Eucharystia
1. Kruchość…
WSTĘP
Po wysłuchaniu Ewangelii siadamy wygodnie na miejscach, albo ustawiamy się gdzieś w kościele, aby wysłuchać kazania lub homilii. Z tym może być różnie… sprawdza się tu przysłowie: „na dwoje babka wróżyła”. A może na jeszcze więcej?…
AKTYWIZACJA
Praca indywidualna. Formularz – wszystkiego podwójnego.[1] Małe karteczki (połowa kartek z bloczku dla każdego) Zadanie jest następujące: na małych karteczkach hasłami wypisujemy odpowiedź na pytanie: na czym polega dobre i złe kazanie? Odpowiedzi przyklejamy po dwóch stronach plakatu – formularza, gdzie znajdują się znaki PLUS i MINUS. Czas na wykonanie zadania. Prezentacja na forum.
PUENTA
Czytanie słowa Bożego jest niejednokrotnie rzeczą trudną. Ponieważ Bóg przemówił do człowieka w historii, wciąż aktualne przesłanie zostało wyrażone językiem określonej kultury, czasu i miejsca.
Żeby móc je przyjąć dzisiaj, w innym czasie, miejscu i kulturze, potrzeba komentarza, który odniósłby tekst święty do teraźniejszości, a jednocześnie zachował autentyczność niezmiennego przesłania. Takim komentarzem jest homilia albo inaczej kazanie.
Potrzeby homilii nie można jednak ograniczać tylko do tego aspektu, skoro była ona integralną częścią liturgii (przynajmniej niedzielnej i świątecznej) od tak dawna, jak Msza się odprawia.
Jeden z pierwszych świadków Eucharystii starożytnego Kościoła, św. Justyn, pisał: „…potem, gdy lektor skończy, przełożony daje żywym słowem upomnienie i zachętę do naśladowania tych nauk znakomitych” („Apologia” I, 67). Chodzi więc również o słowo zachęty, umocnienie, wlanie w serca wiernych nadziei, że Ewangelią można żyć na co dzień.
Może jednak nasunąć się wątpliwość, czy nie jest prawdą, że poziom głoszonych homilii jest często bardzo niski i bynajmniej nie zachęcają one do życia Ewangelią? Na całe szczęście Pan Bóg wstydzi się swoich nieudolnych księży i tak działa, żeby wierzący nie stracili na złych kazaniach.
Jeżeli bowiem spojrzymy na homilię w tym samym świetle, co na czytania, jako na realizację obecności Chrystusa nauczającego w zgromadzeniu, to może się okazać, że nawet w najgorszym kazaniu znajdziemy zdanie, które pomoże zmienić życie. Trzeba tylko z wiarą słuchać.
Czasem zdarza się, że ludzie dziękują księdzu za zdanie w homilii, które wtrącił mimochodem, jako dygresję, albo za coś, czego wcale nie powiedział, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Ale co zrobić, kiedy ksiądz na ambonie tak heroicznie opiera się Duchowi Bożemu, że wierny nie może tego znieść? Niech się wtedy modli o nawrócenie księdza. Może na przyszłość lepiej się przygotuje. Rzeczywiście, homilia jest najbardziej kruchą częścią liturgii, najmocniej wydaną na ludzką nieudolność, a jednak „spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących” (1 Kor 1,21).[2]
INNE PYTANIA DO ROZMOWY:
- Jak wykorzystać kiepskie kazanie jednak dla swojej duchowej korzyści?
- Co trzeba zrobić, aby owocnie wysłuchać kazania? Choćby najpiękniejsze, może jednak trafić w próżnię?
- Na czym polega słuchanie z wiarą?
JB: Czym różni się kazanie od homilii?
Wiem, że wykładowcy homiletyki się ze mną nie zgodzą, ale dla mnie to akurat dosyć arbitralne rozróżnienie. Homilia znaczy po prostu rozmowa, chociaż Ojcowie znali na nią wiele innych określeń, na przykład tractatus, czyli traktat. Ale tak naprawdę, to jedni mówią „homilia”, drudzy „kazanie” i bardzo często używa się tych sformułowań zamiennie.
I myślę, że to dobrze, chociaż niewątpliwie istnieje pewna specyfika homilii, która jest wydarzeniem dość wyjątkowym. Podczas rekolekcji czy misji nie wymaga się koniecznie, aby osobą głoszącą był duchowny, natomiast tylko on może to robić w homilii mszalnej.
JB: Dlaczego to jest takie ważne?
Parę lat temu wszystkie kongregacje watykańskie wydały w tej sprawie wspólny komunikat, wyraźnie zwracając uwagę na związek pomiędzy homilią liturgii słowa, a sprawowaniem funkcji kapłaństwa ministerialnego.
Nie świecki, nie zakonnica, tylko biskup, prezbiter, diakon mają urząd głoszenia homilii, ze względu na to, że uczestniczą również w posłudze uobecnienia Chrystusa w zgromadzeniu.
IC: A czy może być katechezą? A pouczeniem lub „przykładem z życia”?
