21 niedziela zwykła, rok C

„Przybędą ze wschodu i zachodu […]”. Augustyńska interpretacja Mt 8,11 i Łk 13,28-29 na tle starożytnej egzegezy

Formuła extra Ecclesiam nulla salus w interpretacji Josepha Ratzingera

Przynależność do Kościoła a problem zbawienia według Lumen Gentium i Dominus Iesus

HOMILIA 1

1. Po co się starać? Takie pytanie można sobie postawić po zakończeniu lektury dzisiejszej Ewangelii. Może lepiej być na końcu? Może lepiej być złym, grzesznym, gorszym od porządnych katolików, niewierzącym, aby na końcu grzecznie żałować i tak trafić do nieba?

Są pewnie ludzie, którzy tak myślą praz tak żyją. Warto jednak pamiętać o dwóch rzeczach:

  • nie wszyscy ostatni będą pierwszymi; widać to w scenie z łotrami wiszącymi obok krzyża Pana Jezusa; tylko jeden z nich stanie się rzeczywiście „pierwszym”,
  • nie wolno porównywać się z ludźmi i uważać się za lepszego od innych – nie znamy bowiem życia tych, których uważamy za gorszych i nie zawsze są takimi tylko z własnej winy.

2. Jezus chce przestrzec przed zbytnią pewnością siebie, a także dać nadzieję tym, którzy uważają się za najgorszych i bez żadnych szans…

3. To jest także przestroga i nadzieja jednocześnie dla każdego chrześcijanina…

Gidle, 21 niedziela zwykła, 2016, rok C, Iz 66, 18-21; Ps 117; Hbr 12, 5-7.11-13; Łk 13, 22-30

HOMILIA 2

1. Czy 1 cm to dużo czy mało? Odpowiedź na to pytanie zależy oczywiście od sytuacji. Na polu to niewiele, ale gdy trzeba się przecisnąć w jaskini lub czy coś da się przenieść przez futrynę drzwi – 1 cm to bardzo dużo, i czasem decyduje o powodzeniu działania.

2. Na szczęście chrześcijaństwa nie mierzy się długością, szerokością czy obwodem. Niebo nie jest też wielkim ogrodem, otoczonym wysokim murem. Nie jest terenem, do którego prowadzi wejście przez niewielkie drzwi, przy których stoi św. Piotr i sprawdza w księgach lub komputerze, czy można mnie wpuścić czy nie?

3. Dar zbawienia ukazany jest nam dzisiaj przez obraz domu. Do domu nie wpuszcza się każdego. O tym decyduje gospodarz. Dlatego Ewangelia zaprasza nas dzisiaj nie do schudnięcia, ale do takiego życia, aby drzwi domu Boga – Gospodarza w niebie zawsze były dla mnie szeroko otwarte.

4. O ciasnych drzwiach Jezus mówi słuchaczom w trudnym okresie swojej działalności. Ludzie słuchają bowiem Jego nauczania z zainteresowaniem i zachwytem, ale za tym słuchaniem i zainteresowaniem nie idzie żadna przemiana życia. Ludzie potrafią przewidywać pogodę, ale w sprawach duchowych widać pustkę. Jezu budzi tez oburzenie, gdyż uzdrawia w czasie szabatu, a przecież nie powinien tego robić – dla wypełnienia przepisów Prawa – mógłby poczekać z tym uzdrawianiem do następnego dnia. Lecz właśnie wtedy wzywa słuchaczy do tego, aby wymagali od siebie.

5. Zbawienie jest jak dom, w którym Bóg czeka na mnie – swoje dziecko, aby po prostu być razem. Nie musimy się martwić ani rozmiarem drzwi, które do tego zbawienia prowadzą. Pozwólmy Bożej mocy i miłości, aby nas umacniała i przemieniała. ten przemiany centymetrem zmierzyć się nie da. Ale samo życie może pokazać cel, do którego dążymy – dom Boga.

Gidle, 25 sierpnia 2019, 21 niedziela zwykła, rok C, Iz 66, 18-21; Ps 117; Hbr 12, 5-7.11-13; Łk 13, 22-30

HOMILIA 3

1. Połowa roku kościelnego i kalendarzowego za nami. Do końca tegorocznego kalendarza już bliżej niż dalej. To jest właśnie powód, dla którego w niedzielnych czytaniach będą częściej pojawiały się motywy kresu, granicy, sądu, ostatecznej decyzji, stanu duszy, podsumowania życia.

2. Dziś słyszymy dość dramatyczne pytanie postawione Jezusowi: „Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?” Sytuacja była jasna – wierzących Żydów była garstka w morzu licznych narodów żyjących wokół. Odpowiedź nasuwała się sama: tak, tylko nieliczni będą zbawieni. Każde będący poza Przymierzem będzie po prostu potępiony. Mur Prawa Mojżeszowego stawiał wyraźną granicę.

3. Lecz sam Bóg mówi dziś ustami proroka Izajasza: „Przybędę, aby zebrać wszystkie narody i języki; przyjdę i ujrzą moją chwałę”.

4. Psalm głosi: „Chwalcie Pana wszystkie narody, wysławiajcie Go wszystkie ludy”. Czy Bóg gromadzi ludy po to, aby potępić wszystkich nie żyjących w Przymierzu? Aby ich skazać na potępienie? To dlaczego wołają: „potężna nad nami Jego łaska”?

5. Zanim przyjdzie ostateczna decyzja, Bóg da znak. Coś ważnego wydarzy się przed obliczem ludów i narodów. Ludzie pójdą z tym znakiem do innych, dalej – dlatego, że osobiście tego doświadczyli – doświadczyli potężnej Bożej łaski.

6. Bóg mówi przez proroka: „Oni rozgłoszą chwałę moją wśród narodów”. A ci, którzy usłyszą o tej chwale, wyruszą do Jeruzalem z darami dla Boga, pewni przyjęcia, błogosławieństwa, radości.

7. Co to za znak? Na początki Księgi proroka Izajasza jest proroctwo o Emmanuelu – Bogu z nami. Potem znajdziemy w niej wizję Sługi Cierpiącego. Tym znakiem dla narodów po wszystkie czasy jest Jezus Chrystus – Dawca Zbawienia, Syn Boży.

8. Jest naszym Panem, Synem Bożym, i naszym Bratem – Człowiekiem prawdziwym. Przez Chrystusa Bóg zaprasza do więzi z Ojcem, abyśmy byli Jego dziećmi. Modlimy się „Ojcze nasz” w twardej szkole bożego wychowania w czasie życia.

9. List do Hebrajczyków mówi dziś: „Trwajcie w karności. Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi”. Karci = gr. „paidenei” = wychowuje, kształtuje. Ale i chłoszcze = gr. „mastigoi” = oznacza bicie, udrękę, surowość, uderzenia.

10. Tu nie ma cukierkowego Boga. W ub. tygodniu słyszeliśmy słowa Jezusa: „Myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam”. Dopiero ci, którzy po jakimś czasie są w stanie podziękować za trudne doświadczenia, mogą mówić o „błogim planie sprawiedliwości”. Po co to wszystko? „Proste ślady czyńcie nogami…” = żyjcie wiarygodnie!

11. Dzięki wiarygodnym świadkom wiary wiemy, że każdy ma w swoim życiu jakieś ciasne drzwi – egoizmu, trudu, cierpienia, pustki, milczenia Boga. Tylko wiara – żywa więź z Jezusem pomaga przejść, świętować z Nim na uczcie radości.

12. Każdy jest zaproszony do tej relacji, każdy jest zaproszony na ucztę Jezusa.

Radonie, 21 sierpnia 2022, 21 niedziela zwykła, rok C, Iz 66, 18-21; Ps 117; Hbr 12, 5-7.11-13; Łk 13, 22-30

LEKTURA DODATKOWA

Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi, ks. Bogdan Giemza SDS

„Jeśli kiedykolwiek będę świętą – na pewno będę świętą od «ciemności». Będę ciągle nieobecna w Niebie – aby zapalać światło tym, którzy są w ciemności na ziemi”.
św. Teresa z Kalkuty

W 2008 roku ukazała się książka Pójdź, bądź moim światłem. Prywatne pisma świętej z Kalkuty. Zawiera ona listy św. Teresy z Kalkuty i ukazuje nieznaną prawdę o jej życiu duchowym. W naszej pamięci jej postać zapisała się z dobrotliwym i uśmiechniętym wyrazem twarzy. Dopiero z lektury listów wyłania się jej wewnętrzny dramat i zmaganie z Bogiem.

W 1948 roku za głosem sumienia i zgodą władz kościelnych rozpoczyna pracę w slumsach Kalkuty. Już w roku następnym w jej życiu duchowym pojawią się ciemności, które nie ustąpią aż do śmierci. Mimo wewnętrznych oschłości nie rezygnuje z posługi najbardziej opuszczonym, nie przestaje mówić o miłości Boga. Znamienne są jej słowa: „Jeśli kiedykolwiek będę świętą – na pewno będę świętą od «ciemności». Będę ciągle nieobecna w Niebie – aby zapalać światło tym, którzy są w ciemności na ziemi”. Świadectwo matki Teresy z Kalkuty może nam pomóc lepiej zrozumieć słowo Boże dzisiejszej niedzieli. Zachęca nas ono do zapytania o stan naszej ufności Bogu w przeciwnościach, w różnych życiowych doświadczeniach. Pan Jezus mówi wprost do swoich słuchaczy i do nas: „Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi”. Jakby wtóruje Mu autor Listu do Hebrajczyków z drugiego czytania: „Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo tego Pan miłuje, kogo karze, chłoszcze każdego, którego za syna przyjmuje”.

To wszystko wymaga wysiłku i wytrwałości. Stąd zachęta do wierności: „Wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana!”. Benedykt XVI, komentując czytany dziś fragment Ewangelii, powiedział w rozważaniu przed modlitwą Anioł Pański:

Co oznaczają owe „ciasne drzwi”? Dlaczego wielu nie udaje się przez nie wejść? Czyżby chodziło o przejście zastrzeżone jedynie dla kilku wybranych? W istocie, ten sposób rozumowania rozmówców Jezusa jest, jak można się przekonać, wciąż żywy: zawsze pojawia się pokusa, by uznawać praktyki religijne za źródło przywilejów czy sposób zabezpieczenia. W rzeczywistości przesłanie Chrystusa wyraża coś wręcz przeciwnego: dostęp do życia mają wszyscy, lecz dla wszystkich przejście jest „ciasne”. Nie ma uprzywilejowanych. Przejście do życia wiecznego, otwarte dla wszystkich, jest „ciasne”, ponieważ jest trudne, wymaga wysiłku, wyrzeczenia, upokorzenia własnego egoizmu.

