament wiary” (Misteria, 35).
Świętość nie jest więc czymś, co mam sam z siebie. To łaska i dar Boży, to woda chrzcielna, która powoli dociera do najdalszych moich członków i stopniowo obmywa mnie. Zgorszenie grzechami w Kościele jest często powodowane niezrozumieniem tego, kim są chrześcijanie: nie są oni ludźmi moralnie doskonałymi, lecz tymi, którym przebaczono. Już w starożytności była to jedna z rzeczy, o której należało pouczyć na samym progu Kościoła.
Z publicznym charakterem aktu pokuty wiąże się też prawda, że moja grzeszność nie jest wyłącznie moją osobistą sprawą. Dlatego wyznaję swą grzeszność nie tylko samemu Bogu, ale także Kościołowi. To często zapominana prawda wiary. Przypomnę tu ważny tekst św. Pawła. Nazywa on Kościół Ciałem Chrystusa, i pokazuje, jak bardzo jesteśmy przez Niego połączeni: „Ciało bowiem to nie jeden członek, lecz liczne [członki]. Jeśliby noga powiedziała: Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała – czy wskutek tego rzeczywiście nie należy do ciała? Lub jeśliby ucho powiedziało: Ponieważ nie jestem okiem, nie należę do ciała – czyż nie należałoby do ciała? (…) Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki. Wy przeto jesteście Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami” (1 Kor 12,14-16 i 26).
To, jaki jestem, w sposób tajemniczy wpływa na to, jacy są inni. W dużej mierze „niesiemy” się nawzajem. Im bardziej jestem Bogu poddany, tym większy pożytek mają ze mnie inni. Łatwo jest to dostrzec we wspólnocie. Pozostaje to jednak prawdą nawet wtedy, gdy się nie znamy. Dzięki tej prawdzie wiemy, jak owocne i nieskończenie konieczne dla Kościoła jest np. powołanie mniszek i mnichów, którzy po prostu są oddani Bogu. Wydaje się, że nikt nic z tego nie ma, ale niejeden z nas może się zdziwić w niebie, dowiedziawszy się, że wiele ze swego zbawienia zawdzięcza komuś, kogo wcale nie znał. Bóg czyni nas współpracownikami swego miłosierdzia – nie dlatego, że inaczej by sobie nie poradził, ale dlatego, że pragnie dzielić się z nami wszystkim, co robi.
Spójrzmy na jeszcze jeden aspekt rzeczywistości, ku której kieruje nas akt pokuty. Otóż w tym, że mówimy o winie, a nie o błędzie czy pomyłce, i prosimy o przebaczenie grzechów, uznajemy coś bardzo ważnego o Bogu. Oto On, nieskończenie nami zainteresowany, wprowadza nas w pełni w osobową relację z samym sobą. Pozwala mi, grzesznikowi, na taką bliskość, w której można mówić o obrażaniu Boga („Bóg nie dozwoli z siebie szydzić”, Flp 6,8) czy zasmucaniu Go („I nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia”, Ef 4, 30). Mamy do czynienia z niewyobrażalnym uniżeniem Boga, który w swej naturze jest całkowicie ponad wszystko, czym mógłbym go dotknąć, a jednocześnie pozwala mi, bym Go obrażał. Dzieje się tak dlatego, że Bogu naprawdę na mnie zależy, nieskończenie Go obchodzę i nie jest Mu wszystko jedno, co się ze mną dzieje. Kapitalnie ujął to św. Tomasz z Akwinu, mówiąc, że Boga można obrazić przez to tylko, co człowiek czyni przeciw swemu zbawieniu („Contra Gentiles” III; 122).
W obecnym mszale mamy do wyboru kilka form aktu pokuty. Najstarszym elementem, poświadczonym już w VI wieku przez synod w Vaison (585), było powtarzane wezwanie „Kyrie eleison” – „Panie zmiłuj się”. Inną, nieco tylko młodszą formą są tak zwane „tropy” – seria wezwań, na które odpowiada się „Zmiłuj się nad nami”. Tropy są rozwinięciem prostego „Kyrie eleison”. Ich pierwowzorem może być ewangeliczne wołanie ślepca Bartymeusza: „Synu Dawida, Jezu, zmiłuj się nade mną!” (Mk 10,47). Dla porządku trzeba dodać, że w starożytności mieliśmy przykłady adresowania tropów tak do samego Chrystusa, jak i do całej Trójcy Świętej. Bywało też, że wezwań było bardzo wiele i kończyły się dopiero wtedy, gdy celebrans dawał znak przełożonemu scholi.
Najpopularniejsza obecnie modlitwa pokutna, tzw. spowiedź powszechna czyli confiteor: „Spowiadam się Bogu wszechmogącemu…”, jest jednocześnie najmłodsza. Pochodzi najprawdopodobniej ze średniowiecznych środowisk monastycznych i weszła do rytu Mszy na przełomie XI i XII wieku.
Jak uczestniczyć w tym rycie? Poprzedzającą go chwilę milczenia należy wykorzystać nie tyle na szczegółowy rachunek sumienia, co na uznanie faktu własnej biedy i niezdolności do uczynienia się świętym własnymi tylko siłami. Przede wszystkim trzeba uznać, że potrzebuję miłosierdzia, że jestem niekiedy bezradny wobec własnego grzechu. Jeżeli mam na sumieniu grzech ciężki, powinienem prosić o łaskę szybkiej i dobrej spowiedzi.
Kiedy wołamy „Panie zmiłuj się” czy „Kyrie eleison”, powinniśmy pamiętać, że w tym wezwaniu nie tylko błagamy o miłosierdzie. Jest to również ufne i dumne wyznanie Chrystusa, który jest Panem Zmartwychwstałym, Mocarzem wyzwalającym mnie z więzów złego. Jest to odpowiedź dana Bogu, który pragnie, „aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM – ku chwale Boga Ojca” (Flp 2,11).