To jasne, że mówiący homilię musi wziąć pod uwagę kontekst, ludzi, którzy przychodzą do kościoła wyłącznie w niedzielę. Wielu księży, zresztą dobrych kaznodziejów, podczas Mszy świętej świadomie głosi cykl kazań na zadany temat. Tojest czasami jedyna okazja, żeby móc powiedzieć ludziom pewne rzeczy. Można, a wręcz trzeba tłumaczyć im główne prawdy wiary, Dekalog, „Ojcze nasz” lub też objaśniać ryt. Ja sam mówiłem takie cykle kazań, najczęściej o sakramentach, także o modlitwie. Natomiast poza liturgią słowem Bożym może się dzielić każdy. Znam doskonałe rekolekcje, których nie głosiły osoby duchowne. Siostra Małgorzata Chmielewska w naszym kościele krakowskim miała kiedyś doskonałe rekolekcje dla kobiet, słuchałem jej z wypiekami na twarzy. Ale to już nie jest funkcja związana z liturgią.
JB: Mówiliśmy przy Ewangelii, że w dawnych kościołach jest takie dziwne miejsce, doczepione do filaru, które nazywamy amboną albo kazalnicą. W tej chwili do niczego ono nie służy. Rozumiem trochę tę sytuację, gdyż w naszym dzisiejszym odczuciu człowiek, postawiony wysoko, wywyższa się nad innych.
Tutaj znowu zahaczamy o XIX wiek, o szerszy problem klerykalizmu i specyficznego statusu kleru w Kościele, a także poza Kościołem.
JB: Diakon, jak majtek na bocianim gnieździe nawy Chrystusowej, nie był „kapitanem” Mszy, chociaż głosil kazanie, stojąc wyżej od prezbitera. Jednak w liturgii nie można abstrahować od głęboko zakorzenionego kontekstu kulturowego. Dzisiaj duchowny, który by głosił homilię z wysokiej ambony, kojarzyłby się ludziom z klerykalnym mentorem. Tak jeszcze przemawiał do narodu prymas Wyszyński, ale teraz czasy się zmieniły.
To prawda. Chcąc głosić homilię z ambony, trzeba zwrócić uwagę na jej kształt, solidność wykonania, odległość od ołtarza, a także łatwość komunikacji z nawą. To wcale nie jest takie proste – stanąć wysoko przed zgromadzeniem. Dawni dominikanie mieli ćwiczenie kaznodziejskie, w którym trzeba się było wdrapać na beczkę. Chodziło o przełamanie się, o takiego rodzaju wywyższenie, które sprawia, że człowiekjest obnażony przez zgromadzeniem.
Myślę, że słowo Boże powinno być jednak głoszone nie ze zwykłego pulpitu, lecz z solidnej, uczciwej ambony. Jemu też, podobnie jak ołtarzowi, należy się godność materialna. Dodam jeszcze, że ambona powinna być poświęcona.
JC; Ambona powinna być stołem słowa Bożego, równorzędnym ołtarzowi centrum liturgii.
Ciekawe, że Wschód nie ma tej paraleli. Ambona była używana tylko u katolików i protestantów.
JB: Jakie są najbardziej rzucające się w oczy grzechy współczesnego kaznodziejstwa?
Dla mnie na pierwszym miejscu – moralizowanie. Przełożenie akcentów z prawdy, którą mam głosić, na etos. Mam wrażenie, że wielu księży praktycznie nie wierzy w to, że Kościół Boży naprawdę pragnie dobra i że ludzie pragną żyć po Bożemu, nawet jeżeli jest to dla nich czasami bardzo trudne. Bo w gruncie rzeczy największą przeszkodą w życiu po Bożemu nie jest to, że nie wiemy, jak żyć. Ludzie zazwyczaj wiedzą, jak mają żyć, ale to jest bardzo trudne, dlatego potrzebują motywacji, żeby żyć inaczej. A tą motywacją nie jest groźba kary z wysoka, tylko przekazywanie tego, kim jest Bóg i głoszenie prawdy o Nim. Kiedyś postanowiłem sobie, że będę mówił dużo kazań niepraktycznych. Kazań, w których będę mówił o różnych sprawach, które mnie osobiście pasjonują, ale które teoretycznie nie mają żadnego przełożenia na codzienność. Ale pokazują świat, który kryje się pod naskórkiem zwykłego, codziennego życia.
JB: I wytrwał Ojciec w tej praktyce?
Wytrwałem, mam nawet sygnały zwrotne w postaci frekwencji. Ludzie wyznają mi, jak ważne jest dla nich, że w ogóle ktoś im mówi o rzeczach Bożych, a nie o tym, jak mają żyć.
Drugi grzech współczesnej ambony to wszechobecność spraw politycznych. Ludzie strasznie na to narzekają. Inna rzecz, że czasami najbardziej narzekają ci, którzy najrzadziej chodzą do kościoła. A może tak się zrazili, że już nie chodzą? Wydaje mi się jednak, że tego grzechu jest u nas coraz mniej.
Trzecia rzecz, to brak zaufania w rozsądek ludzi, co może się wyrazić w – mniej lub bardziej świadomym – paternalistycznym stosunku do słuchaczy.
Czwarta niedobra rzecz, to brak ogólnej erudycji kaznodziei.