Słowa Jezusa o ciasnych drzwiach możemy odnieść do trudności w modlitwie, doświadczenia pustki, ciemności, które bywa także naszym udziałem. Postawmy proste pytanie: Czym jest modlitwa? Przywołując sformułowania z katechezy, wielu odpowie, że jest to rozmowa z Bogiem. To prawda. Ale w doświadczeniu modlitwy są także takie chwile, czasami nawet długie okresy, kiedy odczuwa się pustkę, milczenie Boga. Wtedy – jak pisze w listach św. Teresa z Kalkuty – poruszamy się jakby po omacku, w zupełnej ciemności. A przecież to jest również modlitwa, być może wówczas jesteśmy najbliżej Pana Jezusa…

Rozważając dziś napomnienie Jezusa, prośmy Go w osobistej modlitwie o wytrwałość i nadzieję, zwłaszcza w sytuacji zniechęcenia i pokusy rezygnacji. Przyjmijmy apel Jana Pawła II, który przemawiając do zakonnic klauzurowych 3 lipca 1980 roku w Sao Paulo, powiedział: „Módlcie się bardzo za tych, którzy również się modlą, i za tych, którzy nie mogą się modlić, oraz za tych, którzy nie umieją się modlić, i za tych, którzy nie chcą się modlić”.


Waga świadectwa, ks. Edward Staniek

W VI wieku przed narodzeniem Pana Jezusa prorok Izajasz zapowiada przeniesienie prawdy o jedynym Bogu – o Bogu miłości – do wszystkich narodów świata, daleko poza naród wybrany. Mówi o przekazie prawdy miłości, gdyż to jest najważniejsza prawda objawiona.

Bóg jest miłością, a my jesteśmy powołani do odpowiedzi miłością na miłość. Takie jest też pierwsze i najważniejsze przykazanie w Starym Testamencie, powtórzone przez Chrystusa w Nowym Testamencie.

Przekaz miłości nie dokonuje się przy pomocy słowa. Miłości nikt nie nauczy słowami. Miłość przekazuje się drogą świadectwa, dlatego na wszystkich ścieżkach misyjnych świata przekaz Ewangelii zawsze dokonywał się i dokonuje drogą świadectwa, często nawet świadectwa męczenników.

Mówię o tym dlatego, że dzisiejsze chrześcijaństwo utopione zostało w słowach. Potęga chrześcijaństwa polega na mocy dawanego świadectwa. Słowo zostało dziś zdewaluowane; już nic nie znaczy. Ludzie nie słuchają słowa, które do nich dociera, a jeżeli go słuchają, to przyjmują tylko to, co się im podoba, odrzucając wszystko, co jest dla nich niewygodne.

W Ewangelii przekaz dokonuje się nie przy pomocy słowa. On dokonuje się przez świadectwo. Pierwszym spośród świadków jest Chrystus. „Jam się po to narodził i po to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie”.

O dawaniu świadectwa mówi autor Listu do Hebrajczyków. Aby człowiek był mocny, odważny, mądry i wytrwały, musi przejść szkołę doświadczeń. Jeżeli ojciec i matka chcą mieć dzieci w pełni odpowiedzialne, muszą żądać i oczekiwać od nich odpowiedzialności za coraz trudniejsze zadania. Życie jest pełne doświadczeń. Doświadczenia dla człowieka wierzącego są szkołą dorastania do coraz trudniejszego świadectwa.

Ewangelia powiada nam o tym, że niebo nie należy do ludzi, którzy znają Jezusa Chrystusa, którzy nawet się z Nim spotykali, którzy dużo o Nim wiedzą. Ono należy do świadków.

Ciasna brama, która wiedzie do królestwa niebieskiego, jest bramą prawdy. Przez tę bramę przechodzą świadkowie. „Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości” – mówi Pan.

Jesteśmy w tym momencie przy eucharystycznym stole. Dziękujemy Bogu za tę godzinę, za swą dobrą wolę, która nas tu przywiodła, za łaskę wiary, dzięki której rozumiemy bogactwo tej godziny. Prosimy o to, abyśmy posiedli moc potrzebną do dawania świadectwa Ewangelii i do przyjmowania doświadczeń, byśmy potrafili je traktować jako dorastanie do dawania świadectwa w każdej sytuacji.

Źródło tekstów: ekspreshomiletyczny.pl

I. Lectio: Czytaj z wiarą i uważnie święty tekst, jak gdyby dyktował go dla ciebie Duch Święty:

Tak nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: „Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?” On rzekł do nich: „Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: „Panie, otwórz nam!”; lecz On wam odpowie: „Nie wiem, skąd jesteście”. Wtedy zaczniecie mówić: „Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś”. Lecz On rzecze: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości!” Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi”.

Łk 13,22-30

II. Meditatio: Staraj się zrozumieć dogłębnie tekst. Pytaj siebie: „Co Bóg mówi do mnie?”.

Z całego kontekstu nauki Ewangelii jasno wynika, że Pan Bóg pragnie mieć w Swym domu wszystkie Swoje dzieci. Możemy powiedzieć, że miejsce w niebie jest przygotowane, a droga do domu Ojca wytyczona i dobrze oznakowana, nic tylko nią podążać. Pan zrobił w kwestii naszego zbawienia wszystko. Teraz czas na nasz ruch, nasz trud i wysiłek. Z dzisiejszej Ewangelii jasno wynika, że same deklaracje, nawet najwznioślejsze, wypowiedziane najpiękniejszymi i mądrymi słowami, nie wystarczą, to zdecydowanie za mało. Ci, którzy opierają swoje chrześcijańskie życie tylko na deklaracjach a nie na czynach, ci, którzy pięknie mówią o miłości, ale w praktyce nikogo nie kochają, u kresu swej ziemskiej wędrówki mogą zastać zamknięte drzwi i usłyszeć jakże bolesne słowa, wyznanie: „Nie wiem skąd jesteście”. To prawda, że Ojciec niebieski chce mieć u siebie wszystkie swoje dzieci, ale czy wszystkie Jego dzieci chcą być w Jego domu? Czy ja chcę czy tylko udaję, że chcę? Natomiast ci, którym się wydaje z racji wybrania, że są pierwsi w kolejce do ucztowania w królestwie Bożym, mogą nie tylko znaleźć się na jej końcu, ale też i z niej wypaść całkowicie.

Czy pamiętam, że droga ku zbawieniu wiedzie przez ciasne drzwi wysiłku, trudu, codziennej wierności wymaganiom Ewangelii? Czy zdaję sobie sprawę, że chrześcijaństwo to nie jakaś piękna, życiowa teoria, to konkret czynu, codzienna praktyka, bojowanie żywota? Nie wystarczy mieć wypisane Imię Jezusa na transparencie pielgrzymkowym ale też trzeba mieć je wypisane, a może nade wszystko, w sercu. Nie wystarczy zorganizować sympozjum na temat: Jak pomagać bliźnim w oparciu o wskazania Ewangelii? Trzeba zacząć im konkretnie i skutecznie pomagać. Nie wystarczy słuchać nauczania Pana Jezusa a żyć według własnych reguł i ustaleń, zupełnie nie licząc się z wymaganiami Ewangelii. Nie wystarczy czytać książki o modlitwie, trzeba się ufnie i wytrwale modlić. Nie wystarczy nosić krzyżyk na złotym łańcuszku, trzeba jeszcze bardziej nieść krzyż swego, codziennego chrześcijańskiego życia. Nie wystarczy być chrześcijaninem tylko w niedzielę, trzeba nim być siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Czy pamiętam, że do nieba trafią nie uprzywilejowani, ale słowem i czynem rozkochani na co dzień w Panu Bogu i drugim człowieku.

Zastanowię się jak w moim życiu wygląda relacja pomiędzy teorią a praktyką chrześcijańskiego życia. Pomodlę się o pokój dla całego świata, za odpoczywających na urlopach i wakacjach, za trudzących się rolników.

III. Oratio: Teraz ty mów do Boga.

Otwórz przed Bogiem serce, aby mówić Mu o przeżyciach, które rodzi w tobie słowo. Módl się prosto i spontanicznie – owocami wcześniejszej „lectio” i „meditatio”. Pozwól Bogu zstąpić do serca i mów do Niego we własnym sercu. Wsłuchaj się w poruszenia własnego serca. Wyrażaj je szczerze przed Bogiem: uwielbiaj, dziękuj i proś. Może ci w tym pomóc modlitwa psalmu:

Chwalcie Pana, wszystkie narody,
wysławiajcie Go wszystkie ludy,
bo potężna nad nami Jego łaska,
a wierność Pana trwa na wieki…

Ps 117,1-2

IV. Contemplatio:

Trwaj przed Bogiem całym sobą. Módl się obecnością. Trwaj przy Bogu. Kontemplacja to czas bezsłownego westchnienia Ducha, ukojenia w Bogu. Rozmowa serca z sercem. Jest to godzina nawiedzenia Słowa. Powtarzaj w różnych porach dnia:

Całemu światu głoście Ewangelię

Źródło tekstu: cfd.sds.pl, opracował: ks. Ryszard Stankiewicz SDS

ZBAWIENIE

Słyszymy wiele raz o tym, że Jezus nas zbawił, że jesteśmy zbawieni. W kościele ciągle mówi się o naszym zbawieniu i o Zbawicielu. A co to jest tak naprawdę ZBAWIENIE? W Ewangelii Mateusza jest takie zdanie o Jezusie: „On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów” (Mt 1, 21). Anioł informuje w ten sposób śpiącego Józefa o roli jaką ma do spełnienia Jezus, który urodzi się z Maryi. Ma On zbawić swój lud od jego grzechów.To jest zasadnicze zadanie Jezusa, z którym przyszedł na ziemię. Nie przyszedł by uzdrawiać z chorób, wyrzucać złe duchy czy karmić zgłodniałych ludzi, lecz po to by zbawić swój lud.