Żeby mówić dobre kazania, trzeba czytać powieści, trzeba mieć kontakt z rzeczywistością, mieć czas na przeczytanie gazety, trzeba wreszcie mówić zrozumiałym językiem. Piąta – i na niej chcę skończyć narzekania – to problem świadectwa. Ksiądz nie musi być szczególnie uczony. Wystarczy, by był świadkiem. Nawet jeśli głosi nieporadnie, to jego słowo będzie miało moc. Przecież proboszcz z Ars orłem nie byt.
A czasami, jak zdarzy mi się słuchać niektórych kazań, to zastanawiam się, jak głęboko ten kaznodzieja ukrył swoją żarliwość, by jej nie zobaczył Kościół Boży. Przecież on wierzy, to jest treść jego życia, dlaczego nie odważy się tego pokazać? I nie chodzi o ekshibicjonizm. To się może stać bez jednego słowa o samym sobie. To po prostu musi być widać, czy ksiądz wierzy w to, co mówi. I nie da się tego w żaden sposób sfingować.
JB: A gestykulacja, sposób modulacji głosu?
W tej chwili bardzo ułatwia to mikrofon. Jeżeli go nie ma, automatycznie mówi się bardziej patetycznie, bo to jest efekt uboczny podniesienia głosu. A patos w tej chwili bardzo razi w kazaniach. Dzięki mikrofonowi można mówić cicho, spokojnie, używać prostszych, codziennych form. Stara szkoła kaznodziejska musiała zawyć, zakrzyczeć… (…)
JB: Są momenty, kiedy podniesienie głosu jest potrzebne, tylko że wielu księży cale kazanie mówi na wysokim C.
Tym specyficznym, księżowskim zaśpiewem… Problem z formą, to też kwestia konstrukcji. Na przykład wszyscy uważają, że homilie powinny być krótkie, bo żyjemy w społeczeństwie wideoklipów. Tymczasem jeżeli ktoś mówi dobrze, to utrzyma uwagę ludzi nawet przez czterdzieści minut.
JB: Czego ludzie pragną teraz najbardziej od kaznodziei: wzruszenia, nauki czy świadectwa?
Myślę, że wszystkiego naraz.
JB: Ale chyba nie po równo? Teraz przecież mamy odwrót od wzruszenia.
Zależy, jak się je rozumie. Nie chodzi o to, że kaznodzieja ma być wy ciskaczem łez, ale dobrze, jeśli potrafi wzruszyć inaczej, pokazując bogactwo i głębię.
Nieżyjący już ojciec Rafał Skibiński, duszpasterz akademicki z Krakowa, mówił, że w kaznodziejstwie najważniejsze jest pokazanie kawałka rzeczywistości Bożej.
Ja osobiście mam wrażenie, że dobre kazanie powinno budzić w człowieku nadzieję, że można żyć po Bożemu, że warto.
Każdy ksiądz mówi kazania inaczej. Każdy z nas jest innym kaznodzieją. I ja mam swój styl, związany z temperamentem., z typem wy kształcenia, z zainteresowaniami, z książkami, które czytałem. Tak jest od lat i pewnie już tak zostanie.
Każdy z nas ma też chyba poczucie, tę wiarę, że „spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących”. Ja przynajmniej bardzo tego doświadczam. Bo to jest rzeczywiście głupstwo, strasznie krucha rzecz, wydana i na nasze nieprzygotowanie.
2. Wyznanie i więzi
WSTĘP
Po kazaniu wstajemy wszyscy, aby złożyć wyznanie wiary. Mruczymy je pod nosem, czasami ktoś głośniej i wyraźniej wypowiada tekst. Czasami ksiądz milczy przejęty jeszcze i zmęczony swoim kazaniem. Ważne jest to WSPÓLNE składanie wyznania. Może bowiem ono w jakiś sposób połączyć między sobą, jak w zasadzie wszystko, co robi się wspólnie z własnej chęci…
AKTYWIZACJA
Praca w grupach. Formularz – wyznanie.[3] Zadanie jest następujące: czytamy wyznanie wiary i wypisujemy odpowiedź napytanie: które elementy wyznania wiary sprawiają, że czuję się bliższy ludziom, z którymi razem odmawiam to wyznanie? Co w tym wyznaniu ma charakter łączący ludzi między sobą? Czas na wykonanie zadania. Prezentacja na forum. Czas na dyskusję.
PUENTA
Po homilii wstajemy, żeby odmówić wyznanie wiary, tak zwany Symbol Apostolski. Skąd taka nazwa? Pochodzi od greckiego „symballo” – zbierać razem, łączyć razem.
Symbol wiary wyraża rzeczywistość, w imię której schodzimy się razem, aby jednoczyć się z Tym, którego wyznajemy, i z Jego dziełami. Znaleźliśmy się w tym miejscu nie tylko dlatego, że nam akurat godzina odpowiada, bo lubimy się wyspać w niedzielę. Nie łączą nas tylko sympatie osobiste czy więzy krwi.
Łączy nas przede wszystkim to, że jesteśmy dziedzicami i wyznawcami tej samej od dwóch tysięcy lat wiary. Dlatego odmawiamy Symbol: wyznanie dzieł Bożych, które nas połączyły ze sobą.
Tradycja zna kilka sformułowań symbolu, ten, który odmawiamy w Mszy, nazywa się nicejsko-konstantynopolitańskim. Odwołuje on nas do dwóch pierwszych soborów Kościoła powszechnego: w Nicei (324) i w Konstantynopolu (381). Sobory te zdefiniowały wiarę chrześcijańską zagrożoną przez ówczesne herezje. Od tamtego czasu w kościołach brzmi to samo wyznanie, które przypomina, w co wierzymy i uświadamia nam, że jedność Kościoła płynie z wiary.
JB: Dlaczego odmawia się je po zakończeniu homilii, a nie – na przykład – na początku Mszy?
Jest to forma odpowiedzi na głoszone słowo. Wyznanie wiary jakby wypływa z tego słowa, które mi głoszono. Ja, wsłuchując się w słowo Boże, przygotowując swoje serce na jego przyjęcie, w naturalny sposób – wspólnie z całą resztą – pokrzepiam się tym, co usłyszałem i wyznaję swą wiarę wobec tego, co było mi głoszone.
Źródłem tego wyznania nie jestem ja, tylko objawione słowo Boże, które przed chwilą celebrowałem. To nie jest coś, co wyprodukowałem sobie sam, lub nawet coś, co wyprodukował sobie Kościół. On to otrzymał jako dar.
Symbol też jest słowem Bożym, tylko jakby już „ekstraktem” z ogromnej ilości tekstów biblijnych i z doświadczenia Kościoła, który wsłuchiwał się w działanie Ducha Świętego.
Natomiast można sobie wyobrazić – dotyczy to zresztą większości rzeczy w liturgii – żeby Credo odmawiane było na początku. Ale tak się przyjęło od samego zarania, że mówimy je po kazaniu.
Naszym ojcom w wierze wydawało się czymś słusznym, by właśnie tam je włożyć, jako pewną kulminację liturgii słowa. I to wystarczy, by zachować istniejący zwyczaj.
3. Sprawdź, co masz pod maską…
WSTĘP
Po wyznaniu wiary zwracamy się do Boga z naszymi sprawami. Prośby wypisywane przez nas na kartkach, to normalne, codzienne dylematy… samo życie… Tak, jakbyśmy zaglądali w ludzkie wnętrze…
AKTYWIZACJA
Praca na forum. Rozmowa na temat – jaką rolę przywiązujemy do modlitwy wiernych?
PUENTA
Na końcu liturgii Słowa mamy modlitwę wiernych zwaną inaczej modlitwą powszechną. Obie te nazwy mają nam coś do powiedzenia.
Mówimy „modlitwa wiernych”, bo w starożytności, kiedy jeszcze przeważały chrzty dorosłych, mogli w niej uczestniczyć tylko wierni, to znaczy ci, którzy już byli ochrzczeni i nie odbywali publicznej pokuty za poważne grzechy. Pozostali, czyli katechumeni i pokutnicy, wychodzili z Mszy zaraz po kazaniu. Towarzyszył temu specjalny rytuał. Diakon zwracał się w stronę nawy kościoła i mówił: „jeśli ktoś jest katechumenem, niech wyjdzie, jeśli ktoś jest heretykiem, niech wyjdzie, jeśli ktoś jest pokutnikiem, niech wyjdzie”. W tym momencie rozpoczynała się część liturgii, która – ze względu na jej świętość – zastrzeżona była wyłącznie dla wiernych. Teraz tego rytu już nie ma. Nazwa została, przypominając o tym, kto się modli.
Termin „modlitwa powszechna” mówi nam o intencji modlitwy. Nie jest ona partykularna, indywidualna, tylko właśnie powszechna, to znaczy poświęcona za wszystko i za wszystkich. I dlatego w tej modlitwie odstępujemy nieco od naszych osobistych spraw – choć one są też ważne u Boga – ale modlimy się za cały świat. Czasami w takich bardzo nawet odległych nam sprawach, jak pokój gdzieś tam na końcu świata, sprawa wyborów w jakimś tam kraju czy ludzi cierpiących w miejscowości, o której nigdy w życiu nie słyszeliśmy. Ale to wszystko są sprawy, które nas odsyłają do bardzo ważnego powołania każdego chrześcijanina, które w języku Soboru Watykańskiego II nazywa się kapłaństwem powszechnym wszystkich ochrzczonych.
Każdy z nas, przez fakt przyjęcia chrztu, jest kapłanem. Jest powołany, by cały świat Panu Bogu składać w ofierze poprzez modlitwę i działanie. Kiedy się modlimy, mamy wstawiać się u Boga za całym światem. Także za tym światem, który nie ma zielonego pojęcia o Bożym istnieniu, który nie ma ochoty na przyjęcie prawdy o Nim. Za tym światem, który nie ma ochoty żyć po Bożemu. Modlimy się za cały świat, bo my, chrześcijanie, jesteśmy duszą świata, dajemy mu życie. Na świecie nie jest beznadziejnie źle dlatego, że jesteśmy i że modlimy się za ten świat.