Co to znaczy „zbawić”? Wydaje się, że chodzi najpierw o „uwolnienie”. Znaczyło by to, że „lud Jezusa” jest (czy też wtedy jeszcze był) w niewoli. A bycie w niewoli polega na tym, że człowiek ma ograniczoną lub zupełnie zabraną wolność. Bycie w niewoli to sytuacja, w której człowiek nie może czynić tego co sam chce czynić, lecz musi wykonywać polecenia jakiegoś zniewalającego go pana. Niewolnik nie może także czynić tego, o co prosi go jakaś postronna osoba, bo by to czynić musi uzyskać zgodę swego pana. Jest to sytuacja nie tylko niekomfortowa, ale wręcz uwłaczająca, a nawet godząca w pierwotną naturę człowieka! Mówiąc „pierwotną” mam na myśli naturę sprzed grzechu pierworodnego, czyli tą sprzed upadku Adama i Ewy. Tamta natura była doskonała, bo wszystko co Bóg stwarza jest doskonałe. I tamta natura gwarantowała człowiekowi stuprocentową wolność. Zresztą potwierdza to sam akt grzechu pierwszych rodziców, którzy mogą w sposób wolny powiedzieć Bogu „nie”. Bóg nie zabrał im tej możliwości! Niestety tamta natura została „zepsuta”, skrzywiona, obarczona skutkami grzechu pierworodnego i jako taka jest dziedziczona przez całą ludzkość. To dlatego człowiek przychodzi na świat już z tą „wadliwą” naturą (która stała się nam nijako normalną). Ta zepsuta natura powoduje w nas wszelkie ograniczenia, a więc nas zniewala, tak jak np. krótsza noga „zniewala” człowieka ułomnego i nie pozwala mu na takie rzeczy, na jakie może pozwolić sobie zdrowy człowiek (np. uprawianie sportu na takim samym poziomie).

Zatem Jezus przychodząc na świat „zbawia” czyli uwalnia człowieka od jego grzechów, czyli od wszystkich ograniczeń tej zepsutej natury. Jest ich bardzo wiele i są zarówno fizyczne jak i duchowe. Dotyczą więc zarówno ograniczeń jakie stawia nam ciało, czas, przestrzeń, przyroda, czyli całe physis wszechświata, jak i te które stawia nam natura w sferze duchowej (wolność, rozum, piękno) czyli całe psychis wszechświata.

Rodzi się pytanie: czy ktoś w ogóle posiada taki brak ograniczeń? Zdaje się, że posiada go tylko Bóg. Zatem to „zbawienie” to nic innego jak „ubóstwienie”, czy „przebóstwienie” człowieka. Wynika z tego, że celem człowieka jest stanie się Bogiem! Genialnie wyczuł to św. Augustyn, który powiedział, że „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem.” A zatem zbawić to nie tylko przywrócić człowiekowi jego pozycję i potencjał z raju, jego wolność, to nawet więcej! To także „wbóstwić” go czyli włączyć w Boga! A to coś więcej od raju, bo tam człowiek był jednak osobno od Boga. Był osobą ludzką. W niebie stanie się cząstką Boga, OSOBĄ BOSKĄ!

I to zbawianie się z jednej strony już się dokonało, bo Jezus swego dzieła już dokonał, ale z drugiej strony jeszcze się dokonuje, bo to człowiek swą wolą dokonuje wyboru czy chce stać się Bogiem czyli cząstką dobra, czy też woli stać się cząstką zła. Czyn Jezusa otworzył nam taką możliwość. Natomiast nasze wybory są skorzystaniem lub odrzuceniem tej możliwości.

Dlaczego ludzie nie chcą z niej skorzystać? Wydaje mi się, że jest kilka powodów. Po pierwsze: nie zdają sobie sprawy z ogromu dobra i szczęścia jaka czeka na tych co jednak zechcą stać się Bogiem. Wynika to z tego, że nie potrafią już tu na ziemi zachwycić się tą „próbką” dobra jaką widać na każdym kroku w dziele stworzenia. Po prostu nie potrafią cieszyć się życiem!

Po drugie: nie zdają sobie sprawy czym naprawdę jest realne i absolutne ZŁO, czyli wieczne i nieodwołalne odłączenie od Boga. Powody tych postaw mogą być różne. Najczęściej to lenistwo w poznawaniu dobra lub danie się uwieść złu, które oferuje tu na ziemi pozory dobra w różnej postać grzechu: pychy, chciwości, nieczystości, itd… Mogą zdarzyć się także inne powody, np. brak doświadczenia dobra. Nie chodzi o to, że  człowiekowi nie chce się poznawać dobra lecz o to, że nigdy go nie doświadczył, wiec nie wie czego szukać! To rzadka sytuacja, ale jednak zdarza się. To tzw. osoby poranione, skrzywdzone przez innych od samego swego urodzenia (np. w patologicznej rodzinie). I takich jest niestety coraz więcej, a będzie jeszcze więcej. Mając na myśli patologiczną rodzinę nie myślę o np. pijaństwie w domu (choć także), co przede wszystkim o rodzinie, w której nie ma miłości tylko pożądliwość i egoizm (stąd rozpad małżeństwa), nie ma troski o dobro lecz zaspokajanie potrzeb (stąd materializm i pogoń za pieniędzmi), nie ma wiary tylko filozofowanie (stąd ateizm lub poszukiwane pseudoduchowości w nowym gnostycyźmie), nie ma radości z tego co się posiada lecz ciągłą pogoń za pozornie lepszym (stąd główny cel życia to dobra praca i pieniądze).

Wszystko to są przeszkody do tego, by w pełni wykorzystać zbawienie. Nie da się bowiem na siłę kogoś uszczęśliwić. Znów nasuwa się ze swą mądrością św. Augustyn, który powiedział, że „Bóg stworzył nas bez nas, ale nie może zbawić nas bez nas”. Musimy z nim chociaż chcieć współpracować…

ks. Marek Suder, ŹRÓDŁO TEKSTU: STACJA7.PL

ZBAWIENIE 2

Co tydzień powtarzamy w wyznaniu wiary, że Chrystus „dla naszego zbawienia zstąpił z nieba”. Jednak zdaje się, że słowo „zbawienie” należy do tej grupy religijnych pojęć, które zaczynają brzmieć obco w uszach współczesnego słuchacza. Zbawienie niewątpliwie kojarzy się najpierw z oswobodzeniem z jakiejś formy niewoli.

Jednak, podobnie jak za czasów Jezusa, grozi nam uwikłanie się w błędne, albo niepełne, rozumienie tego wyzwolenia. Zbawienie można bowiem łatwo utożsamić jedynie ze zmianą niepomyślnych zewnętrznych okolicznościjak uwolnienie od okupanta, uzdrowienie z chorób, ochrona przed katastrofami naturalnymi, zachowanie takiego porządku społecznego i ekonomicznego, który umożliwia nam spokojne i dostatnie życie na ziemi.

Jest w tych oczekiwaniach wiele słuszności. Mówi o nich Stary Testament, przedstawiając Boga głównie jako Opiekuna, który tworzy warunki do godnej egzystencji człowieka w świecie. Jednakże, jeśli zawęzimy zbawcze działanie Boga tylko do czysto ziemskiego wymiaru, możemy popaść w dwie skrajności. Z jednej strony będziemy myśleć o Bogu jedynie wtedy, kiedy dzieje się nam krzywda lub doświadczamy materialnych braków. Jednak gdy tylko wzrośnie nasza zamożność, a życie zasadniczo będzie się układać po naszej myśli, czego przykład mamy w historii Izraela, o Bogu będziemy po prostu zapominali. Bez wielkiego namysłu dojdziemy do wniosku, że aż tak bardzo Go nie potrzebujemy, bo dajemy sobie radę. Pomyślność w życiu doczesnym staje się wówczas surogatem zbawienia, albo, co gorsza, jego jedynym przejawem.

To samo myślenie może w pewnych sytuacjach doprowadzić do zwątpienia w Boga. Jeśli ktoś usilnie prosi o uwolnienie od choroby, albo o spełnienie jakiejś ważnej dla niego prośby i „nic” się nie dzieje, taka osoba może dojść do przekonania, że Boże zbawienie to jedynie obiecanki-cacanki.

Pewnego razu ujął mnie reportaż o mieszkańcach Haiti, których w styczniu 2010 dotknęło trzesięnie ziemi. W pamięci zapadła mi jedna scena. Jedna z osób, która przetrwała pod gruzami, zaczęła spontanicznie dziękować Bogu za ocalenie, mówiąc: „Panie, wiedziałam, że mnie kochasz. Dzięki Ci, że mnie wybawiłeś”. I wtedy pomyślałem sobie: „A co z tymi, którzy zginęli? Czy ich Bóg nie chciał ocalić? Czy Bóg ich nie kocha”? Jeśli będziemy posługiwać się takimi uproszczeniami: powodzenie to zbawienie, a niepowodzenie to potępienie, nie zrozumiemy, o co tak naprawdę chodzi Jezusowi.

Nie jest łatwo pogodzić zbawienie z obecnością choroby, przeciwności, zewnętrznej niewoli i niedostatków. I chociaż w ostateczności ku temu zmierza zbawienie, o czym świadczą chociażby słowa Apokalipsy św. Jana (Por. Ap 21, 4), póki co doświadczamy różnych form zła fizycznego i moralnego. A jednak to samo Pismo św. mówi, że „dzięki łasce już zostaliśmy zbawieni” (Por Ef 2, 8). Skoro tak, to od czego zostaliśmy wybawieni? Co to znaczy, że Jezus jest Bogiem, który zbawia?

„Ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1), pisze św. Paweł. Ale o jaką wolność tutaj chodzi? Apostoł ma na myśli zarówno jej negatywny jak i pozytywny aspekt: wolność „od” i wolność „do”. W kontekście Listu do Galatów najpierw jesteśmy wyzwoleni od Prawa, czyli od niemożności jego zachowania o własnych siłach i winy, którą wkutek tego zaciągamy. Dalej chodzi o uwolnienie od tego, co krępuje naszą zdolność do czynienia dobra. W końcu, apostoł pisze, że nowe życie w Chrystusie polega na poddawaniu się natchnieniom Ducha Świętego i „służeniu sobie nawzajem”. Chrześcijańska wolność w najgłębszym sensie oznacza więc nieskrępowaną możliwość realizacji dobra przez słowa, postawy i czyny. Konkretnie chodzi o owoc Ducha: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5, 23).

„Nowe życie w Chrystusie” nie tyle polega na polepszeniu zewnętrznych warunków życia, co na przyjęciu mocy Ducha Świętego, który rozrywa wewnętrzne więzy. Zmiana świata, jak wcześniej rozważaliśmy, rozpoczyna się od poszczególnych jednostek, które zapraszają Boga do „intensywniejszego” działania w ich życiu. Jednakże ta transformacja nie dokonuje się w izolacji od innych, w „prywatności” serca, sam na sam z Bogiem. Ewangelia mówi wyraźnie, że Jezus „zbawi swój lud”. Św. Paweł również pisze o wolności w Chrystusie do Kościoła w Galacji, bo tylko we wspólnocie może nastąpić pełna realizacja chrześcijańskiej wolności.

Zbliżające się święta również przypominają nam o tym, że nie tylko Bóg-Człowiek narodził się owej betlejemskiej nocy, ale również ci, którzy do Niego należą „z Boga się narodzili” (J 1, 13). W Boże Narodzenie świętujemy również nasze powtórne narodziny, czyli nasze zbawienie.

Źródło tekstu: deon.pl

ZBAWIENIE 3

Każdej niedzieli wyznając Credo podczas Eucharystii katolicy na całym świecie modlą się, powtarzając, że Jezus Chrystus zstąpił z nieba „dla nas ludzi i dla naszego zbawienia”. Czy wypowiadając te słowa robimy to świadomie?  I czy wiemy, co to znaczy być zbawionym? Amerykański profesor teologii Michael P. Barber w swojej książce „Zbawienie” dogłębnie wyjaśnia nam jedną z najważniejszych dla katolików prawd wiary, skupiając się przede wszystkim na naszych fałszywych poglądach na jego temat. Poznaj 5 najczęściej powtarzanych mitów o zbawieniu.

1. ZBAWIENIE TO NIE ROZWÓJ OSOBISTY

W prawie każdej księgarni można się dziś natknąć na dział poświęcony stosunkowo nowemu, a jednak szalenie popularnemu zjawisku pod nazwą „rozwój osobisty”. Większość książek na tych półkach opiera się na jednym zasadniczym założeniu: problemy, z którymi się zmagasz, mogą zostać rozwiązane, jeśli zastosujesz się do właściwych rad. Z odpowiednią motywacją, determinacją i pozytywnym myśleniem możesz się stać „lepszą wersją siebie”.

W dziale tym, wcale nieprzypadkowo, nie znajdziemy Biblii. Autorzy Nowego Testamentu wielokrotnie podkreślają, że zbawienia nie dostępuje się przez „rozwój osobisty”. Św. Paweł w Liście do Rzymian wyraźnie mówi, że zbawienie to o wiele więcej, niż stanie się „lepszą wersją siebie”. Bycie zbawionym to zjednoczenie z Bogiem w Chrystusie i stanie się „na wzór obrazu Jego Syna”.

Jezus w Ewangelii często mówi o piekle, ale Nowy Testament przedstawia zbawienie jak coś o wiele większego niż tylko uniknięcie płomieni wiecznego potępienia. Można od razu dodać, że ze zbawienia wynika również o wiele więcej niż tylko dostanie się do nieba. Zbawienie to nie tylko przestrzeganie zasad. Nie polega ono jedynie na zapamiętaniu wszystkich zawartych w Biblii nakazów i zakazów i stosowaniu się do nich. Bóg wyraża swój plan zbawienia w języku przymierza, który jest językiem miłości i daru z siebie. Jezus dając nam przykazanie miłości wyjaśnia, że chce, aby wierzący mieli dostęp do tego życia pełnią miłości, które On dzieli ze swoim Ojcem.

Zbawienie więc czymś o wiele większym niż uniknięciem ognia piekielnego. Wiąże się ono właśnie z udziałem w miłości łączącej Ojca i Syna oraz Ducha Świętego. Trzeba podkreślić, że według słów Jezusa życie to nie jest jedynie rzeczywistością, w którą wkroczymy w przyszłości. Uczestnictwo w życiu Trójjedynego Boga zaczyna się już w tym życiu. Jednym słowem, nie trzeba „iść do nieba”, żeby przebywać z Bogiem. Przez Chrystusa wchodzimy w tę rzeczywistość już tu, na ziemi.

3. ZBAWIENIE TO NIE TYLKO SPRAWA PRYWATNA

Zbawienie oznacza nawiązane osobistej relacji z Bogiem. Katechizm słusznie mówi, że tajemnica wiary polega na „żywym i osobistym związku z Bogiem żywym i prawdziwym”. Ci jednak, którzy się upierają, że postrzeganie wiary jako osobistej relacji wyklucza absolutnie potrzebę bycia członkiem widzialnego, instytucjonalnego Kościoła, przedstawiają fałszywy pogląd. Według Nowego Testamentu, jak wspomnieliśmy wcześniej, zbawienie wiąże się z udziałem w wewnętrznym życiu Trójjedynego Boga. Jednak to nie tylko komunia z Trójcą Świętą, ale także z innymi. Z kim? A mianowicie z tymi, którzy także w Chrystusie są zjednoczeni z Bogiem.

Skoro Kościół stanowi rodzinę, bo wszyscy wierzący mają udział w boskim synostwie Chrystusa, to przez to wszyscy stają się dziećmi Boga. Wszyscy zbawieni stanowią jedno w Chrystusie. A skoro sam Chrystus jest kamieniem węgielnym prawdziwej świątyni, wszyscy przez Niego zbawieni są wbudowani w tę samą świątynię – wspólnotę wierzących. Zbawienie ratuje nas także od osamotnienia. Tak naprawdę wolą Boga jest zbawić nas za pośrednictwem innych ludzi. Zbawienie jest z konieczności doświadczeniem wspólnotowym – polega ono nie tylko na zjednoczeniu z Chrystusem, ale także z Jego mistycznym Ciałem, Kościołem. Ci, którzy dostępują zbawienia – czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie – nigdy nie otrzymują go prywatnie, bez łączności z wszystkimi innymi wiernymi zjednoczonymi z Chrystusem.

4. ZBAWIENIE TO NIE DROGA DLA NIEWIERZĄCYCH

Nowy Testament stawia sprawę jasno: Jezus jest jedyną drogą do Ojca. W Ewangelii według św. Jana Jezus mówi: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). Nie oznacza to jednak, że osoba, która nie wyrazi w jednoznaczny sposób wiary w Jezusa, nie może być zbawiona. Autorzy Nowego Testamentu wyrażają niezachwianą pewność co do zbawienia niektórych poprzedników Chrystusa. Nie ma na przykład wątpliwości, że zbawienia dostąpił patriarcha Abraham. Błędem byłoby zatem twierdzić, że zgodnie z Nowym Testamentem tylko ten, kto dostąpił chrztu, może być zbawiony.

Chrzest jest środkiem zapoczątkowującym w nas życie wiary. Katechizm stwierdza: „Kościół nie zna oprócz chrztu innego środka, by zapewnić wejście do szczęścia wiecznego”. Mimo to, dodaje też, że „liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy” można znaleźć w niekatolickich wspólnotach chrześcijańskich. Stwierdza nawet, że Bóg może posłużyć się tymi wspólnotami jako „środkami zbawienia”, chociaż ich „moc pochodzi z pełni łaski i prawdy, jaką Chrystus powierzył Kościołowi powszechnemu”. Dlatego zgodnie z nauczaniem Kościoła niekatolicy także mogą być zbawieni, chociaż wyraźnie nie uznają Jezusa z swojego Pana.

5. ZBAWIENIE TO NIE SPORT WIDOWISKOWY

Zbawienia nie można porównać do „sportu widowiskowego”. Rozwijając tę metaforę, można by powiedzieć, że Chrystus nie każe nam jedynie siedzieć na trybunach. Raczej uzdalnia nas do tego, by wyjść razem z Nim na boisko i dzielić z Nim Jego zwycięstwo. Często przy analizie wpływu dobrych uczynków na zbawienie pojawia się spór, który dzieli protestantów i katolików. Na czym zatem polega ich rola? Wielu chrześcijan utrzymuje, że chociaż dobre uczynki są niezbędne, to same w sobie nie mają mocy zbawczej.

Twierdzą oni, że dobre uczynki są świadectwem zbawczej wiary, ale jako takie nie przyczyniają się do zbawienia człowieka. Wiara katolików w to, że dobre uczynki mają w rzeczywistości moc zbawczą, czasem uznawana jest za umniejszanie dzieła Chrystusa. Biblia jednak w wielu miejscach potwierdza znaczenie dobrych uczynków w zbawieniu. Należy w tym wypadku zawsze pamiętać, że takie uczynki są możliwe tylko dzięki zjednoczeniu z Chrystusem. Uczynki wierzącego mają zatem wartość zbawczą, bo w ostatecznym rozrachunku są to uczynki samego Chrystusa.