Myślę, że bardzo trzeba o tym pamiętać. To my jesteśmy przedłużeniem rąk Chrystusa w tym świecie. I tutaj możemy odnieść się do często zadawanego pytania: dlaczego jest tak źle na świecie i co Pan Bóg robi w tym celu, żeby było inaczej? – Co robi? Nas posyła.
Więc kiedy się pytamy: „Dlaczego jest tak źle na świecie?”, zaraz się zapytajmy: „Co ja robię, żeby było lepiej?”. Bo to ja jestem przedłużeniem ręki Chrystusa. Ja jestem tym, który poprzez modlitwę czy działanie ma ten świat zmieniać, ma sprawiać, że będzie w nim lepiej. Czy Pan nie mógłby sobie poradzić bez nas? Oczywiście że tak, ale pragnie, by wszystko, co jest Jego, było także i nasze. Dzieli się więc z nami także swoim działaniem.
Kapłaństwo wspólne wszystkim ochrzczonym wyraża się wtedy, kiedy Kościół zgromadzony na Mszy wstaje do modlitwy powszechnej. Ma się ono też wyrazić w moim codziennym życiu. Wtedy, kiedy będę widział człowieka w potrzebie i będę mógł mu pomóc, kiedy będę odpowiadał na wewnętrzne natchnienia do czynienia dobra. Jeżeli to zrobię, to będę realizował moje powołanie do bycia kapłanem, który cały świat składa Bogu w ofierze.
JB: Zakończeniem liturgii stówa jest modlitwa powszechna, zwana modlitwą wiernych.
Te dwie nazwy odwołują nas do dwóch aspektów? modlitwy. Jest ona modlitwą wiernych, bo w niej uczestniczą tylko ochrzczeni. Jest to modlitwa tych, którzy są powołani do składania Bogu ofiary ze świata – jest realizacją wspólnego kapłaństwa wszystkich ochrzczonych. Nazywamy ją również powszechną, bo jest też momentem, w którym Kościół modli się za potrzeby całego universum, bolącego świata, jakby wskazująć te miejsca, w których widzi niedostatek Bożej obecności, Bożej łaski, ludzkie na nią zamknięcie i prosi o otwarcie na działanie Boże.
Modlitwa wiernych należy w istocie do porządku epiklezy, czyli wzywania Bożej obecności, Bożej mocy w miejsca, które tej obecności potrzebują. Chrześcijanie jakby przynosili świat do Ojca, pokazując mu obolałe miejsca i prosząc: zaradź, Panie!
Do takiej modlitwy wyświęca nas sakrament chrztu i bierzmowania. Jesteśmy do niej powołani wraz z prezbiterem, który przecież nie jest wyłączony z kapłaństwa powszechnego. W gruncie rzeczy kapłaństwo prezbitera jest nakierowane na to, by każdy wierzący mógł lepiej realizować swoje kapłaństwo, królewskie kapłaństwo ochrzczonych.
JB: Praktyka najczęściej bywa taka, że odmawiają tę modlitwę sam księża. Czy zawsze tak byto?
Przy uroczystej Mszy świętej intencje powinien głosić nie celebrujący kapłan, tylko diakon albo ktoś ze świeckich uczestników Eucharystii. Celebrans główny może – ewentualnie. Ale to nigdy nie jest najlepsze rozwiązanie.
Oczywiście, modlitwa ta jest – jak każde błaganie – pewną duplikacją, ale tych powtórzeń mamy więcej, również w kanonie Mszy. Niedawno rozmawiałem z księżmi, którzy są albo będą w przyszłości wychowawcami kleryków w seminariach. Kilku z nich cytowało mi twierdzenia, które słyszeli, że zasada sobrietas romana ma działać w ten sposób, iż nie może być niepotrzebnych powtórzeń. Dlatego, między innymi, wyeliminowano większość znaków krzyża. Cóż, bardzo tego żałuję, sam je po cichu robię… Zredukowanie znaku krzyża do początku i końca Mszy jest wyrazem logiki, która stosowana konsekwentnie, doprowadzi nas do tego, że w końcu ograniczymy się tak naprawdę do czytań i do stów konsekracji.
A ile razy mówimy Amen we Mszy? Błagania, powtarzane w różnych miejscach Mszy, są rzeczą jak najbardziej naturalną. Jak człowiek ma coś ważnego do powiedzenia, zazwyczaj to powtarza.
JB: Jak odmawiać modlitwę wiernych – z ambonki czy z nawy?
Wstęp do mszału mówi, że intencje zazwyczaj wygłasza się z ambony albo z innego dogodnego miejsca. A wygłaszaje diakon, kantor, lektor lub wierny świecki, a lud Boży uczestniczy w tej modlitwie, wyrażając ją albo poprzez samą postawę stojącą, w milczeniu, albo przez jakąś formułę błagalną. Natomiast jeżeli modlitwa wiernych jest prowadzona w ten sposób, że każdy może podejść do mikrofonu i podać jakąś intencję, wtedy jest oczywiście dużo dłuższa niż zwykle – wówczas ambonka nie jest dla niej najlepszym miejscem. Lepiej już jest postawić mikrofon na środku nawy.
JB: Ale większość ludzi tam nie podejdzie, będzie się krępować..
To prawda, ale na Mszach z młodzieżą zazwyczaj dość dobrze to wychodzi. W przypadku modlitwy spontanicznej ważne jest, by prowadzący czuwał nad „jakością” intencji. Nie chodzi o tłumienie szczerości, tylko o to, żeby wygłoszono chociaż cztery: za potrzeby Kościoła, za zbawienie całego świata i za rządzących – co ma mocną paralelę w liturgii wschodniej, za tych, którzy doświadczają różnych trudności, oraz za wspólnotę lokalną. W różnych środowiskach funkcjonują karteczki z gotowymi lub proponowanymi tekstami. Ja sam czasami wygłaszam te intencje z głowy.
JB: Modlitwa za rządzących bywa interpretowana na sposób bizantyjski: niech sobie dalej rządzą, jeszcze ich okadzimy… Tymczasem chodzi o to, by wymodlić im laskę wejrzenia we wtasne sumienia w wierze. To nie ma nic wspólnego z prośbą o „przedłużenie kadencji”.
Taka była intencja modlitw za władców w pierwszych wiekach chrześcijaństwa.
JB: Co robić w sytuacji, gdy ktoś wygłasza z nawy intencje ewidentnie kończą odruchowo: „Wysłuchaj nas, Panie”. Czy wtedy ksiądz ma powiedzieć: „Panie, nie słuchaj tej modlitwy”?
Jeden z moich braci znalazł się właśnie w takiej sytuacji, kiedy usłyszał wyjątkowo niegodziwą intencję. Szybko dodał własną, zanim ludzie zdążyli odpowiedzieć, zweryfikował ją.
JB: To taki kruczek.
Chodzi o to, by nie robić skandalu podczas Eucharystii. Dlatego też jest bezpieczniej, gdy te intencje są przygotowane wcześniej. Liturgie wschodnie nie znają wolnych intencji.
Ważne jest też, by w sformułowaniach modlitwy wiernych
nie pouczać Pana Boga, co ma robić.
Jeżeli one mają być rzeczywistą, uczciwą epiklezą, powinny zostawiać Panu Bogu maksimum wolności i nie pisać mu scenariuszy. Jeżeli w modlitwie jest: „Módlmy się, aby…” – wtedy to „aby” powinno być bardzo zwięzłe i jednoznaczne. Trzeba mieć świadomość, czy to „aby” wynika ze słowa Bożego, czy jest tylko moją osobistą inicjatywą.
JC: Jeśli mówimy o spontaniczności -jak się do niej mają modlitwy z książki, które nie odnoszą się w ogóle do rzeczywistości?
Te wszystkie książki intencji nie są księgami liturgicznymi. One są generalnie do pomocy. Nie ma obowiązku odczytywania ich dosłownie. Tak naprawdę model tej modlitwy w dużej mierze zależy od wrażliwości wspólnoty i celebransa.
JC: Lepiej, żeby to była albo standardowa modlitwa, składająca się z pięciu, ośmiu wezwań, które są zawsze takie same (jak ektenia we wschodniej liturgii), albo niech to będzie rzeczywista modlitwa powszechna: jeśli gdzieś tam się mordują, to nie może nas to nie obchodzić. Ludzie przychodzą na Eucharystię – a tu jakby nic się nie stało. Modlimy się za kogoś, żeby zdał egzamin, czy o błogosławieństwo z okazji którejś tam rocznicy urodzin bądź ślubu, a właśnie gdzieś kilkuset ludzi zginęło w katastrofie, gdzie indziej toczy się krwawa wojna – i o tym ani słowa! Wiem od wielu osób, że jest to bardzo rażące, bo wygląda na kompletną nieczułość chrześcijan na świat.
Wydaje mi się, że wierni na ogół wykazują tę wrażliwość – i Bogu dzięki. Natomiast bardzo często nie mają jej celebransi. A sam też wolę ektenie. W nich nie pouczamy Pana Boga.
IC: A po co potrzebne są Panu Bogu te nasze modlitwy? Przecież On wie, jak ten świat wygląda…
Na pewno nie chodzi Mu o to, żeby dać się prosić.
Mam wrażenie, że tutaj ujawnia się tajemnica wzruszającej zażyłości, w którą Bóg wprowadza Kościół. Ojciec czyni nas uczestnikami nie tylko tego, co ma, ale także tego, co czyni.
Modląc się, w istocie spełniamy wolę Bożą, ponieważ Jego wolą jest, abyśmy uczestniczyli razem z Nim w trosce o świat i o ludzką biedę. Jest to jeszcze jeden moment, w którym można się doszukać ogromnego szacunku, jaki Bóg ma dla człowieka.
Kiedyś pojechaliśmy z tatą na działkę robić domek. Bytem takim szkrabem, który podawał tacie gwoździe i oczywiście ta cała moja praca była w sumie niepotrzebna, bo on sam by sobie te gwoździe na dach wyniósł. Ale byłem strasznie dumny, że tacie pomagam. W gruncie rzeczy cała ta działalność podawania gwoździ uczyniła mnie bardziej świadomym siebie, bardziej ufającym sobie.