Tekst jest fragmentem pochodzącym z książki „Zbawienie” Michaela P. Barbera, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit. Źródło tekstu: aleteia.pl

ZBAWIENIE 4

Każdy z nas – ja i Ty, i my wszyscy – nosimy w sobie pytanie: Jak dostąpić zbawienia? To jest najważniejsze, a może i jedyne, pytanie naszego życia. Tym się różnimy od wszystkich innych istot żyjących, że ciągle czegoś szukamy, ciągle o coś pytamy. Jesteśmy istotami szukającymi, pytającymi. Dlaczego? Dlatego, że nosimy w sobie pragnienie życia i szczęścia. Chcemy być szczęśliwi. Chcemy żyć pełnią życia. A tymczasem to życie i to szczęście ciągle jest zagrożone, ciągle nam czegoś brak i dlatego ciągle szukamy zbawienia. W rozlicznych codziennych kłopotach, w różnych sytuacjach, możemy sami siebie wybawić od jakiegoś braku, od jakiegoś zła – przy pomocy naszych zdolności, przy pomocy wysiłku własnego, przy pomocy posiadanych środków. Ale stajemy, prędzej czy później, w obliczu pytania nie o zbawienie jakieś cząstkowe, chwilowe, ale o zbawienie pełne, ostateczne i pytamy: co to znaczy ostatecznie być zbawionym? Chodzi w końcu zawsze o to, aby być wybawionym od poczucia bezsensu naszego życia albo od braku sensu życia. Życie zaś wtedy jest pozbawione sensu, kiedy kończy się śmiercią. Śmierć czyni nasze życie bezsensownym.

Zbawić człowieka oznacza więc ostatecznie: wybawić go od śmierci. Zbawienie znaczy wiec tyle, co życie wieczne, życie pełne, życie nie zagrożone śmiercią. Wszystko, co prowadzi do takiego życia, nadaje naszemu życiu sens, natomiast wszystko, co staje na drodze do takiego życia, co jest przeszkodą, to wszystko pozbawia życie sensu.

Otóż z takiego pojęcia zbawienia w znaczeniu jakimś pełnym, ostatecznym, wynika, że zbawić człowieka może tylko Bóg, bo tylko Bóg jest źródłem życia. Człowiek nie ma w sobie źródła życia. Człowiek zawdzięcza swoje życie Bogu. Człowiek żyje dzięki Bogu. I dlatego tylko Bóg może wybawić człowieka od śmierci i dać mu życie po śmierci, dać mu życie wieczne, czyli zbawienie.

Nieszczęściem natomiast człowieka jest to, co go oddziela od Boga, źródła życia. To, co oddziela człowieka od Boga, zrywa łączność człowieka z Bogiem, to nazywa się grzechem. Grzech powoduje śmierć, bo odrywa człowieka od Boga, źródła życia. Dlatego zbawienie polega ostatecznie na wybawieniu człowieka od grzechu i śmierci.

Tylko Bóg jest więc Zbawicielem w prawdziwym i ostatecznym znaczeniu tego słowa, bo tylko On może wybawić człowieka od grzechu i śmierci i dlatego tylko On może nam dać poczucie sensu wszystkich wydarzeń oraz pełnię życia, radości i szczęścia. On tylko może dać człowiekowi wypełnienie tych wszystkich dobrych pragnień i dążeń, które w języku wszystkich religii nazywa się Niebem.

Bóg rzeczywiście zbawia człowieka. Świadczy o tym Biblia, księga, pewien zbiór ksiąg, zawierających historię zbawienia, Boży plan zbawienia i jego realizację w kolejnych etapach zbawienia. A Biblia szczególnie mówi o ostatecznej realizacji Bożego planu zbawienia, świadczącego o Jego miłości względem człowieka.

Dokonało się to przez zesłanie na ziemię drugiej Osoby Bożej, Jednorodzonego Syna Bożego, Słowa Przedwiecznego, dla zbawienia człowieka. Jak mówi święty Paweł w Liście do Galatów: ,,Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu” (Ga 4, 4-5a). Albo jak mówi święty Jan: ,,Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Ten Syn Boży, stawszy się człowiekiem dla nas ludzi i dla naszego zbawienia, przyjął imię Jezus, to znaczy: Bóg Zbawia. Tak mówi Anioł do Józefa: Maryja ,,porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, on bowiem zbawi swój lud od jego grzechów” (Mt 1, 21). Nazywa się on także Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami (Iz 7, 14; Mt 1, 23).

On przyszedł po to, aby owce miały życie i miały je obficie (J 10, 10). On przyniósł ludziom odpuszczenie grzechów i żywot wieczny, On przyszedł rozwiązać wszystkie problemy, dręczące człowieka, i On woła: ,,PRZYJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). Albo też w innym miejscu: ,,Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – NIECH PRZYJDZIE DO MNIE i pije!” (J 7, 37b) ,,Jam jest chleb życia. KTO DO MNIE PRZYCHODZI, nie będzie łaknął” (J 6, 35a). Jezus – jedyny Zbawiciel świata.

Odtąd za świętym Piotrem musimy powtarzać: ,,Panie! Do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego!” (J 6, 68) Odtąd ,,nie ma w żadnym innym zbawienia, bo nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4, 12). Skoro nie ma w żadnym innym zbawienia, powstaje dla nas nowe, odtąd jedyne i najważniejsze pytanie: W jaki sposób możemy przyjąć to zbawienie i stać się jego uczestnikami? Święty Jan mówi: Kto ma Syna, ten ma życie (por. 1 J 5, 12). Co to jednak znaczy mieć Syna? W jaki sposób możemy mieć życie, zbawienie, przez to, że mamy Jezusa?

Jest rzeczą oczywistą, że tylko On sam – Jezus – może określić sposób, w jaki możemy Go mieć. On jest bowiem Bogiem. On nie może być przez nas wzięty w posiadanie na sposób rzeczy, przedmiotu, tylko poprzez odpowiednie działania, podjęte z naszej strony. On tylko może nam dać siebie. Dlatego, że On sam chce w sposób wolny [dać nam siebie], On tylko może określić, w jaki sposób możemy to Jego danie nam siebie przyjąć. Otóż Pismo Święte w sposób jednoznaczny, nie pozostawiający żadnej wątpliwości, wielokrotnie określa, w jaki sposób możemy mieć Jezusa, aby mieć zbawienie i życie.

Wielokrotnie sformułowane jest prawo: Kto wierzy, będzie zbawiony. Żydzi w Kafarnaum pytają Jezusa: ,,Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże?” (J 6, 28) Jezus odpowiada: ,,Na tym polega dzieło zamierzone przez Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał” (J 6, 29). Wiele razy zapewnia Chrystus uroczyście: ,,Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, kto we mnie wierzy, ma życie wieczne” (J 6, 47). Do Marty, siostry Łazarza, która się skarży: ,,Panie, gdybyś tu był, nie umarłby mój brat” (J 11, 21b), mówi Jezus: ,,Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem, kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” (J 11, 25-26). Tym, którzy wierzą, przynosi Chrystus uzdrowienie i odpuszczenie grzechów, i życie wieczne.

Na podstawie tych wszystkich wypowiedzi może św. Paweł nauczać zdecydowanie w liście do Rzymian: ,,Ale teraz jawną się stała sprawiedliwość Boża niezależna od Prawa, poświadczona przez Prawo i Proroków. Jest to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich, którzy wierzą. Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie które jest w Chrystusie Jezusie. Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi. Gdzież więc podstawa do chlubienia się? Została uchylona! Przez jakie prawo? Czy przez prawo uczynków? Nie, przez prawo wiary. Sądzimy bowiem, że człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia nakazów Prawa”. (Rz 3, 21-25; 27-28)

Jasno więc dowiadujemy się z Pisma Świętego, że aby dostąpić zbawienia trzeba uwierzyć w Jezusa, jedynego Zbawiciela. Ale jeszcze musimy dokładniej powiedzieć, w co mamy uwierzyć. W to, że jest On Synem Bożym, który przyszedł na ziemię, aby nas zbawić, aby umrzeć za nasze grzechy na krzyżu, aby zadośćuczynić za nasze grzechy, aby dać nam odpuszczenie grzechów i życie wieczne: jako dar, niezasłużony przez nas, wypływający jedynie z miłosierdzia Bożego, dar będący dla nas absolutną łaską, czymś darmo danym, co musimy tylko przyjąć przez wiarę. A więc właściwym przedmiotem wiary, wg Ewangelii, jest zbawienie jako dzieło, dokonane przez Boga w Jezusie Chrystusie, ofiarowane nam jako łaska, którą przyjmujemy wiarą.

Jest to sprawa niesłychanie ważna, aby to zrozumieć, bo, niestety, bardzo rozpowszechnione jest mniemanie, że zbawienie jest tylko pewną szansą, daną nam przez Boga, którą możemy wykorzystać: zbawienie może stać się naszym udziałem, jeżeli spełnimy odpowiednie warunki i zasłużymy na nie. A więc zbawienie zależy od nas, od naszych uczynków. Stajemy tutaj w obliczu trudnego problemu, będącego przedmiotem odwiecznych sporów, rodzącego wiele nieporozumień. Jest to problem: wiara a uczynki. Zbawienie, albo usprawiedliwienie, przez wiarę czy przez uczynki?

Spór ten szczególnie określa stosunek katolików do protestantów. Przyjmuje się ogólnie, że protestanci głoszą zbawienie przez wiarę, niezależnie od uczynków. Natomiast katolicy głoszą konieczność nie tylko wiary, ale i uczynków do zbawienia. Popularnie nawet się często upraszcza to zagadnienie i mówi się tak: katolicy przypisują protestantom tezę: możesz grzeszyć, ile chcesz, bylebyś wierzył i będziesz zbawiony. Natomiast protestanci zarzucają katolikom, że oni głoszą, niezgodnie z Pismem Świętym, zbawienie przez uczynki człowieka.

Jak rozwiązać ten problem? Co mamy czynić, aby się zbawić? Uwierzyć Chrystusowi i przyjąć zbawienie jako dar czy też zabrać się gorliwie do pełnienia dobrych uczynków, aby zapewnić sobie zbawienie? Jest to prawdziwy dylemat i z obu rozwiązaniami łączy się pewien lęk. Katolicy boją się, że jeżeli zaakceptujemy to pierwsze rozwiązanie, to wtedy może to doprowadzić do lekceważenia grzechów i zaniechania gorliwości w spełnianiu dobrych uczynków. Natomiast protestanci boją się, ze przyjęcie drugiego rozwiązania podważy biblijną prawdę o darmowości łaski, o tym, że zbawienie jest wyłącznie dziełem Boga, które staje się naszym udziałem przez wiarę.