JB: A ojciec czuł się bardziej ojcem. Podpytywałem kiedyś ojca Salija – trochę prowokacyjnie – czy Bóg spełnia się przez człowieka. Ojciec Jacek mówił, ze Panu Bogu to absolutnie nie jest do niczego potrzebne, podkreślał dobrowolność dzielą stworzenia. Wiem, że miał rację, ale… Jest w tym jakaś tajemnica. To święty Ireneusz powiedział, że chwalą Bożą jest żywy człowiek.
Jest taki prowokacyjny wobec klasycznej teologii tekst Charles’a Peguy o penitencie. Kto to jest? Otóż człowiek skruszony to ten, który sprawia, że serce Boże zadrżało nadzieją i lękiem – oto on wprowadza w serce samego Boga teologiczną cnotę nadziei. Bóg, który jest wszystkim, mimo to ma coś, czego może się spodziewać od tego grzesznika.
JB: To fantastyczne! Ten lęk i drżenie jakby odbija się w sercu człowieka. Jemu potrzebna jest świadomość grzechu. Jak by bez niej wyglądał świat? Ludzie byliby tak przepełnieni pychą…
To właśnie jest błogosławiona wina, moc w słabości. Przypomina mi się, w jak szokujący sposób Tomasz z Akwinu interpretuje słynny „oścień dla ciała”, o którym mówi święty Paweł (2 Kor 12,7): Bóg potrafi posłużyć się nawet grzechem śmiertelnym, żeby nawrócić człowieka.
JB: Człowiek jest tak skonstruowany, że w pewnych momentach porusza go jedynie poczucie skruchy.
W kontekście modlitwy wiernych zaakcentował pan moment, w którym ojciec czuje się bardziej ojcem – ja natomiast czuję się jak dziecko Boże, które w tej przestrzeni uczestniczy. Bóg sobie doskonale poradzi beze mnie, ale ja rosnę i rozwijam się przez to, że wiem, iż Pan Bóg zawierza mi jeszcze jeden ze swoich sekretów.
Wiem nie tylko to, kim jest, ale także współpracuję w tym, co robi, co jest Jego działaniem.
4. Po co dary?
WSTĘP
IC: Ta część liturgii zaczyna się przygotowaniem darów. Po co Panu Bogu dary?
Panu Bogu po nic, jak wszystko inne, co czynimy ze względu na Niego. A jednocześnie to On zaprasza nas do składania ofiary.
AKTYWIZACJA
Praca indywidualna. Formularz – piłkarze.[4] Zadanie jest następujące: skoro nasze dary są Bogu zupełnie niepotrzebne, to po co w takim razie je składać? Dlaczego mam wierzyć, że one są jednak ważne, choć Bogu zupełnie niepotrzebne? Czas na wykonanie zadania. Prezentacja na forum. Czas na dyskusję.
PUENTA
IC: Ta część liturgii zaczyna się przygotowaniem darów. Po co Panu Bogu dary?
Panu Bogu po nic, jak wszystko inne, co czynimy ze względu na Niego. Ajednocześnie to On zaprasza nas do składania ofiary.
W rycie przygotowania darów widzę wielką metaforę relacji Boga i człowieka. Jak w cytowanym już tekście Charles’a Peguy: nic ode mnie nie potrzebuje, ale jednak czegoś oczekuje.
Dlaczego mam Mu służyć? Dlaczego składać ofiarę? Bo wtedy staję się Jemu podobny, a przez to zdolny do poznania Go. A podobne poznaje się podobnym. Mam być sługą, bo On nim jest. Bóg podtrzymuje mnie w istnieniu, kocha, nawet gdy grzeszę, otacza mnie opieką także wtedy, gdy wcale o Nim nie myślę. To cudowne, móc mieć z Nim taką wspólnotę. Nie jestem Mu po nic potrzebny, lecz On jednocześnie chce, bym byt Mu potrzebny koniecznie.
Po drugie, w przestrzeni miłości naturalne jest wymienianie między sobą darów. To piękne, móc się obdarowywać. Tyle w tym czaru, troskliwości. Przecież lubimy te okazje, przy których coś otrzymujemy, zwłaszcza od bliskich nam ludzi, a jeszcze chyba bardziej te chwile, kiedy trafimy z doborem prezentu dla kogoś bliskiego. Tak bym chciał popatrzeć na przestrzeń naszego daru składanego Bogu. Nie handel, nie załatwianie interesów, zapewnienie sobie Bożej opieki, tylko miłość.
To, co powiedziałem, dotyczy całej relacji człowieka do Boga, nie tylko tego rytu, przy którym jesteśmy, ale także ślubów zakonnych czy innych osobistych zobowiązań wobec Boga.
Przygotowanie darów natomiast odsyła nas jeszcze dalej. W słowach błogosławieństwa, wypowiadanych wówczas przez kapłana, słyszymy: „Tobie ofiarowujemy ten chleb, owoc ziemi i pracy rąk ludzkich, aby się stał dla nas chlebem życia”. Podobną formułę mamy w ofiarowaniu wina: „aby się stało dla nas napojem duchowym”. Jest to zatem włączenie w ofiarę wszystkiego co ludzkie, aby zostało przemienione. Chleb i wino zmieszane z wodą są ikoną, metaforą ludzkiego wysiłku. Wszystko, co stwa ziemi przedstawiam Bogu – i otrzymuję z powrotem, już na wyższym poziomie. Formuła błogosławieństwa darów („Błogosławiony jesteś…”), choć jest zupełnie nowa, posoborowa, nawiązuje do żydowskich błogosławieństw nad chlebem i winem, odmawianych podczas wieczerzy.
Papież pisze w liście apostolskim Orientale lumen, że to właśnie w liturgii całe materialne stworzenie odnajduje swoją pierwotną celowość. Tym celem jest włączenie w hymn uwielbienia, który człowiek zanosi do Boga.
IC: To wtaczanie jest wręcz wypełnieniem nakazu postawy kapłańskiej wobec stworzenia.
O właśnie, tego sformułowania mi brakowało. A druga rzecz – chleb i wino stawiają nas w kontekście historycznym. Fakt, że te akurat elementy użyte są jako materia sakramentu Eucharystii, wiąże nas bardzo z czasem i miejscem, z historycznością Objawienia.
Stopniowo, w naturalny sposób, zaczęła do tego dochodzić symbolika. Wiadomo, że przez przeważającą część pierwszego tysiąclecia prawie wszędzie używano chleba kwaszonego, codziennego. Gdy raz w tygodniu piekło się chleb, ładniejsze bochenki przeznaczano na celebrację eucharystyczną. Stąd zresztą wzięła się procesja, która początkowo była przynoszeniem chleba, wypiekanego w domach, do ołtarza. A najładniejsze z tych ładnych były wybierane przez diakonów, żeby stały się Eucharystią. Pozostałe szły na potrzeby biednych.
JB: Czy dzielono wtedy chleb, jak podczas liturgii prawosławnej?
Tak, choć nie w taki sposób, żeby wycinać specjalne elementy, jak to robią chrześcijanie wschodni z prosforą*. I nie w tym * Prosforą to okrągły chleb z odciśniętą pieczęcią symbolizującą Chrystusa. Podczas przygotowania darów kaptan wycina z niej cząstki, symbolizujące Baranka, Matkę Bożą, świętych oraz wszystkich żywych i umarłych. Baranek, przemieniony w Jezusa w rycie konsekracji, jest następnie dzielony i spożywany w Komunii.
(…)
JB: Co oznacza dolewanie wody do wina przy modlitwie błogosławieństwa.?
Najstarsze rytuały rzymskie nie mówią o jednej kropelce, od mierzonej po aptekarsku, tylko o tym, że celebrans lał wodę na krzyż, tak że musiało jej trochę więcej trafić do kielicha. Zawsze jednak wina było więcej niż wody, chociaż były Kościoły, gdzie odmierzano prawie pół na pół. Każdy, kto pił kwaśne wino we Włoszech, Grecji czy Palestynie wie, że aby lepiej przeszło przez gardło, trzeba je trochę rozcieńczyć. Skądinąd jest to środek znakomicie zaspokajający pragnienie, człowiek się po nim nie poci. Mamy tu znowu świecki obyczaj picia wina z wodą,
który przeszedł do liturgii i bardzo wcześnie, bo przynajmniej od III wieku, zaczął mieć znaczenie symboliczne.
W dolewaniu wody do wina mamy znak złączenia się Bóstwa i człowieczeństwa w Chrystusie. Jest to też znak zjednoczenia się Kościoła z Chrystusem: ta symbolika bazuje na utożsamieniu Chrystusa z winem, które jest -jak się mówiło w starożytności – „krwią winnej latorośli”. A woda – to Apokalipsa, gdzie jest powiedziane, że „wody, które widziałeś, […] to są ludy i tłumy, narody i języki” (Ap 17,15). Święty Cyprian mówi, że woda symbolizuje Kościół, lud, ludzkość.
W Eucharystii łączy się lud z Chrystusem tak ściśle, że już się nie da ich rozłączyć. A święty Ambroży ten sam gest tłumaczy w kontekście krzyża oraz krwi i wody, która wy pływa z boku Zbawiciela. Bardzo wrażliwi byli starożytni na Pismo Święte! Zazdroszczę im tej wrażliwości, bo wynikała ona z godzin spędzonych na jego lekturze. Teraz tego nie robimy, bo czytamy książki teologiczne, a Pismo Święte zostaje gdzieś tam z boku.
[1] Wykorzystałem tutaj reklamówkę sieci IDEA OPTIMA.
[2] Tomasz Kwiecień OP, Krótki przewodnik po Mszy świętej, CERF – KAIROS – ZNAK. Serdecznie dziekuje Ojcu Tomaszowi OP za bezpośrednia pomoc. Wszystkie puenty są cytatami z tej książki, jeśli nie podano inaczej.
[3] Ksero s. 54 KKK, gdzie są umieszczone wyznania wiary, trzeba tylko dodać odpowiednie polecenie do wykonania przez uczestników.
[4] Wykorzystałem tutaj reklamę telefonu SIEMENS ME 45. Źródło: Duży Format, dodatek Gazety Wyborczej, 23 maja 2002, s.5.