Otóż powyższy dylemat w gruncie rzeczy jest pozorny, bo wynika z jakiegoś powierzchownego rozumienia Pisma świętego i wynika z jakiegoś błędnego rozumienia nauki Kościołów. To znaczy, katolicy błędnie rozumieją naukę protestantów i odwrotnie. Bo w gruncie rzeczy ani protestanci nie uczą, że dobre uczynki są niepotrzebne i że można grzeszyć, byleby się miało wiarę. Ani też z drugiej strony katolicy nie uczą, że uczynki człowieka same z siebie mają moc zbawczą i mogą usprawiedliwić człowieka przed Bogiem. W jaki więc właściwy sposób należy pojmować stosunek wiary do uczynków, płynących z wiary? Aby znaleźć właściwe rozwiązanie problemu, sięgnijmy jeszcze raz do Ewangelii. Kluczowy tekst, to przypowieść o faryzeuszu i celniku, modlących się w świątyni.

,,Powiedział też do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika. Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony”. (Łk 18, 9-14)

Przypowieść ta przede wszystkim symbolizuje postawę religijną faryzeuszy. Byli to ludzie, prześcigający się w gorliwości: w wypełnianiu przepisów Prawa i w spełnianiu dobrych uczynków. Wierzyli przy tym, że te uczynki zapewnią im zbawienie. Bóg w nagrodę za wierne wypełnienie uczynków Prawa musi im dać Królestwo Boże jako nagrodę. Była to więc postawa samousprawiedliwienia się przed Bogiem. Postawa samowybawienia. Chrystus stanowczo odrzuca taką postawę i tu leży najgłębsza przyczyna tej nieprzejednanej postawy Chrystusa wobec faryzeuszy, a raczej postawy przez nich reprezentowanej. Postawa ta jest ostatecznie wyrazem ludzkiej pychy przed Bogiem, pychy z kolei rodzącej zakłamanie i obłudę, bo gdy człowiek stanie przed Bogiem w całej prawdzie, w pokorze, jak ów celnik, musi uznać swoją grzeszność, niegodność i nieudolność do autentycznego dobra i bezinteresownej miłości. Ta postawa prawdy wewnętrznej, pokory, czyni dopiero człowieka zdolnym do zawierzenia Bogu, do zdania się na Jego miłosierdzie. Takiej postawy oczekuje Chrystus i ona uzdalnia do przyjęcia zbawienia.

Św. Paweł, dawny Szaweł, gorliwy faryzeusz, najlepiej zrozumiał później błędność chlubienia się przed Bogiem z uczynków zakonu i stał się gorliwym głosicielem Ewangelii przez wiarę w Chrystusa, która usprawiedliwia człowieka przed Bogiem. Kościół w swoich dziejach zawsze bronił tej biblijnej nauki o darmowości zbawienia, łaski, o zbawieniu przez wiarę.

W średniowiecznej dyskusji o stosunku łaski do wolnej woli została odrzucona koncepcja tzw. synergizmu, głoszącego, że czyn zbawczy jest wynikiem zsumowania się dwóch energii: łaski i woli człowieka. Ilustruje to następujący przykład, który stosowano właśnie w ramach wykładów na ten temat, mianowicie środkiem rzeki jest holowana łódź przeciw prądowi. Do tej łodzi są przyczepione dwie liny. Za jedną linę ciągnie ktoś na lewym brzegu, za drugą na prawym brzegu i w wyniku zsumowania się tych dwu energii, łódź posuwa się do przodu. Otóż, mówiono, na tym polega synergizm. Dwie energie, człowiek i Bóg, obaj ciągną, i w wyniku zsumowania się wysiłku człowieka i łaski Bożej powstaje czyn zbawczy – zbawienie.

Otóż ta nauka, z punktu widzenia katolickiego, jest błędna. Dlatego, że Pismo święte jasno zaświadcza, że zbawienie jest wyłącznie dziełem łaski Bożej. Beze mnie nic uczynić nie możecie, mówi Chrystus. Dlatego nie możemy sobie wyobrazić zbawienia jako wyniku współdziałania Boga i człowieka, z których każdy coś wnosi dla zbawienia. Oczywiście, że Bóg działa przez człowieka, ale łaska Boża przenika jak gdyby od wewnątrz człowieka, porusza jego wolę, tak, że człowiek działa, współdziała w sposób wolny, ale musi mieć tę świadomość, że to jego współdziałanie jest dziełem łaski i ta jego wolność jest również już dziełem łaski i Ducha Świętego.

Człowiek więc nie może się chlubić przed Bogiem, nie może sobie przypisywać zbawienia, ale wszystko, całą chwałę oddaje Bogu, bo tylko dzięki Jego łasce może człowiek być zbawiony. Otóż jeżeli protestanci tak mocno bronią nauki o darmowości zbawienia przez wiarę to, oczywiście, jest to nauka słuszna, biblijna i my, katolicy, nie możemy głosić innej nauki. Natomiast protestanci nie odrzucają potrzeby dobrych uczynków. Nie odrzucają np. tekstu z listu św. Jakuba, apostoła, który mówi w ten sposób:

,,Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy /sama/ wiara zdoła go zbawić? Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta! – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda? Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie. Ale może ktoś powiedzieć: Ty masz wiarę, a ja spełniam uczynki. Pokaż mi wiarę swoją bez uczynków, to ja ci pokażę wiarę ze swoich uczynków. Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz – lecz także i złe duchy wierzą i drżą.” (Jk 2, 14-19)

Otóż słowa powyższe nie są sprzeczne ze słowami św. Pawła z listu do Rzymian. Jest prawdą, że tylko wiara w Chrystusa ma moc zbawczą. Wiara natomiast przynosi owoce dobrych uczynków, z których człowiek nie może się chlubić, bo one są dziełem Ducha Świętego w nas. Problem: wiara a uczynki jest problemem bardzo dyskutowanym, napisano o tym całe tomy, jest to jednak problem bardziej teoretyczny. Właściwie nie jest to problem dla konkretnego człowieka, który ze swoją wiarą staje w obliczu Chrystusa, który do Niego się modli. Bo wtedy sytuacja nasza jest taka, że wiemy, iż wszystko zawdzięczamy Chrystusowi a równocześnie wyrażamy swoją gotowość spełniania Jego woli. Nie chcemy Go zasmucać, bo Go miłujemy. Dlatego spełniamy dobre uczynki. a jak nam się nie uda, jak upadniemy ze słabości, nie rozpaczamy, bo wiemy, że Chrystus jest gotów nam znów przebaczyć i możemy wrócić do Niego i zacząć od nowa, opierając się na Jego miłosierdziu i na Jego łasce.

I my chcemy teraz, na zakończenie tego rozważania, stanąć z naszymi problemami przed Chrystusem, żywym naszym Panem i Zbawicielem. Wiemy, że tylko w Nim jest zbawienie i dlatego zapraszamy Go w sposób bezpośredni, osobisty, żeby wszedł w nasze życie i stał się naszym Panem i Zbawicielem. Módlmy się więc razem do Niego:

Panie Jezu! Wierzę w Ciebie! Wierzę, że mnie widzisz i słyszysz, bo mnie miłujesz. Staję przed Tobą ze wszystkimi moimi problemami, z moimi grzechami, z moją słabością, z moją chorobą duszy, z cierpieniami ciała. Wszystko Tobie oddaję. Czynię to z ufnością, bo powiedziałeś: Nie zdrowi potrzebują lekarza, ale chorzy i źle się mający. Nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników. Przyjmij mnie i zbaw mnie od grzechu i od śmierci. Ty tylko masz moc zbawienia mnie. Chcę, abyś był moim Panem. Chcę Ci służyć z radością, ale jestem słaby i znów mogę upaść i stać się niewierny, ale wtedy chcę wrócić do Ciebie czym prędzej, bo wiem, że mi przebaczysz i pozwolisz zacząć od nowa. O Jezu! Dziękuję Ci za to, żeś mnie zbawił, że jesteś moim Zbawicielem. Bądź również moim Panem. Nie pozwól mi nigdy odłączyć się od Ciebie. Amen.

ks. Franciszek Blachnicki, źródło tekstu: oaza.pl

ZBAWIENIE 5

Co to właściwie jest zbawienie?

Chyba nie można podać zadowalającej definicji zbawienia, bowiem żaden żywy człowiek nie był po „tamtej stronie”, a następnie z „niej” nie powrócił i nam tego nie zakomunikował – więc skąd mamy wiedzieć jak tam jest? Nawet nie wiemy, czy w ogóle jest jakaś tamta strona… Podobnie jest ze zmartwychwstaniem. Jeśli ktoś chce potwierdzić, lub zaprzeczyć zmartwychwstaniu Chrystusa, to zachowuje się tak, jakby wcześniej doskonale skądś wiedział, na czym polega i jak wygląda zmartwychwstanie i z tej „wszechwiedzącej” perspektywy mógł ocenić to, co zostało opisane w Nowym Testamencie. A wiemy, że to nieprawda, bo nikt nie wie, na czym mogłoby polegać owo zmartwychwstanie.

Na temat zbawienia Kościół mówi niewiele; używa przy tym określeń typu: „będziesz z Bogiem i ze świętymi w niebie”, „zobaczysz Boga twarzą w twarz”. Współczesnemu człowiekowi niewiele to mówi. Kiedy kupujemy samochód, komputer czy komórkę, dostajemy ich dokładny opis i mniej więcej wiemy, czego się spodziewać. Złośliwie można powiedzieć, że ze zbawieniem jest jak z kupowaniem kota w worku: nie wiemy, co dostaniemy.

Mimo to pojęcie „zbawienia” funkcjonuje w każdej religii?

Znamy relacje, pochodzące z różnych czasów i kultur, w których ludzie twierdzą, że doświadczyli kontaktu z „ostateczną rzeczywistością”, z Bogiem, Absolutem, Sacrum, czy – jak to nazwał Rudolf Otto – z numinosum. Takie doświadczenia, zwane mistycznymi występują w obrębie każdej religii i choć nie są zbyt liczne stanowią intrygujące świadectwa, które trudno zlekceważyć, nawet naukowcom. Jednak to, jak w tej „rzeczywistości” będziemy (jeśli będziemy) uczestniczyć po śmierci – pozostaje wielką niewiadomą. W jednych religiach nazywa się ten przyszły stan zbawieniem, w innych wyzwoleniem, w jeszcze innych nirwaną, czyli zdmuchnięciem lub zgaśnięciem. Wszystkie te określenia mają jednak nader metaforyczny charakter i tak naprawdę niewiele nam mówią.

W Biblii czytamy, że powstanie „nowe niebo i nowa ziemia” (por. Ap 21, 1) W związku z tym można sądzić, że po śmierci będzie to samo, co tu, tylko inaczej. Niektóre tradycje mistyczne mówią, że już teraz żyjemy w raju, ani na moment z niego nie wychodzimy, tylko nasza ignorancja, pewnego rodzaju bielmo na oczach, nie pozwala nam tego doświadczać i rozkoszować się tym stanem. William Blake, poeta angielski z XIX wieku twierdził, że można dostrzec wieczność w „ziarnie piasku”, albo „w koniczynie”1. Z niektórych słów Jezusa można wnioskować, iż bardzo wiele zależy od nas. On często mówił do ludzi: Idź, Twoja wiara cię uzdrowiła (Mk 10,52), albo „niech ci się stanie wedle słów twoich”, „wedle twojej wiary”. Cuda Jezusa zależą od tej naszej wiary: I niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa (Mt 13, 58). Można zaryzykować stwierdzenie, że w wielu miejscach Nowego Testamentu powiedziane jest coś w rodzaju: „będziesz miał tak, jak wierzysz”: twoja wiara Cię uzdrowi, uleczy, odpuści grzechy, zbawi. Wynika z tego, że między Stworzycielem (Bogiem) a stworzeniem (człowiekiem) istnieje dynamiczna relacja; możemy kształtować rzeczywistość – zarówno tu na ziemi, jak i potem, cokolwiek to „potem” oznacza.

Wydaje się, że można patrzeć na świat przez pryzmat doświadczenia mistycznego, czy przez pryzmat wiary i dzięki temu uczestniczyć w tej wyższej rzeczywistości, zbawieniu czy wyzwoleniu, mimo że z zewnątrz wydawać by się mogło, iż właśnie przegrywamy swe życie, cierpimy, dzieje się z nami bardzo źle. W naszej tradycji, przykładem tego jest postać świętego Szczepana: kiedy go kamieniowali, on miał tzw. „wizję błogosławioną”, widział „otwarte niebo” i żadne cierpienie nie miało do niego dostępu. Był jakby jednocześnie tutaj i już tam.

W buddyzmie jest bardzo podobna figura ukazująca bycie w tym świecie całkowicie, i w tym samym czasie, całkowite wyzwolenie z niego. To są samospalający się mnisi, którzy (z różnych powodów) oblewają się benzyną, podpalają, siedzą w pozycji medytacyjnej i płoną. Oni są w tym świecie, bo to widzimy, bo ich ciała są rzeczywiste, bo ich śmierć jest rzeczywista. Jednak, z drugiej strony, ich spokój wskazuje na to, że świat nie ma nad nimi władzy, że zupełnie już do tego świata nie należą. Są poza jego zasięgiem, są dla niego jakby całkiem nieuchwytni.

W wielu wierzeniach odnajdziemy podobny sposób myślenia o zbawieniu jako o rzeczywistości będącej z jednej strony podobną do tej, w której teraz żyjemy, a z drugiej strony zupełnie od niej różną.

Czy w Pismo Święte nie opisuje dokładnie tego przyszłego świata?

To, co Jezus mówił było niezrozumiałe już dla jego uczniów a co dopiero dla nas. Można powiedzieć, że Jezus opowiada o zbawieniu, kiedy mówi o królestwie niebieskim. Tych opisów jest wiele. Gdy odczytamy je dosłownie, okazują się absurdalne. Czytamy na przykład, że Królestwo Niebieskie podobne jest do króla, który na ucztę, zaprosił nie patrycjuszy, nie elity swego narodu, lecz ludzi uważanych w tamtym czasie za margines społeczny (por. Mt 22, 1-14). Albo, dowiadujemy się, że Królestwo Niebieskie obrazuje gospodarz, który płacił tyle samo robotnikom zatrudnionym w winnicy, niezależnie od tego czy rozpoczęli pracę wczesnym rankiem, w południe, czy też po południu (por. Mt 20,1-10).

Takie postępowanie jest niesprawiedliwe i niezrozumiałe. Każdy odruchowo spyta: a dlaczego wszyscy mają dostać tyle samo? Być może takie przypowieści miały pokazywać ludziom, że zbawienie jest czymś całkowitym, niepodzielnym, całościowym, a zatem, że nie można mieć części Królestwa, połówki, czy trzech-czwartych. Albo można dostać wszystko, albo nic, obojętnie ile się pracowało. To jest absurdalne i trudno mi sobie wyobrazić, że współczesny człowiek na podstawie takich informacji jest w stanie powiedzieć, co to jest zbawienie. Dlatego trudno mu go pragnąć.

Czy, w takim razie, nie mamy żadnych wskazówek, jak należy myśleć o zbawieniu?

Tekstów mistyków – a Jezus z pewnością też był mistykiem! – nie należy odczytywać literalnie. Chyba lepiej je potraktować jako wskazówki – bliższe poezji, niż „przewodnikowi turystycznemu” – mające tylko przybliżyć niewyrażalną rzeczywistość. A mistycy różnych czasów i kultur próbowali opisać tę ostateczna rzeczywistość na kilka sposobów.

Pierwszy polega na odwołaniu się do czegoś znanego i przez analogię stara się powiedzieć: „to będzie podobne do tego, tylko trochę inne”. Sedno polega na tej „inności” i tym „trochę”. Autorzy biblijni odwołują się głównie do trzech obrazów. Zbawienie przedstawiane jest jako wieczna uczta w niebie (por. Ap 19,9), miłosny związek ukochanego i ukochanej (por. PnP), lub stan podobny do upojenia alkoholem czy narkotykami (por. Dz 2, 13.15). W tym samym duchu mówi się o zbawieniu, kiedy porównuje się je do przebywania w rajskich ogrodach, bądź wspaniałych miastach. Nowa Jerozolima jest zrobiona ze złota, leży nad jeziorem z czystego szkła albo diamentu, zaś jej fundamenty są z kamieni szlachetnych (por. Ap 21, 18). Podobnie, w wyobrażeniach islamskich, zbawieni będą obsługiwani przez piękne kobiety (hurysy), spędzając czas na niekończącej się uczcie w trakcie, której niczego im nie będzie brakować.

Drugi sposób jest związany z tzw. teologią negatywną (apofatyczną). Mówiąc o rzeczywistości ostatecznej, teolodzy używają przeczenia: Bóg jest niepojęty, nieogarniony, niewyrażalny niedający się opisać, wysłowić, zmierzyć… Nie można powiedzieć, że jest dobry, bo dobroć możemy sobie wyobrażać tylko na ludzki sposób, a Jego dobroć jest tak niezgłębiona i nieprzenikniona, że nasze ziemskie wyobrażenie tylko ją zniekształca. Jednym słowem nic nie wiemy o zbawieniu i nie da się go w żaden sposób zobrazować – całkowicie przekracza ono możliwości naszej wyobraźni.

Wreszcie trzecia, stosunkowo częsta jest strategia – Jezus posługiwał się niąw przypowieściach – bazującą na paradoksie. Można powiedzieć, że jest to połączenie pierwszego sposobu – odwołującego się do czegoś znanego, oraz drugiego – negującego możliwość jakiegokolwiek opisu. Ta tradycja wystawia naszą zdolność pojmowania na ciężką próbę. W tym trzecim sposobie opisywania stanu ostatecznego, stanu zbawienia, nauczyciel (bo Jezusa nazywano nauczycielem) odwołuje się do rzeczywistości znanej, ale w taki sposób, że na pierwszy rzut oka sprawia to wrażenie nonsensu, absurdu, wręcz bełkotu. W Ewangeliach takim obrazem jest choćby wspomniany opis Królestwa Niebieskiego, jako stronniczego właściciela winnicy, czy przypowieść o Synu Marnotrawnym. Jak bowiem można się o wiele bardziej cieszyć z powrotu kogoś, kto był zły a teraz się poprawił, niż ze stałej obecności kogoś, kto cały czas był dobry? Ten sposób jest najbardziej rozwinięty w buddyzmie zen w postaci tak zwanych koanów. Koan to taka opowieść, a w istocie zagadka dla naszego dyskursywnego intelektu, która – jak się zdaje – ma za zadanie pokazać, że natury rzeczywistości ostatecznej nie da się opisać językiem z życia codziennego. I tak długo jak człowiek tego nie uzna i nie porzuci naturalnego, logicznego myślenia, nie będzie w stanie doświadczyć tej rzeczywistości, czyli natury umysłu, lub Buddy.

Na czym polega ta strategia?

W buddyzmie pytanie o stan ostateczny, jest pytaniem o naturę Buddy – i w tych przypowieściach często jest ono punktem wyjścia. I kiedy uczeń pyta o to mistrza, to wtedy on może odpowiedzieć „cyprys na końcu ogrodu”, „klucha”, lub trzepnąć ucznia wachlarzem po głowie. Oczywiście, uczeń nic z tego nie rozumie, często czuje się upokorzony, oszukany, albo wystawiony na jakąś dziwną próbę – i zasmucony odchodzi. Podobnie zresztą, jak bogaty młodzieniec, któremu Jezus zalecił: idź sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim (…) a będziesz miał skarb w niebie (Mk 10, 21). On także nie poczuł się usatysfakcjonowany tym, co usłyszał, spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony (Mk 10,22).

Takie na pozór tylko nonsensowne historie, mające przybliżać naturę ostatecznej rzeczywistości podobnie jak koany, występują nie tylko w buddyzmie, ale także i w chrześcijaństwie Zachodnim, w obrębie tradycji katolickiej. Wystarczy otworzyć „Legendy dominikańskie” i wtedy zdumiony czytelnik natyka się na przykład na opowieść o tym, jak to do starszego spowiednika przychodzi młody zakonnik prosząc o radę i zwierza mu się, że od pewnego czasu ma cudowne widzenia Matki Boskiej, ale obawia się, czy aby nie zwodzi go sam szatan, który przecież, jak wiadomo, może przybrać postać „anioła światłości”. I co na to ów starszy i bardziej doświadczony zakonnik? Otóż radzi mu coś, co dla „zwykłego chrześcijanina” jest równoznaczne bluźnierstwu, albo profanacji! Mówi „napluj na Nią”. Zdumionemu zaś tłumaczy: „Jeżeli to jest rzeczywiście Ona, to – jako istota na wskroś cicha i pokorna – zniesie tę zniewagę bez trudu i nie zniknie. Jeśli to szatan, to jego pycha nie pozwoli mu na zostawienie takiej obelgi bezkarnie i natychmiast porzuci on „przebranie” i z wściekłością objawi swoją prawdziwą naturę, ukazując się w postaci wspaniałej i straszliwej”.

Czy człowiek współczesny może nie pragnąć zbawienia?

Wydaje się, że dzisiaj z tym jest problem. Jezus w pewnym sensie przewidział taką sytuację, bo -jak mówi Pismo – pytał przecież: Czy Syn Boży znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,8). Czyżby zdawał sobie sprawę, że kiedyś zbawienie może ludzi zupełnie nie interesować, i być dla nich nieatrakcyjne?

Dziś nie ma zapotrzebowania na lepsze życie po śmierci?

Wydaje mi się, że problem jest głębszy. Zapotrzebowanie na „lepsze życie” – tutaj, czy gdzie indziej, w tzw. innym świecie – nie jest mniejsze niż kiedyś, ale nadzieja na jego spełnienie – tak. Naukowcy mówią, że od ponad pół wieku istnieje gatunek „człowieka bez nadziei”, człowieka, który już nie czeka na zbawienie, nie spodziewa się jakichś pośmiertnych gratyfikacji, czy „happy endów”, szczęśliwych zakończeń rodem z Hollywoodzkich produkcji. Gdy spojrzymy na to, co dziś za zbawieniem przemawia a co nie, to przeciw przemawia prawie wszystko. W ludzkim środowisku kulturowym istnieje niewiele czynników stymulujących wiarę a dużo ją osłabiających. Poza tym, żyje się dziś bardzo szybko i bardzo intensywnie – człowiek nie ma czasu zastanawiać się nad takimi sprawami. Wstaję o szóstej rano, pracuję cały dzień, wracam do domu o północy, kładę się spać i znów wstaję o szóstej… W weekend robię to wszystko, czego nie zdążyłem zrobić w tygodniu: piorę, sprzątam, chodzę na zakupy. O zbawieniu może pomyślę jak będę umierał. Poza tym świat proponuje konkurencyjną ofertę: zamiast czekać na szczęście, które ma nastąpić kiedyś, możesz być szczęśliwy już tutaj.

Mamy raj na ziemi?

Gdybyśmy traktowali nadzieje dawnych mistyków bardzo dosłownie, literalnie, to porównując ich opisy ze współczesnymi możliwościami technologicznymi moglibyśmy powiedzieć, że żyjemy w raju. Gdyby św. Augustyn mógł pójść do kina czy skorzystać z Internetu, gdyby przekonał się, że bez problemów można słuchać wszystkich rodzajów muzyki, to by myślał, że jest w raju. Każda z tych rzeczy była dla niego niewyobrażalna. Dziś można wsiąść do samolotu, znaleźć się na drugim końcu świata, można postawić stopę na Księżycu.

Mistrz Eckhart, wielki niemiecki mistyk i dominikanin z XIV wieku, w swoich kazaniach mówi, że w głębi duszy mistyka jest „obecne to, co było tysiące lat temu i co będzie za tysiąc lat podobnie też to, co jest za morzami”. A więc twierdzi, że mistyk może poznawać „wszystkie rzeczy w prawdzie, żadna nie jest przed nią zakryta”. Co by zatem pomyślał gdyby mu umożliwiono kontakt z wyszukiwarką w rodzaju „Google”? Albo pokazano trójwymiarowe kino, gry komputerowe, telefon komórkowy, albo telewizję?

Świat się zmienił i człowiek się zmienił?

Nauka zaczęła odpowiadać na pytania, na które wcześniej odpowiadała religia (na przykład na pytanie, jak powstał świat). Co więcej, odpowiedzi nauki i religii wydają się sprzeczne. W tej konfrontacji Kościół, niestety, przegrywa. Wydaje mi się, że tylko religia, która kładzie nacisk na mistykę, ma szansę przetrwać. Wobec doświadczenia mistycznego naukowiec pozostaje bezradny, mimo że od XIX w. psychiatria próbuje wyjaśnić tego typu zjawiska. Twierdzono na przykład, że św. Paweł miał epilepsję i schizofrenię, Hildegarda z Bingen cierpiała na specyficzną odmianę migreny, a św. Faustyna była chora psychicznie i miała wielkościowe urojenia. Nauka jest w stanie tłumaczyć coraz to nowe zjawiska, a to zmienia myślenie człowieka o świecie.

Mimo ciągłego rozwoju techniki jedno pozostało niezmienne – kondycja ludzka. Założyciele wszystkich religii musieli doświadczyć bólu, choroby i śmierci. I tak jest od wieków. Każdy, prędzej czy później, stanie wobec cierpienia fizycznego i umierania. W Księdze Koheleta czytamy: Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt (…): jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego (…). W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt, bo wszystko jest marnością (Koh 3, 19-20). Człowiek jako jedyny przedstawiciel świata ożywionego ma świadomość tego, że jest, i tego, że umrze. Musi jakoś zmierzyć się z tym problemem. Niektórzy mędrcy twierdzą – i ja się z nimi zgadzam – że każdy lęk jest tak naprawdę lękiem przed śmiercią. Oceniając zatem kondycję ludzką, można powiedzieć, że nie jest z nią najlepiej i nic nie wskazuje na to, aby istniał jakiś happy end. A ponieważ człowiek nie chce cierpieć i nie chce umierać, pragnie innego, szczęśliwego zakończenia…

Więc wymyślił sobie zbawienie…

Zawsze istnieli ludzie, którzy uważali wiarę w zbawienie, niebo, życie wieczne za objaw lęku, mrzonkę, opium dla ludu czy – jak to ujął Freud – nerwicę prześladowczą ludzkości. Istnieli jednak także tacy, którzy – albo na podstawie teoretycznej (czyli pragnienia), albo, co moim zdaniem ciekawsze, na podstawie empirycznej (czyli doświadczenia) – są przekonani, że istnieje inny świat, inna forma egzystencji.

Czyli wiara bierze się nie tylko ze słuchania (por. Rz 10,17) ale też z doświadczenia?

Mistycy uważają, że są takie sytuacje, które upewniają, o istnieniu Boga i życia wiecznego. Nie twierdzą tak na podstawie jakiejś książki, czy tego, że ktoś im tak powiedział, ale dlatego, że sami to przeżyli. Jezus też przecież jest człowiekiem, który twierdzi, że zna tę ostateczna rzeczywistość. I dla mnie osobiście, w fenomenie religii, najbardziej interesujące jest właśnie to bezpośrednie, mistyczne doświadczenie. Dominikańskie hasło chyba nie przypadkiem brzmi: contemplata aliis tradere (przekazywać owoce kontemplacji), najpierw człowiek musi bowiem doświadczyć na sobie czegoś – na przykład: jedności, miłości, przynależności do kogoś lub czegoś – żeby mógł potem o tym mówić, jako o czymś, co rzeczywiście istnieje. Bowiem ktoś, kto czegoś takiego nie przeżył, skazany jest na powtarzanie słów innych ludzi.

Przypomina mi się historia sprzed ćwierci wieku. Miałem wtedy okazję uczestniczyć w spotkaniach Odnowy w Duchu Świętym. Na jednym z nich nagle stanęła przede mną jakaś dziewczyna i prawie wykrzyczała; „Jezus jest moim Panem! Wiem, komu zawierzyłam, a Ty?”. Jej „świadectwo” podziałało na mnie raczej odstręczająco. Pomyślałem sobie coś w tym stylu: „Co to konkretnie znaczy, że Jezus jest twoim Panem? System feudalny dawno się skończył, już nie ma panów i niewolników”. Moim zdaniem, ona tylko powtarzała jakieś gotowe formułki. Szybko zrezygnowałem z tych spotkań, zabrakło przekonującego świadectwa, które mogłoby mnie tam zatrzymać.

Jeśli nawet przyjmiemy, że osobiste doświadczenie religijne jest możliwe do opisania, to na pewno bardzo trudno to zrobić.

Zgadza się. Dlatego Kościół jest rozdarty: nie wie czy mówić ludziom, że chrześcijaństwo jest religią powszechną, katolicką- a więc dostępną i zrozumiałą dla każdego – czy też mówić, że jednak tak nie jest. Dlatego jeśli chce przekazać ludziom coś na temat zbawienia, to ma mało do powiedzenia, oprócz stwierdzeń typu: „będziesz kiedyś z Chrystusem, ale najlepiej się nad tym nie zastanawiaj, to jest tajemnica wiary”. Dzisiaj takie podejście nie sprawdza się, bo ma się natychmiast ochotę zapytać, a skąd niby ty to wiesz? I dlaczego ty to wiesz, a ja nie? Czy masz jakiś lepszy kontakt z Bogiem, o którym ja nic nie wiem?

Religia zbyt często jest dziś tylko zewnętrznym rytuałem, pustym gestem, czy sposobem na utrzymanie moralności, a nie wewnętrznym doświadczeniem. Kwestia zbawienia zaś, jest najbardziej tajemniczą częścią religii. Wiarygodnie może się o niej wypowiadać tylko taki człowiek, który doświadczył w sobie samym choćby małej iskierki z tego światła, o którym możemy przeczytać w pismach mistyków oraz świętych księgach różnych czasów i różnych kultur – od indyjskich Upaniszad do Mistrza Eckharta, od XVII-wiecznej karmelitanki, świętej Teresy z Avila do XX-wiecznego trapisty Thomasa Mertona.

Bartłomiej Dobroczyński, dr hab. psychologii w Instytucie Psychologii UJ, autor książek „Ciemna strona psychiki”, „III Rzesza podkultury”

Źródło tekstu: miesięcznik LIST 2007 rok.